|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A wymyślili śmiała się mama bo cały tydzień możecie iść z Danusią do pasienia przy tym obcym chłopaku. To będzie urlop. Na słoneczku się wysiedzicie. Ziółek nazbieracie. Oj, co to, to nie! skoczyła babka udając gniewną i obrażoną. Jak świat światem niedoczekanie wasze, żeby mnie kto przy krówskich ogonach widział z moimi latami! Albo ja to próżniak? Pasienie swoje odbyte mam na całe życie. Od progu na pierwszych nogach do pasienia mnie gnali, odkąd chodzić nauczyli. Kiedy Hanka została sama w domu, zabrała się do sprzątania kuchni, bo bardzo chciała pochwalić się przed tym nieznajomym chłopakiem z miasta, że u nich też może być ładnie. Mama wybrała się do sklepu, po drodze miała wstąpić do ośrodka zdrowia na zastrzyk, żeby pielęgniarka nie musiała biegać do gajówki. Babka wyruszyła do lasu po specjalne zioła na leczenie Hanki stóp z tego otarcia. Nuciła Hanka bezmyślnie jakąś piosenkę szorując zawzięcie ryżową szczotką i tak białe już deski podłogi. Podkasana po biodra taplała się z przyjemnością w chłodnej wodzie blaszanego szaflika, gdy Burek zaczął wściekle ujadać i warczeć. Skoczyła na próg, aby zobaczyć, czy kto nie idzie, i nagle wszystka krew uciekła jej z serca. Zbyszek Morawski zamknął starannie furtkę ogrodzenia i szedł wielkimi krokami w jej stronę. Zziajany, z ponurą twarzą, nie spuszczając z niej oczu. Cześć! zawołał. To ładnie! Tak wygląda twoje słowo? Tak robisz z człowieka wariata? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co to znaczy czekać i myśleć Bóg wie co? Zbyszku... usiłowała przerwać wycierając mokre dłonie w zapaskę. Nie trzeba! ciągnął ostro oparty o futrynę drzwi ganku. Tak się nie robi, wiesz? Cały dzień wczoraj czekałem. Szliśmy, żeby cię spotkać w Zawoi. Myślałem, że podjechałaś autobusem... Całą 171 noc wydawało mi się, że przyjdziecie o jakiejś porze. Cała jesteś? Zdrowa? Zbyszku dorwała się do głosu Hanka ja wszystko ci wytłumaczę. Ale skąd się tu wziąłeś? List napisałam zaraz wczoraj... Przyjechałem autobusem. Wyrwałem się, oni tam na mnie w Zawoi czekają. Pędziłem pod tę twoją górkę resztkami sił... Byłem pewny, że stało się coś strasznego... Haneczka! Bo gdybyś wyjechała wczoraj, gdybym cię tu nie zastał? Jak ja bym wtedy twoim rodzicom w oczy spojrzał? Daj mi się czegoś napić... Wszystko tobie zaraz wytłumaczę. Nic się nie stało złego, Zbyszku! Wejdz, proszę. Zaczęłam szorować podłogę, to przejdz do izby po tym suchym kawałku. Siadaj! Wody z sokiem malinowym? Zaraz... Kiedy usiadł ocierając spocone czoło, ruszyła po wodę, ale zatrzymał ją okrzykiem: Haneczka! Co ty masz na nogach? Co tobie? Zaczekaj! Jednym tchem powiedziała całą historię swojej wyprawy. Zapewniła go, że nic nie bolą te stopy, tylko zawinięte tak grubo, żeby nie zabrudzić. Słuchał ze zmarszczonymi brwiami. Patrzył w oczy, gdy poprawiała włosy pod kolorową chustką zawiązaną w węzeł w tyle głowy, który odstawał daleko wypchnięty przez warkocz. Pił zimną wodę i milczał przez chwilę. Czy nie trzeba lekarza do tych twoich głupich, jak mówisz, pęcherzy? Jeżeli zacznie to ropieć? Haneczka, nie wolno lekceważyć takich spraw. Bo ty wiesz, zakażenie... Ech, nic takiego. Mam maść od babki. To jest dobra maść, zrobiona z wosku pszczelego i masła, i żółtka ugotowanego jajka. Nie śmiej się. Ona goi! Pachnie tak przyjemnie woskiem, ma kolor kremu, pomaga na rany. Nic mi nie będzie, to głupstwo. Bardzo się spieszył, żeby zdążyć na autobus, bo przecież wszyscy tam na niego czekali. Przekazał więc jeszcze tylko pozdrowienia dla mamy. taty i Józka, i Danusi, obiecał pisać z każdej po drodze poczty w czasie wędrówki przez góry. Nagle powiedział prosząco: A może ty mogłabyś?... Może jakieś wielgachne buty? Spróbuj, Haneczka. Nie zaprzeczyła. Nie da się nic włożyć na nogi. Próbowałam przecież jeszcze tam. w Głazach. 172 % Tak pięknie mogłoby być rzekł wstając ciężko z krzesła na naszej wycieczce. I tak wszystko zepsułaś. Wcale nie chce mi się iść bez ciebie... Hance mocno zabiło serce, ale Zbyszek nic więcej już nie powiedział. Została na ganku, gdy zbiegał, nie patrząc w jej stronę, do furtki. Przystanął. Potem zawrócił nagle, podbiegł do niej i pocałował w policzek. Do zobaczenia! szepnął. Dopiero kiedy zniknął jej z oczu, spostrzegła swój wygląd. Była boso, ze stopami w szmacianych owijakach. Spódnica stara, wypłowiała i ostrzępiona dołem. Bluzka sprzed kilku lat, całkiem podarta na plecach. Zapaska mamy, długa do połowy łydek, zawiązana naokoło bioder. Ręce po łokcie utytłane, w smugach i zaciekach od brudnej wody. Zakryła tymi rękami twarz, dotykając rozpalonych policzków chłodnymi palcami... Gdy mama wróciła i wysłuchała nowiny o Zbyszku, zgromiła Hankę właśnie za ten jej niedbały wygląd: Bój się Boga! Jak ty się pokazałaś w tych szargach? Tak nie można! Wakacje wakacjami, ale czy można straszyć ludzi? Co sobie pan Zbyszek o naszym domu pomyśli? A teraz przyjdzie ten harcerz. Włóż coś na siebie, obgadają nas przecie! Bo ja już zawsze mam pecha, mamusiu stwierdziła markotnie Hanka. Wtedy też tak mnie zastał. Mama. popatrzyła na nią badawczo, chciała jakby o coś zapytać, ale powiedziała tylko: Dziewczyna zawsze musi dbać o swój wygląd. Chłopcy to cenią. Popędziły jeden za drugim ostatnie dni lipca w gajówce Wojtowiczów, jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|