Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

już więcej ich nie będzie, ale dzisiaj też je dostałam.
- I nie podejrzewasz nawet od kogo?
- WÅ‚aÅ›nie nie. Na poczÄ…tku myÅ›laÅ‚am, że nie byÅ‚y przezna­
czone dla mnie i że dostawałam je przez pomyłkę lub przez
przypadek, ale dzisiaj ktoś je przysłał do sklepu i było ich
130
więcej niż zwykle. Było ich tak dużo, że mogłam po jednej
rozdać koleżankom z mojego działu. Tak się ucieszyłam, że
mogłam podzielić się moją radością. Kiedyś też, gdy nie
czułam się zbyt dobrze i nie mogłam iść do pracy, ktoś mi
przysÅ‚aÅ‚ caÅ‚e narÄ™cze do domu. SkÄ…d mógÅ‚ wiedzieć? Na­
prawdÄ™ nie rozumiem.
- Powiedz mi, kiedy zaczęłaś je dostawać? - zniżył ton
i wydawał się być pochłonięty oglądaniem swojej szklanki
z wodą. Nie patrzył na Marion, jakby się nad czymś głęboko
zastanawiał.
- Pierwszą znalazłam na moim foteliku podczas drugiego
koncertu. Myślałam, że ktoś ją zgubił i położyłam na miejscu
obok, ale nikt się po nią nie zgłosił. Zapytałam portiera, ale on
tylko się zaśmiał i powiedział, że nie mam się o co martwić, bo
właściciel ma ich pewnie dużo. Ale gdy na kolejnym koncercie
znalazÅ‚am nastÄ™pnÄ…, chciaÅ‚am wiedzieć, kto jÄ… zgubiÅ‚. Rozma­
wiaÅ‚am z kilkoma kobietami z tej samej galerii, ale zareago­
wały, jakbym popełniła jakąś gafę, pytając je. Postanowiłam
więc zabierać kwiaty, a od tej pory znajdowałam je już za
każdym razem. Zawsze na fotelu leżała jedna róża, tylko
w dzień ostatniego koncertu były dwie. Pomyślałam, że to miłe
pożegnanie i trzymałam je w wazonie, dopóki nie opadły im
pÅ‚atki. Nie chciaÅ‚am ich odÅ‚ożyć do pudeÅ‚ka z innymi zasuszo­
nymi różami. Chciałam, żeby żyły tak długo, jak to tylko
możliwe. No i dzisiaj też mi je przysłano, jakby ktoś wiedział,
że ich potrzebuję.
- Czy nie domyślasz się, od kogo je dostawałaś? - ciągle
mówił cicho i miał spuszczone oczy.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała. - Na początku
sądziłam, że to pewna starsza, siwa, zawsze elegancko ubrana
pani, która siedziała niedaleko mnie. Myślałam, że przysyłała
mi kwiaty, bo widziaÅ‚a, że zawsze jestem sama, a może przypo­
minałam jej kogoś, kogo znała i kochała... Nie wiem. Potem
przyszło mi do głowy, że w zeszłym sezonie mógł siedzieć na
moim miejscu ktoś, komu jakiś przyjaciel zawsze przysyłał
kwiaty. Ten ktoś mógł wyjechać, a jego przyjaciel nic o tym
nie wiedział. Ale to wszystko nie wyjaśniało, w jaki sposób
róże mogły przyjść do sklepu lub do mojego domu. Nie wie-
działam, co o tym sądzić. Może Bóg wiedział, że ich pragnęłam
i sprawiÅ‚, że je dostawaÅ‚am. PodziÄ™kowaÅ‚am wiÄ™c Jemu, ponie­
waż nie mogłam podziękować nikomu innemu.
Przybrała niski i ufny ton i przymknęła lekko oczy. Nie
zdawała sobie sprawy, że młodzieniec z drugiej strony stolika
patrzyÅ‚ na niÄ… z uwielbieniem. Kiedy jednak spojrzaÅ‚a na nie­
go, poczuła miłe ciepło rozchodzące się od serca po całym
ciele. Patrzył tak, jakby ją... nie, to oczywiście nie mogła być
prawda.
- Chciałbym ci coś powiedzieć - rzekł bardzo miękko,
głosem pełnym uczucia. - Może się teraz przejdziemy. Czy
masz ochotę na spacer? A może chciałabyś zostać tu jeszcze
trochÄ™?
- Bardzo chętnie się przejdę - Marion ucieszyła się z tej
propozycji. - Od dawna nie byłam na prawdziwym spacerze.
Często spacerowaliśmy z ojcem, gdy miał wolną sobotę lub
wracał wcześniej z pracy i nie był zbyt zmęczony.
- Chodzmy więc - odrzekł Lyman z zadowoleniem i wstał
z miejsca. - Zobacz, jaki piękny wieczór. Jest prawie pełnia
i nie będzie już o tej porze zbyt dużo ludzi w Alejach.
Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
- Bardzo bym chciała - Marion trochę posmutniała - ale
chyba zabrałam ci już dość twojego dnia.
- Z przyjemnoÅ›ciÄ… ofiarujÄ™ ci caÅ‚y - uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. -1 jesz­
cze inne, jeśli tylko zechcesz.
Odwrócił się do kelnera i powiedział:
- Proszę to dopisać do mojego rachunku.
Nie byÅ‚o w tym nic niezwykÅ‚ego, ale Marion szeroko ot­
worzyła oczy. Proszę dopisać do rachunku! A więc Jefferson
jest staÅ‚ym goÅ›ciem w tej wykwintnej restauracji i takie przy­
smaki są dla niego codziennością! Jeszcze wyrazniej zdała
sobie sprawę, jak wielka jest różnica pomiędzy jej i jego
położeniem. I ktoś taki poświęcał jej tyle swojego czasu!
Bez wątpienia był to tylko chwilowy kaprys. Pewnie Jeff
przyprowadzał tu też inne dziewczęta po innych koncertach.
Była dla niego tylko materiałem badawczym i kiedy zapozna
się z jej życiem i zaklasyfikuje ją do jakiejś grupy, na pewno
szybko o niej zapomni. Ale czy powinna mieć mu to za złe?
Czy z tego powodu miała odrzucić piękne, choć p r z e m i j a j ą c e
urozmaicenie w swym szarym życiu? Czyż nie mogła cieszyć
się z cudownych chwil spędzonych razem z nim? A może, g d y
to się już skończy, w jej sercu pozostanie więcej bólu niż
doznanej przyjemnoÅ›ci? To wszystko byÅ‚o jak jej róże - sÅ‚od­
kie, ale krótkotrwałe. Takie ogarnęły ją myśli, gdy przeszła
z sali palmowej do szatni i razem z Lymanem wyszÅ‚a z re­
stauracji.
Był uroczy wieczór. Nawet atmosfera miasta nie psuła jego
tajemniczego nastroju. Księżyc był prawie w pełni i ciepłe
powietrze zwiastowało rychłą wiosnę, choć od czasu do czasu
czuć byÅ‚o jeszcze chÅ‚odny, orzezwiajÄ…cy powiew. Lyman pro­
wadził Marion w kierunku mniej zatłoczonych części Alei,
gdzie nie było zbyt wielu przechodniów i gdzie rozpoczynała
się jasno oświetlona promenada.
Mocno ujął ją za ramię i zrównał z nią swój krok. Wspólny
spacer zaczynał ją lekko ekscytować.
- A teraz - rozpoczÄ…Å‚, gdy doszli tam, gdzie Aleje siÄ™ roz­
szerzają i gdzie nie musieli już ocierać się w marszu o innych
przechodniów - a teraz ja chciałbym ci opowiedzieć o twoich
różach.
- To ty wiesz, skąd one pochodzą? Wiesz, kto je przysyła?
Zaczęła intensywnie wpatrywać się w Jeffa. Poczuł, jak jej
ramię nagle zadrżało. Wiedziała, że nadszedł czas wyjaśnienia
całej tajemnicy i nagle się przestraszyła, że okaże się ona mało
romantyczna. Lyman delikatnie ujął jej dłonie. Patrząc jej
głęboko w oczy, wyszeptał:
- Nie wiesz kto? Czy naprawdę się nie domyślasz?
Spojrzała uważnie na jego twarz, zawahała się, a potem
znalazła w niej odpowiedz.
- To nie byłeś... to nie mogłeś być... to... byłeś... ty!
Zamilkła na moment. Powoli zaczynała wszystko rozumieć.
Jej milczenie zaniepokoiło Lymana.
- Czy żałujesz, że to byłem ja? - spytał niepewnie.
Przez chwilÄ™ nie odpowiadaÅ‚a. Potem, patrzÄ…c gdzieÅ› w hory­
zont, wzięła głęboki oddech i spytała ledwo słyszalnym głosem:
- Dlaczego... dlaczego... to... robiłeś?
133
Poczuł, że właśnie nadszedł odpowiedni moment na to, co
chciał powiedzieć, chociaż jego zwykła pewność siebie gdzieś
znikła.
- Dlatego, że kocham cię od pierwszej chwili, gdy cię
ujrzaÅ‚em i chcÄ™, żebyÅ› zostaÅ‚a mojÄ… żonÄ… - odpowiedziaÅ‚ nis­
kim, zdecydowanym głosem.
134
15.
T woja żonÄ…! - powtórzyÅ‚a w zdumieniu, jakby nie dosÅ‚y­
szała. - Chcesz, żebym ja została twoją żoną?
- Tak, bardzo - powiedział czule. - Chcę tego bardziej niż
czegokolwiek w życiu. Powiedziałem ci, że kochałem cię od
pierwszego dnia. Nie mogÅ‚em o tobie ani przez chwilÄ™ zapom­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates