[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zieleniewski. W izbie zapadła cisza. Te słowa były zuchwałe. Murat lubił jednak dosadny język i tylko zaśmiał się. - Chcesz, naturalizuję cię na Francuza i wezmę do przybocznej gwardii? - zaproponował. - Mojego przyjaciela, Indianina, też? Murat był zachwycony wyglądem wojownika stojącego w kącie. Wzrok marszałka ześlizgnął się na skalpy i zatrzymał się na nich na dłużej. - Was dwóch i moja dywizja kirasjerów wystarczy, by zdobyć Moskwę - powiedział Francuz. - Jak chcesz, to wyślę cię do rodaków. Pod Nidzicą stoi korpus obserwacyjny generała Zajączka. Naprzeciw mają pozycje kozackiego atamana Płatowa. Będzie okazja do podchodów, no i będziesz wśród swoich. Wybieraj. - Tęskno mi do polskiej mowy - powiedział Zieleniewski. - Jakby książę wybierał się do Moskwy, to służę swymi usługami. Marszałek tylko zasalutował i odszedł zadowolony. Zieleniewski dostał pismo, w którym wszelkie władze, w tym żandarmerię powiadamiano, że kapitan kawalerii Zieleniewski jedzie na służbę do generała Zajączka. Najpierw jednak, za sprawą Murata, obu zatrzymano na jakiś czas na dworze cesarza na ostródzkim zamku. Polak i Indianin w polskiej dywizji zostali skierowani do posterunku we wsi Małga, blisko rzeki Omulew. Kapitan Zieleniewski dostał pod komendę oddział osiemdziesięciu maruderów z wojsk polskich i francuskich. Najpierw musiał przywrócić w oddziale dyscyplinę. Robił to sprawdzonymi metodami: pałaszem i przy pomocy milczącego, groznego szamana. Umiejętności wojskowe kapitana i postawa Indianina robiły na żołnierzach wrażenie. Wreszcie, wczesną wiosną, po pierwszych roztopach kapitan miał poprowadzić podjazd przeciw Kozakom stojącym po drugiej stronie rzeki. Gdy w odwecie Rosjanie znieśli polski posterunek w Małdze, to Zieleniewski otrzymał rozkaz zrobienia tego samego z oddziałem rosyjskim. Najpierw Indianin przeprowadził zwiad, a potem zaprowadził pod odległą wieś całą formację Zieleniewskiego. Nocna szarża na uśpiony obóz wroga przyniosła nieoczekiwany sukces. Gdy blisko setka ludzi Zieleniewskiego tyralierą rzuciła się między chaty, tnąc, paląc, strzelając do przeciwników, zadała im wielkie straty. Z jednej z chat w środku wsi wybiegł jakiś znaczny oficer z ozdobną torbą przewieszoną przez ramię. Akurat koło niego przejeżdżał Zieleniewski. Nie miał czasu ciąć pałaszem, ale wyciągnął rękę i chwycił mężczyznę za kołnierz. Chciał porwać jeńca. Rosjanin wyrywał się, a dłoń kapitana ześlizgnęła się na pasek torby i zerwał go zabierając taki łup. Polacy całą noc umykali pogoni, aż dostali się do swoich. Zieleniewski osobiście przekazał torbę generałowi Zajączkowi. Były tam rozkazy rosyjskiego dowództwa do atamana kozackiego Matwieja Płatowa. - Widzisz, kogoś miał na postronku? - śmiał się generał, pokazując pisma Zieleniewskiemu. - Następnym razem nie ucieknie - odparł kapitan. Na początku lipca 1807 roku podpisano pokój w Tylży, a dwa tygodnie pózniej, w Dreznie, Napoleon podyktował konstytucję Księstwa Warszawskiego. Zieleniewski nie brał udziału przy tworzeniu wojsk Księstwa Warszawskiego, nie walczył w Hiszpanii w 1808 ani w wojnie z Austrią w 1809 roku. Jesienią 1807 roku razem z szamanem odpłynęli za ocean. Kapitan wrócił po czterech latach i z jego notatek nie wynika nic konkretnego, co przez ten czas robił. Napisał lakonicznie: Studia indiańskie . Po powrocie natychmiast udał się do Warszawy. Tu przywitano go nieufnie. Po pierwsze, przez te lata wielu Polaków wróciło do domów i wiedziano, że Zieleniewski zginął w obronie miasteczka na San Domingo. Uwierzono opowieści Zieleniewskiego, ale nieufność pozostała. Po drugie, nikt nie wiedział, co kapitan robił przez ostatnie cztery lata, a jego pobyt u Indian traktowano jako wyraz totalnego dziwactwa. Jakiś czas Zieleniewski zarabiał na życie leczeniem przy pomocy ziół, naparów, specjalnych okładów i, jak wówczas mówiono, praktyk magicznych . Jeden z oficerów francuskich, usłyszawszy z jak sławnym wojownikiem ma spotkanie, załatwił mu audiencję u marszałka Murata. Ten, pamiętając nieco zuchwałego polskiego oficera, przyjął go do siebie na służbę. W czasie kampanii 1812 roku Zieleniewski dowodził już dwiema setkami huzarów i dragonów. Jego zadaniem, zwłaszcza jesienią, było zwalczanie podjazdów rosyjskich, zwanych partyzantką. W tym też czasie ponownie spotkał atamana Matwieja Płatowa, czemu poświęcił więcej miejsca w swym pamiętniku. Otrzymawszy informację, że na konwój Wielkiej Armii, w którym miały jechać damy i dobra oficerów, zaczaił się oddział kozacki, Zieleniewski postanowił zorganizować zasadzkę na kozunów . Tak Polacy nazwali Kozaków, bo samo słowo Kozacy doprowadzało do paniki w szeregach francuskich. Była ciemna pazdziernikowa noc. Drobny śnieg zacinał, tworząc pryzmy sypkiego jak piasek śnieżnego pyłu. Latem okolica uraczyłaby widokiem żyznych pół porośniętych zbożami. Teraz była to tylko biała pustynia, przez którą z trudem przebijała się karawana kilkudziesięciu wozów z osłoną zaledwie stu strzelców konnych. Kawalkada zbliżała się do zagajnika, który długim językiem wchodził na drogę. Tam dowódca grupy postanowił zrobić postój. Tam też między drzewami czaili się Kozacy. Dłońmi zakryli chrapy końskie, by nie prychały, a sami nakryli się kocami zakrywającymi i pyski rumaków, by para oddechów nie zdradziła pozycji. Zieleniewski w jasnym kożuchu leżąc w zaspie obserwował Kozaków. Widział ciemne kształty ukryte między drzewami. Końskie łydki drgające na zimnie, gdy wierzchowiec i jezdziec leżeli w śniegu. Kapitan, teraz awansowany do stopnia podpułkownika widział także na horyzoncie oddział Kozaków ze spisami, gotowych do szarży śladem karawany. Strzelcy Zieleniewskiego byli rozłożeni szerokim łukiem za linią kozackiej zasadzki w lesie. Oficer przyłożył twarz do kolby karabinu i namierzył swój cel. Gdy straż przednia francuskiej grupy była pięćdziesiąt metrów od lasu, Zieleniewski wystrzelił, a w ułamku sekundy po nim blisko setka strzelców. Zaraz zza szczytu wzgórza wyjechała druga setka prowadząc luzne konie. Ludzie Zieleniewskiego wskoczyli na rumaki i szturmowali las. Kozacy w zagajniku uciekali, ile tylko konie miały sił w kopytach. Zieleniewski dał rozkaz do zwrotu i ruszenia przeciw konnym, którzy czaili się za konwojem, a teraz gnali jego śladem skuszeni odgłosami strzałów i łatwej zdobyczy. Zieleniewski widział strach i ulgę malujące się na twarzach Francuzek i francuskich żołnierzy. Część jego ludzi miała długie karabiny do strzelania w pozycji pieszej i krótkie, kawaleryjskie karabinki do oddania salwy w galopie. Zieleniewski zagrał na gwizdku umówioną wcześniej melodię i w stronę kozackiej formacji, która skonsternowana zwalniała biegu, runęła fala ołowianych kuł wystrzelonych przez kawalerzystów. Z ciemnej masy rozległy się jęki, rzężenia koni i pojedyncze strzały. Kozacy postanowili czmychnąć w obawie przed walką z dobrze zorganizowanym oddziałem francuskich kawalerzystów. - Za nimi! - Zieleniewski wydał rozkaz. Po pół mili Kozacy rozdzielili się. Kawalerzyści wiedzieli, co mają robić. Huzarzy mieli ścigać mniejszą grupę, a dragoni razem z Zieleniewskim większą. Po kolejnej mili Kozacy ścigani przez Zieleniewskiego znowu się rozdzielili. Tym razem podpułkownik poprowadził oddział tylko za jedną grupą Kozaków. Doskonale wiedział, do czego prowadzi taktyka Kozaków. Rozdzielaniem się mieli rozciągnąć siły przeciwnika na dwie przeciwne strony, a tylko środkowa grupa szła do większego zgrupowania wroga, by ściągnąć posiłki, które bez trudu niszczyły ścigających. Uciekające grupki Kozaków z góry miały umówione miejsca zasadzek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|