[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jessico Jego oczy prosiły. Spojrzała na jego nabrzmiałą męskość i powoli jej dłoń ześliznęła się w dół. Musnęła go delikatnie, MARZENIE " 145 jednym palcem, a objęła go całą dłonią. Zdziwiło ją, że był taki gorący i aksamitny. Westchnął głęboko. Chciał podnieść głowę, by widzieć jej twarz, kiedy go pieści, ale nie był w stanie. Przymknął oczy, oddając się rozkoszy tak długo, jak mógł wytrzymać, po czym przyciągnął ją do siebie. Kiedy spotkały się ich usta, dłonie znów rozpoczęły swoją wędrówkę. Pieścił ją dłońmi i wargami, odkrywał miejsca, których nie poznał wcześniej. I wkrótce Jessica znowu odchodziła od zmysłów. Niewiarygodne, ale tym razem wznieśli się jeszcze wyżej. Kiedy było już po wszystkim, ich ciała lśniły od potu, serca biły niemiłosiernie, a słodkie zmęczenie wypełniło ich całych. Zdrzemnęli się, a kiedy chwilę potem się obudzili, słońce już zaszło i w pokoju było ciemno. Carter wstał, żeby zapalić nocną lampkę, a kiedy wrócił do łóżka i okrył kołdrą siebie i Jessicę, uświadomił sobie, że chciałby ją mieć tu na zawsze. - Kocham cię - wyszeptał z ustami przy jej czole. Spojrzała na niego. - Nie. - Należało przerwać tę fantazję. - Nie wiesz, co mówisz. - Wiem. Nigdy nie powiedziałem tego żadnej ko biecie. Nigdy nie odczułem potrzeby przytulania, chronienia i bycia z kimś cały czas. Nigdy nie prag nąłem budzić się przy kobiecie. Teraz chcę. Nie wracaj do domu. - Muszę. Tam jest moje miejsce. Objął ją mocniej. - Twoje miejsce jest przy mnie. Kiedy milczała, zapytał: 146 " MARZENIE - Wierzysz w los? - W przeznaczenie? - Tak. - Nie. Wierzę, że dostajemy to, na co sami za służymy. Bóg pomaga tym, którzy sobie pomagają. - Gdyby to było prawdą, nigdy nie wróciłbym z Wietnamu. - Jego słowa zawisły w powietrzu, a serce Jessiki na sekundę zamarło. Odchyliła w tył głowę i spojrzała na niego. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Powinienem był umrzeć. Nie zrobiłem w życiu nic przyzwoitego. Zasłużyłem na śmierć. - Nikt nie zasługuje na to, żeby ginąć na wojnie. - Ale zawsze ktoś ginie. - Odwrócił wzrok. - Gi nęli tam porządni ludzie. Widziałem, Jessico, jak trafiały ich kule. Niektórzy umierali szybko, inni powoli, a ja z każdą taką śmiercią czułem się coraz paskudniej. - Przecież walczyłeś razem z nimi - powiedziała Jessica. - Owszem, ale to byli porządni ludzie. Inteligentni, wykształceni, z rodzinami i przyszłością. Wielu z nich było bogatych lub dobrze ustawionych, a ja? Zazdroś ciłem, że nie mam tego co oni. Ale oni zginęli, a ja przeżyłem. - Zaśmiał się szyderczo. - To chyba świa dczy o tym, co jest najważniejsze w życiu. Jessica zaczynała rozumieć. - To dlatego się zmieniłeś. - Tak. - Oczy mu rozbłysły. - Ktoś wtedy nade mną czuwał. Ktoś nie pozwolił, żebym zginął. Ktoś mi mówił, że mam jeszcze coś do zrobienia w życiu. Znałem facetów, którzy przeżyli, ale ja nawet nie MARZENIE " 147 zostałem draśnięty. To przeznaczenie. Podobnie gdy poprosiłaś, żebym wykonał projekt dla Crosslyn Rise. - To nie przeznaczenie, lecz Gordon. - Ale los o wszystko zadbał. - Przekręcił się na bok i spojrzał jej prosto w oczy. - Czy tego nie widzisz? Nie byłaś zamężna, to znaczy kiedyś tak, ale się rozwiodłaś. Ja nigdy się nie ożeniłem. Nie miałem takiego zamiaru, dopóki cię nie spotkałem. Przed tym nie chciałem nawet myśleć o posiadaniu dzieci. - Słysząc, że wstrzymała oddech, zniżył głos. - Chcesz je przecież mieć. Zaczerwieniła się na wspomnienie słów, jakie wy krzyczała w gorączce namiętności. Dotknął kciukiem jej policzków. - Dam ci dzieci, Jessico. Nie mogłem zaryzykować wcześniej, bo nie byłem pewien, że chcesz tego napraw dę, ale teraz wiem, że tak, prawda? W milczeniu skinęła głową. - Aż do dziś szanse na to wydawały się odległe, więc zepchnęłaś tę myśl głęboko. I wtedy ja powie działem coś o dzieciach, którym można by zostawić Rise.... - Rise takiego, jakie znałam, już nie będzie. - Rzeczywiście, ale to, co najlepsze w Rise, jego piękno i wdzięk, siła i stabilność, jest w tobie. Przeka żesz to swoim dzieciom. Będziesz wspaniałą matką. Azy napłynęły jej do oczu. To, co mówił, było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. I on był zbyt dobry, aby być prawdziwy. Mówi tak pod wpływem chwili, pomyślała. Ani przez moment nie wierzyła, że naprawdę chciałby się z nią ożenić. Za dzień lub dwa zda sobie sprawę, jak niemądre były jego słowa. 148 " MARZENIE - Kocham cię - wyszeptał, a ona nie protestowała. Pocałował ją raz, potem drugi. Tym razem czułość wypełniała jego serce, nie namiętność. Chciał się nią opiekować, obdarowywać ją, pomagać. Była taka łagodna, należało ją kochać i chronić. Zrobiłby to, gdyby mu pozwoliła. Gładząc palcem jej spuchnięte od miłości usta, zapytał: - Jesteś głodna? - Trochę. - Jeśli zamówię pizzę, zjesz kawałek? - No pewnie. Pocałował ją jeszcze raz i wstał z łóżka. Patrzyła, jak podchodzi do szafy. Miał wąskie biodra, twarde po śladki, uda, smukłe i umięśnione. Jego chód był kuszący nawet w ubraniu, a co dopiero nago, Nawet gdy nałożył krótki aksamitny szlafrok, nadal widziała go nagim. Gdy wrócił do niej, niosąc z łazienki koszulę, poczuła wstyd. - Nie, nie - skarcił ją, kiedy spuściła wzrok. - Ko niec z tym. - Pomógł jej założyć koszulę. - Widziałem wszystko i kocham wszystko. - Chyba nie jestem do tego przyzwyczajona - mru knęła, niezgrabnie zapinając guziki. W to wierzył i prawdę mówiąc, lubił w niej tę nieśmiałość. Sprawiała, że jej wrodzona zmysłowość była tym większym darem. - Dam ci czas, żebyś się przyzwyczaiła - powie dział łagodnie i wyprowadził ją z sypialni. Będzie musiał dać jej go dużo, zamyśliła się, gdy siedząc w kuchni na wysokich zydlach, jedli przy wiezioną właśnie pizzę. Nie mogła uwierzyć, że oto siedzi tu z Carterem Malloyem, ubrana tylko w jego koszulę, a jeszcze przed chwilą nie miała na sobie MARZENIE " 149 nic. Carter Malloy. Nie dawało jej to spokoju. Carter Malloy. - Co się stało? - zapytał zmieszany. Zaczerwieniła się: - Nic. - Powiedz mi. Przechyliła głowę na bok i przyglądała się kawał kowi pizzy: - Nie mogę się nadziwić, że tu jestem. - Niesłusznie. Zanosiło się na to od dłuższego czasu. Miał rację, ale ona nie myślała o terazniejszości. - Myślę o przeszłości. Naprawdę nienawidziłam cię, kiedy byłam mała. - Zerknęła na niego, był taki przystojny. - Dziś jesteś całkiem inny. Wyglądasz inaczej. Zachowujesz się inaczej. Trudno uwierzyć, że człowiek może się aż tak zmienić. - Wszyscy musimy dorosnąć. - Nie wszyscy. Niektórzy tylko stają się więksi. Ty się naprawdę zmieniłeś. Przyglądała mu się chwilę. Szczerość, jaka malowa ła się na jego twarzy, ośmieliła ją: - A co przed Wietnamem? Mogę zrozumieć, że to, co tam przeżyłeś, wpłynęło na twoją przyszłość, ale co z twoją przeszłością? Dlaczego wtedy byłeś właśnie taki? To nie mogły być tylko pieniądze. O co ci chodziło? Zaciskając w zamyśleniu usta, Carter spojrzał na swoje ręce. Jego rysy złagodniały, ale nie podniósł wzroku. - Pieniądze były tylko pretekstem, wygodnym, czasami nawet prawdziwym. Ponieważ rodzice pra- 150 " MARZENIE cowali w Crosslyn Rise, mieszkaliśmy w mieście, a tak się składa, że to jedno z bogatszych miast w stanie. Tak więc chodziłem do szkoły z dzieciakami dziesięć razy bogatszymi ode mnie. Oni wszyscy znali się od przed szkola. Ja byłem wyrzutkiem od samego początku. Nigdy nie byłem łatwy w kontaktach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|