[ Pobierz całość w formacie PDF ]
44 Tak, chcę, żądam i ostrzegani, że przestanę uważać cię za przyjaciela, jeżeli odmówisz mi tej przysługi. Wszystko ci załatwię, wszystko przygotuję... a ty skorzystasz. Kiedy zaś będę już pewien swego losu, rzucę ci się jeśli zażądasz, do nóg, aby dziękować za dobrodziej- stwo. Słuchaj, Franval, nie dam ci się nabrać; za tym kryje się coś niezwykłego. Nie przystę- puję nigdy do działania, jeśli nie znam wszystkich okoliczności. Tak... Ale wiem, żeś trochę skrupulant, nie sądzę też, byś miał dość siły ducha, aby po- znać całą prawdę. Zawsze jakieś przesądy... rycerskie uniesienia... chyba się nie mylę? Gdy- bym ci wszystko wyjawił, zadrżałbyś jak wystraszone dziecko i nie chciał w ogóle zabrać się do rzeczy. Ja miałbym zadrżeć? Jestem twoim osądem doprawdy zdumiony. Dowiedz się, mój dro- gi, że nie ma w całym świecie takiego szaleństwa, nie ma występku, który byłby w stanie mnie poruszyć, który mógłby choć na chwilę zakłócić bicie mego serca! Valmont, widziałeś Eugenię? Twoją córkę? Moją kochankę, jeśli wolisz... Och, łotrze! Rozumiem teraz... Po raz pierwszy w życiu widzę cię cokolwiek poruszonym. Jakże to? na honor, żyjesz ze swoją córką? Tak, przyjacielu, jak biblijny Loth! Zawsze byłem przejęty tak wielkim respektem dla Pisma świętego, zawsze wierzyłem, że niebo stoi otworem przed tymi, którzy naśladują bo- haterów tej świętej księgi... Ach, mój drogi! Nie dziwi mnie już szaleństwo Pigmaliona. Czyż historia świata nie jest pełna przykładów podobnych słabostek? Nie trzebaż było od tego za- cząć, aby zaludnić ziemię? A w jaki sposób mogło to stać się zbrodnią, jeśli wówczas nią nie było? Co za niedorzeczność! Młoda dziewczyna nie może mnie podniecać, ponieważ miałem nieszczęście przyczynić się do wydania jej na świat? To co winno najbardziej ją do mnie zbli- żyć, ma być powodem oddalenia? Mam patrzeć na nią chłodno i obojętnie, ponieważ jest do mnie podobna, ponieważ płynie w niej moja krew, a więc dlatego, że jednoczy w sobie wszystkie zalety zdolne wzbudzić najgorętszą miłość? Co za sofizmaty, co za bzdury! Zo- stawmy głupcom obowiązek poszanowania tych śmiesznych zakazów; nie dotyczą one umy- słów takich jak nasze. Królestwo piękna i święte prawa miłości nie mają nic wspólnego z nędznymi konwencjami społecznymi. Usuwają je precz swoim blaskiem, podobnie jak pro- mienie słońca oczyszczają ziemię z mgieł, którymi spowiła ją noc. Zdepczmy te okrutne prze- sądy, stojące na drodze szczęścia! Jeśli zdarzyło się im kiedykolwiek przeważyć nad racjami rozumu, działo się to zawsze kosztem najdoskonalszych radości. Niech będą przez nas wzgardzone i potępione na wieki! Przekonałeś mnie oświadczył Valmont. Przyznaję, że twoja Eugenia może być wspa- niałą kochanką. Jest wyrazniejszym od swej matki typem urody, a chociaż nie widać u niej, jak u twojej żony, owego rozmarzenia, które tak rozkosznie ogarnia duszę, ma za to w sobie coś podniecającego i zniewalającego, coś zdolnego złamać każdy opór. Tamta ulega, ta żąda; tamta przyzwala, ta się oddaje; przyznaję, że jest w tym więcej uroku. Pamiętaj, że ofiaruję ci nie Eugenię, ale jej matkę. Doprawdy, cóż cię do tego skłania? Moja żona jest zazdrosna, przeszkadza mi, śledzi nas. Chce wydać Eugenię za mąż. Musi więc poczuć się winna, abym mógł dzięki temu osłonić swoje winy. Trzeba, abyś ją posiadł... zabawił się z nią przez czas jakiś, a potem ją zdradził... Przyłapię ją w twych ramionach i uka- rzę, a przynajmniej za cenę tego odkrycia kupię sobie spokój i wzajemną tolerancję naszych wspólnych błędów... Tylko się nie zakochaj; błagam. cię Valmont, zachowaj zimną krew; zdobądz ją i nie pozwól nad sobą panować. Jeśli wmieszają się w to jakieś sentymenty, moje plany diabli wezmą! 45 Bądz spokojny, byłaby to w moim życiu pierwsza kobieta, która by poruszyła me serce. Dwaj zbrodniarze uzgodnili więc swoje zamierzenia; postanowiono, że w ciągu paru dni Valmont zacznie uwodzić panią de Franval, mogąc używać wszelkich sposobów, nawet ujawnienia jej romansu Franvala jako najsilniejszego argumentu zdolnego nakłonić tę szla- chetną niewiastę do poszukiwania zemsty. Eugenia, którą powiadomiono o ułożonym projekcie, nadzwyczaj się uradowała; niego- dziwa istota ośmieliła się nawet żądać, aby jeśli Valmontowi się powiedzie mogła dopeł- nić swego szczęścia, oglądając na własne oczy upadek matki; chciała widzieć tę bohaterkę cnoty jawnie poddającą się urokom rozkoszy, z taką surowością dotąd przez nią potępianych. Nadszedł wreszcie dzień, kiedy najcnotliwsza i najnieszczęśliwsza z kobiet miała nie tylko otrzymać straszliwy cios, ale również zostać znieważoną i opuszczoną przez swego zbrodni- czego małżonka, wydana w ręce człowieka, który na jego własne żądanie miał go zniesła- wić... Co za szaleństwo! Jakież cele może mieć Natura tworząc serca tak zdeprawowane! Parę wstępnych wizyt poprzedziło tę scenę. Valmont był zresztą tak blisko zaprzyjazniony z Fra- nvalem, że matka Eugenii, przyzwyczajona już do pozornie niegroznego towarzystwa tego człowieka, nie mogła się obawiać pozostania z nim sam na sam. Byli we troje, w salonie, gdy nagle Franval podniósł się z fotela. Wychodzę powiedział. Muszę załatwić pilną sprawę. Będziesz z Valmontem tak bezpieczna, jak pod opieką swojej guwernantki dodał z uśmiechem to człowiek bardzo rozsądny... Gdyby się jednak zapomniał, winnaś mi zaraz o tym powiedzieć; lubię go, ale nie na tyle, by dzielić się z nim swoimi prawami... I wyszedł. Po kilku zdaniach nawiązujących do żartu Franvala Valmont zauważył, iż przyjaciel jego zmienił się wyraznie od sześciu miesięcy. Nie miałem śmiałości pytać o powody dodał wydaje się jednak, że ma jakieś zmar- twienia. Pewne jest tylko odrzekła pani de Franval że jest nieustanną przyczyną zmartwień
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|