[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w nim, gdyż między jego decyzję i trwające obecnie nocne czuwanie wdarło się starcie w lesie z Antonim. Zachwiało pewnością siebie starego milicjanta, obaliło część złudzeń, do pojęcia decyzja" dodało przy- miotnik pochopna". Nie wszystkie bogobojne życzenia w życiu sprawdzają się, nie wszystkie dążenia, choćby i najszlachetniejsze, doprowadzają do upragnionego celu. Cel się oddala albo okazuje się złudą. Lub wreszcie przybiera postać, jakiej wcale nie spodziewaliśmy się. Krzak jaśminu poruszył się za oknem, na wprost Gronia, ale on, zamyślony, patrzył na to obojętnie. Może nawet nie zdziwiłby się, gdyby stamtąd wyłonił się ktoś. kto strzeliłby do niego, albo rzucił w niego nożem, albo zacisnął mu ręce na gardle. Z ciemności widoczny był na tle oświetlonego pokoju jak manekin na strzeleckim poligonie. Napastnikiem mógłby być Antoni, mógłby nim być Kotkowski, albo chociażby i Rysiek Kabat. Ale to była tytko Ewa. Przez jakiś czas przyglądała się Groniowi bez słowa. Potem zaczęła mówić. Po. swojemu, spokojnie, z. namysłem budując zdania, jak gdyby wykładała uczniom (rudny ternal. Od czasu do czasu tylko szybszy, przyspieszony oddech dawał znać o rozpaczliwie tłumionym wzburzeniu. Z ulicy zobaczyłam otwarte okno, dlatego tu podeszłam. Jak można, stryju, być aż tak nierozważ- nym? Zdenerwowałam się. Tak przecież zginął Kraska: od strzału przez otwarte za nim okno. Nic nie mów, ja wiem, co powiesz. %7łe czasy nie te, że gdyby ktoś chciał ciebie zaatakować, to wystarczy kamieniem roz- bić szybę. Ostatnio w Topolewie modny sposób na dostawanie się do cudzych mieszkań. Ale taki sposób na ciebie musiałby sobie ktoś zawczasu obmyśleć, a są okazje i pokusy, które mogą wyzwolić samoczynnie spontaniczny odruch. Rozumiesz, co mówię? Bo patrzysz na mnie tak jakoś półprzytomnie. Chciałabym, żebyś mnie teraz uważnie posłuchał i, o ile dasz radę, nie przerywał mi. Miałam póznym wieczorem spotka- nie, które powinno było odbyć się już dawno temu. Powinieneś był powiedzieć mi wszystko o moim ojcu, całą prawdę. Oczywiście nie wtedy, gdy byłam małym dzieckiem i nic bym z tego nic zrozumiała. Ale kiedy już dorosłam. Moim obowiązkiem, a i twoim także, było zająć się nim. Może jeszcze kilka lat temu można było go uratow!ać, teraz będzie bardzo trudno. To straszne, co on mówił. Na chwilę umilkła i przymknęła oczy. Znów pod powiekami ten obraz. Ciemna sala gimnastyczna. Umyślnie wygaszone górne światła, aby jeszcze raz wypróbować reflektory. Rzędy krzeseł, a za nimi ławek, wypełniają trzy czwarte przestrzeni, resztę miejsca zajmuje usunięty pod ścianę sprzęt gimnastyczny. Sala ubrana jest zielenią i biało-czerwonymi proporczykami, z boku tkwi umocowany w stelażu sztandar szkoły, tuż przy nim fortepian z kilkoma brakującymi klawiszami i pokancerowanym blatem, A na końcu sali, w jej głębi, w obramowaniu wiśniowej kurtyny mała scena. Dwaj chłopcy z ósmej klasy manewrują, reflekto- rami, światło zmienia odcienie, raz jest zielone, raz błękitne, raz płomienne lub jaskrawo żółte jak poranne słońce. Na froncie sceny tuż nad karnym szeregiem czerwonych pelargonii w doniczkach i kosmatych pa- protek, kilkoro dzieci ustawionych rządkiem recytuje wiersz, który już dawno, kiedyś, napisała utatentowana literacko uczennica szkoły. Wiersz wszedł do szkolnej tradycji niemal jak hymn i nosił tytuł: ..Nasz przyja- ciel Ignacy Kraska". Powtórz to, Basiu, jeszcze raz, zjadasz końcówki" mówiła Ewa, a dziewczynka posłusznie recytuje: ..I choć to tak dawno było, pamięć o nim naszą silą!"... Dekoracji właściwie nie ma. Ze ściany tylko, frontem do widowni, spoziera, uśmiechając się serdecznie i wesoło Ignacy Kraska z dużej, ko- lorowej fotografii, przepasanej w rogu biało-czerwona wstążką przytrzymująca, dwa gozdziki z bibułki. Je- den biały, drugi czerwony. .Jeszcze raz od począł-ku" komenderuje Ewa, zadowolona, że chór i gromada z V B. tańcząca poloneza, poszły już do domu i można spokojnie potrenować jeszcze małych aktorów. I w tym momencie z samego końca sali. z najciemniejszego jej kąta zastawionego gimnastycznym sprzętem, rozlega się gromki, drwiący śmiech. Głos jest niski, zachrypnięty i pewnością należy do dorosłego mężczyzny. ..Kio przerywa?" wola rozgniewana Ewa. ,,Proszę natychmiast wyjść!" i zeskakuje ze sceny, aby dać nauczkę intruzowi. Dwaj chłopcy od reflektorów są szybsi niż Ewa, jak na komendę kierują obaj strumienie światła w głąb sali. Akurat mają czerwoną przesłonę, dwie purpurowe strugi krzyżują się i tworzą jaskrawy, ognisty krąg. wydobywający z ciemności postać mężczyzny. Siedzi na skrzyni do skoków obejmując splecionymi rękoma kolana i śmieje się. Nic słucha młodej nauczycielki. Donośne echo roznosi po sali. po hallu, po pustych i cichych korytarzach chrapliwy, nieprzyjemny rechot. Pani Aniela, wozna, z nagła wyrwana ze słodkiej drzemki wydaje z siebie krzyk, który zbudziłby umarłego: ..Diabeł! Diabeł!". Wymachuje rękoma i z rozmachem żegna się. Chłopcy biegną ku zjawie, ściągają nieproszonego widza ze skrzyni i wypychają go silą do rzęsiście oświetlonego hallu. Tu Ewa może się przyjrzeć postaci, nic wzbu- dzającej ani sympatii, ani zaufania. Zalatujący od mężczyzny odór wódki przyprawia Ewę o mdłości. Jest jednak coś w wyrazie twarzy i oczu dziwnie na Ewę patrzącego człowieka, co powstrzymuje ją od apodyk- tycznego polecenia: ..Wyprowadzcie go, chłopcy, na ulicę". Zamiast tego mówi: Idzcie do domu. na dziś koniec". Każe woznej zamknąć szkołę, a sama ujmuje za ramię obdartusa i popycha w stronę ulicy ścieżką wśród sosen. Jeniec już się nie śmieje. Przeszła mu niewczesna wesołość. Pokornie pozwala dziewczynie wyprowadzić się za bramę i tu dopiero przystaje. Przygląda się Kwie w świetle latarni z zaciekawieniem i natarczywością. ..Po co pan tam wszedł? Czego pan chce? Kim pan jest?" pyta Ewa. Powinna mieć stra- cha, dookoła pusto, jak to w Topolewie wieczorami. ..Jestem twoim ojcem, ładna panienko" odpowiada hardo mężczyzna i dodaje: ..To brzydko tak wypraszać tatusia, który' przyszedł ciebie odwiedzić"... Ewa otwiera oczy. koszmar znika, ma przed sobą znów oświetlone okno posterunku, otwarte na roścież, a w nim rysującą się ciemną sylwetkę-stryja- Nie widzi jego twarzy. Zastygł nieruchomo. Ewa zbliża się do niego, podchodzi do okna. opiera się o parapet. W bliskości Gronia czuje się bezpieczniejsza. Jego milcząca obecność rozładowuje ciążące jej napięcie i pozwala mówić dalej, znów spokojnym, równym głosem: Spytałam, skąd wiedział, gdzie mnie szukać. Powiedział, że pytał napotkane dzieci i one skierowały go do szkoły. Był głodny, ale nie chciał pójść ze mną do domu. Zdaje się. że bardziej potrzebował wódki, niż jedzenia. Poszłam więc z nim do Bachusa" i zafundowałam schabowego kotleta i piwo. Rozmawialiśmy długo, aż do zamknięcia lokalu. Powiedział do mnie tak: W tym miejscu, koło tej knajpy, twój stryj a mój brat zabił mnie trzydzieści trzy lata temu". Zapytałam, jak to zabił, kiedy on żyje. Odparł, że umarł wtedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|