[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bezpieczeństwa pozostawił ją niewłączoną. Następnie udał się na tyły budynku. Dopiero wtedy wcisnął guzik. Zaskoczeni i oślepieni przez światło Lish i Lush zerwali się na równe nogi. - Czy przypadkiem nie pomyliliście adresów? - natarł Qwilleran na intruzów, pijących piwo i zajadających kanapki. - Wybacz, ale nie mieliśmy twojego numeru. To Clarence, mój kierowca. Ja sama nie mam prawka. Problemy zdrowotne, sam rozumiesz. Clarence skinął głową, a Qwilleran odpowiedział tym samym. - Czy masz wolny pokój gościnny? - spytała Lish z właściwą sobie rzeczowością. - W hotelu wszystkie miejsca są zarezerwowane. - Pokój gościnny mam tylko jeden - odparł po chwili milczenia wąsacz - i zajmuje go mój przyjaciel z Kalifornii, policyjny detektyw, który zatrzymał się tu w sprawach służbowych. Lish i Lush wymienili zaniepokojone spojrzenia, a Qwilleran kontynuował: - Wszelako w okolicy pełno jest różnego rodzaju kempingów, gdzie możecie się zatrzymać. Najlepszy jest w Great Oaks. Powiem wam, jak tam dotrzeć. A co z raportem, który u ciebie zamówiłem? - Jest na ukończeniu, ale wiem, co trzeba. Jeśli zależy ci na czasie, mogę o wszystkim teraz opowiedzieć... - Przepraszam was na moment. Muszę nakarmić koty. Koko i Yum Yum jadły już wcześniej, ale Qwilleran chciał znalezć pretekst, by wpaść do składu i zabrać stamtąd dyktafon oraz książeczkę czekową. Po chwili wrócił do altany i usiadł na fotelu. - Więc mów, jak tam twoje śledztwo - poprosił. - Okazało się bardziej pracochłonne, niż myślałam, ale opłaciło się, przynajmniej tobie. Najpierw, tak jak sugerowałeś, zajrzałam do książki telefonicznej. Na liście abonentów nie było żadnych Mountclemensów ani Bonifieldów. Następne parę dni szukałam po różnych instytucjach. Pózniej miałam parę interesów do załatwienia, więc zleciłam poszukiwania jednej takiej urzędniczce, miłej i bardzo chętnej do pomocy, zwłaszcza od kiedy dowiedziała się, że mam zamożnego zleceniodawcę. Intuicja mnie nie omyliła! Kiedy wróciłam, zastałam moją urzędniczkę bardzo podekscytowaną. Podziękowała mi, że przez parę dni mogła poczuć się jak detektyw. Okazuje się, że nie było żadnych Mountclemensów, ale jeden Monty Clemens, syn George'a Clemensa i Bonnie Field. Monty był artystą, który trudnił się także pisaniem recenzji z wystaw i temu podobnymi rzeczami. Niewykluczone, że na okoliczność tego drugiego zatrudnienia postanowił zmienić imię i nazwisko i z dosyć pospolitego Monty'ego Clemensa przemianować się na dostojnego George'a Bonifielda Mountclemensa. George już nie żyje, ale Bonnie ma się, jak na swój wiek, całkiem niezle. Przebywa obecnie w domu starców na przedmieściach. Dotarłam tam i dowiedziałam się od niej, że w przeszłości zajmowała się hodowlą kotów. Specjalizowała się jednak nie w syjamczykach, ale w persach. W latach sześćdziesiątych George dostał powołanie i wyjechał do Wietnamu. Kiedy wojna się skończyła, robił jakieś interesy w Bangkoku. Jezdził wte i wewte, a wracając do domu, opowiadał żonie o bajecznych kotach hodowanych w Tajlandii. Niektóre z nich, jak twierdził, mają rodowód sięgający czasów, kiedy kraj ten nazywano Syjamem, a koty hodowano na dworze królewskim jako strażników z racji ich ponadprzeciętnej inteligencji. Opowiadano też o ich parapsychicznych zdolnościach! Zazwyczaj nie sprzedawano ich cudzoziemcom, ale znajomy postanowił zrobić dla George'a wyjątek i odstąpił mu odchowanego samca. Kiedy George zadzwonił do Bonnie, ta była bardzo podekscytowana. Wymogła na nim, aby załatwił kotkę do pary. I tym razem George'owi dopisało szczęście, choć na oba koty wydał majątek. Pojawił się jednak następny problem: jak wwiezć koty do Stanów bez kwarantanny. George znów stanął na wysokości zadania i zwierzęta przerzucono do kraju samolotem wojskowym. Bonnie do dziś szlocha, gdy wyobraża sobie drogę swych pupilków przez ocean. Odtąd Bonnie porzuciła hodowlę persów na rzecz syjamczyków. Odniosła tu niemałe sukcesy. A wszyscy jej klienci donosili, że zakupione koty posiadały mediumiczne zdolności. - Spisałaś się rewelacyjnie, Lish - pochwalił Qwilleran. - Ile ci jestem winien? - Bawiłam się przy tym znakomicie, więc chętnie nie wzięłabym od ciebie ani grosza. Problem w tym, że samo śledztwo pochłonęło mnóstwo pieniędzy: wynagrodzenie urzędniczki, podróże, sam rozumiesz. Bonnie także wymagała wsparcia; zajęta hodowlą kotów zapomniała o płaceniu składek na fundusz emerytalny. Ja sama przepracowałam efektywnie jakieś dziewiętnaście godzin. Więc zgódzmy się na tysiąc minus pięćdziesiąt dolarów zaliczki. - W porządku. Już wypisuję czek. - Wolałabym gotówkę. Nie wiem, czy tutaj zdołam wypłacić tak wielką sumę. - No cóż... A gdybym tak... zadzwonił do Gary'ego Pratta, aby zrealizował ci ten czek w Hotel Booze ? Hotele zawsze mają zapas gotówki. Qwilleran dyskretnie wyłączył dyktafon, dziękując Lish za wykonaną robotę. Następnie wypisał czek i energicznie zerwał się z miejsca, dając w ten sposób jasny sygnał: wywiad skończony. Lish kopnęła w kostkę szofera, który drzemał w fotelu, i poleciła swe usługi na przyszłość. - Gdzie mogę cię szukać w Milwaukee? - spytał Qwilleran. - Wkrótce się przeprowadzam, ale... jeszcze dokładnie nie wiem gdzie. Tak czy owak, będziemy w kontakcie. - Dobra. A teraz powiem wam, jak trafić na kemping w Great Oaks. Czas jakiś stał na drodze, patrząc na znikający za drzewami samochód. Następnie wszedł do środka, zaparzył kawę i rozmyślał nad odegraną przed momentem farsą. Rozdział trzynasty Qwilleran obserwował wieczorne ablucje kotów i rozmyślał nad raportem Lish. Po pierwsze, sam mógł na poczekaniu wymyślić taką historyjkę w oparciu o posiadane informacje. Po drugie, podczas referowania własnych odkryć Lish nieustannie śliniła usta. Po trzecie, nie chciała mu podać swego adresu. Po czwarte, Lish i Lush wymienili między sobą błyskawiczne znaczące spojrzenia, kiedy Qwilleran wspomniał o policyjnym detektywie i prowadzonym przezeń śledztwie. Po piąte i może najważniejsze, gdy była mowa o Alicii Carroll, Koko zawsze obnażał pazury i wydawał z siebie grozny pomruk. No ale koniec końców może owe tysiąc dolarów policzyć jako inwestycję w książkę, którą zamierzał napisać: Prywatne życie kota, który... Czwarty lipca był dla domagających się śniadania kotów taką samą datą jak każda inna. Ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|