Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

za to klepanie mnie po plecach  mówiłem sobie, patrząc, jak oblewa się potem.
Szedł z odkrytą głową i jego czarna jak smoła czupryna skupiała promienie
słoneczne. Mnie kapelusz chronił czoło i głowę i w ogóle, młodszy i szczuplejszy,
l\ej znosiłem upał. On jednak nie skar\ył się nawet ani słowem, z namaszczeniem
i uwagÄ… liczÄ…c stawiane kroki.
Czterysta metrów od wierzby minęliśmy kolegiatę. Pod murem cmentarnym
dwóch wiejskich wyrostków grało w karty. Na nasz widok zerwali się z miejsc,
jakby czymÅ› przestraszeni, potem jeden z nich krzyknÄ…Å‚ do nas:
 Panowie, dajcie trochę Kuwasowego złota!...
I przeskoczywszy mur uciekli za kolegiatÄ™. Tam przelezli przez niewysokie
ogrodzenie cmentarza i zbiegli na pola.
Nie zwróciliśmy na nich najmniejszej uwagi. Prace na Uroczysku były ośrodkiem
zainteresowania mieszkańców okolicznych wiosek i zapewne tylko umieszczona
na ście\ce tablica z ostrzegawczym napisem chroniła nas przed inwazją
ciekawych.
Po przejściu tysiąca metrów w gardle zmęczonego doktora sapało coś i
pogwizdywało jak w zapchanej fajce. Piaszczysta droga pra\yła się w słońcu i
nagrzane powietrze ledwie dostrzegalnie drgało nad osypującymi się koleinami.
Ale jeszcze kilkanaście metrów i oto skończyła się męka Narkuskiego, weszliśmy
w ulice wsi ocienioną topolami, klonami i lipami. Zagrody były tu ubogie,
drewniane, z grubo ociosanych bierwion uło\onych na zrąb, pokryte wyblakłą
barwą wapna z du\ą domieszką niebieskiej farbki. Słomiane dachy, z \ółtymi
łatami, jak wielkie i cię\kie garby zdawały się uciskać ściany, spychać je w
ziemię, gdzieniegdzie a\ wykrzywiając okienka, które wówczas przybierały
filuterny, wesoły wyraz niby przymru\one porozumiewawczo oko ludzkie. Przed
ka\da chałupą od strony drogi był niewielki ogródek rozgrzebany przez kury, ze
skąpą zielenią i kępkami zakurzonych kwiatów. Za chałupami podwórka z
zielonymi kału\ami cuchnącej gnojówki, obudowane w czworokąt ścianami
drewnianych obór, chlewików i stodół, dalej zaś sady i paśniki przegrodzone
\erdziami i wąziutki strumyk cienka niteczką spływający ku bagnom.
Wieś spoczywała w popołudniowej drzemce i gdyby nie \ałosny ryk
pozostawionej w sadzie krowy, robiłaby wra\enie wyludnionej. Na środku drogi
w wygrzebanych dołkach chłodziły się stadka kur i nawet psy, w swobodnych
pozach wyciągnięte w cieniu chałup, na nasz widok ledwie raczyły podnieść
pyski, szczeknąć lub tylko niechętnie obna\yć zęby.
Narkuski oblizywał spieczone wargi i liczył, wytrwale liczył. A choć nie starał się
ju\ wyciągać głowy, aby dorównać mi wzrostem, i stupudowy cię\ar upału
przyciskał mu ją do ziemi, to przecie\ nie zgubił nic z podobieństwa do czujnego
wy\ła. Był to teraz nie wy\eł wietrzący zdobycz, lecz wy\eł na śladzie, z
wilgotnym od gorąca nosem, zwieszonym nad świe\ym tropem.
Wreszcie stęknął radośnie.
 Stop! To tutaj...
Lecz ja nagle zapomniałem zupełnie, po co tu przyszedłem, nagle straciłem
poczucie czasu i rzeczywistości. Jak pod narkozą mo\na by mnie ciąć i kłuć, a nie
odczuwałbym większego bólu. Tak zawsze działo się ze mną, gdy zobaczyłem coś
pięknego, gdy na ten widok ogarniała mnie wielka radość.
Oto trzy kroki od nas obok wyszczerbionej szczęki niskiego płotu, w gęstwinie
dzikiego bzu, stał Chrystus Frasobliwy, drewniany światek na krzywym pieńku.
Chyba przed dwustu laty z bezdusznego klocka drewna wyciosał go dłutkiem
jakiÅ› tutejszy nigdzie nie uczony rzezbiarz-artysta. TchnÄ…Å‚ w klocek swÄ…
samorodną umiejętność, przyodział rzezbę w swój własny chłopski smutek.
Wysoki na łokieć Chrystus, z głową wielką od kłopotów, przykucnął na
kamieniu, chudziutką ręką wsparł policzek i zamknąwszy oczy pogrą\ył się w
swym ogromnym smutku, w \alu nad światem pełnym łez i niedoli. Ile\
prawdziwej i tragicznej rozpaczy kryło się w delikatnym skrzywieniu wielkiej
głowy, w grubych promieniach zmarszczek rozchodzących się od przymkniętych
oczu, w zagięciu łokcia, w płaczliwej fałdzie ust i w ręce bezsilnie opuszczonej na
spiczaste od głodu kolano. Wielki, pijacki nos nie śmieszył, lecz jakąś rzewność
wywoływał swym nieudolnym rysunkiem, płaszcz ze zwiniętych w pukle włosów i
fałdzistej brody okrywał mu piersi i nagie barki, na biodrach tylko niewielka
opaska chroniła przed słotą i chłodem. Chudzina, biedaczek, \ebra mu mo\na
było zliczyć pod cienką skórą. Spracowane, kostropate palce rąk i to ogromne
zmęczenie w całej przycupniętej figurce, i ten niezgłębiony frasunek nad losem
człowieczym. Nie płakał, nie rozpaczał załamując ręce, a tylko się w swej boleści
frasował pańską pychą i pogardą, pańskim bogactwem i samowolą, chłopskimi
dybami i plagami, kijami ekonomów, ich oszustwem i nieustępliwością. Frasował
się nieurodzajem, deszczem, który spadł nie w porę, słońcem, które wypaliło,
słotą, po której wygniło...
Latami chudzinę smagał wiatr i deszcz, i mróz, i śnieg, a\ sczerniał jak ziemia i
stał się szary jak troska, a\ sam stał się jednym wielkim smutkiem i frasunkiem.
I teraz, bezradny i samotny, jakby sięgnął ciepłą dłonią po moje serce...
Nie danym mi było jednak dopełnić pięknego prze\ycia. Narkuski całym
cię\arem swego beczułkowatego ciała wepchnął mnie w gęstwę bzu, silnie otoczył
ramionami i owiał gorącym szeptem:
 Spójrz pan! Człowiek w czarnej masce.
Oprzytomniałem. I dopiero teraz syknąłem z bólu, odtrącając od swej dłoni
pijawki palców doktora. Ale jeden rzut oka wystarczył, abym przebaczył mu
zadany mi ból.
W poprzek piaszczystej drogi, wymijajÄ…c stado drzemiÄ…cych kur wolniutko
przechodził poszukiwany przez nas Dziwak. Tak, to był on, on na pewno, choć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates