[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że zechcesz wyjść na pokład. - Z przyjemnością - przyznała. - Bowers mi mówił o wielu nowoczesnych przyrządach, które pan zainstalował na jachcie. Bardzo bym chciała je obejrzeć. Kiedy zeszła pod pokład, markiz przez jakiś czas siedział samotnie w salonie i zastanawiał się, co począć. Jego myśli jednakże różniły się całkowicie od tych, które niedawno pogrążały jego świadomość w mroku i wprawiały we wściekłość przez całą drogę do Londynu oraz w ciągu pierwszych dni rejsu. Oto zamiast pospolitej ladacznicy, która zamierza wyłudzić od niego duże pieniądze albo, co gorsza, pozować na markizę Wyndonbury, stanął twarzą w twarz z młodą dziewczyną. Gdy się jej przyglądał i przysłuchiwał, nie mógł nie wierzyć, iż nie jest ona taka, na jaką wygląda. A wyglądała na osobę bardzo niewinną i raczej oszukaną niż oszustkę. Wobec tak całkowitej zmiany opinii czuł się zdezorientowany i nie był pewien, co z tym fantem zrobić. Wyjeżdżając za granicę, aby uniknąć kpin swoich przyjaciół, planował jakoś się wykręcić z tej sytuacji. Powiedział sobie, że przydzieli tej kobiecie ogromną pensję i postawi warunek: ma pozostać poza granicami Anglii. Wciąż byliby, niestety, małżeństwem, ale przynajmniej nie musiałby jej oglądać, a jej nieodpowiednie zachowanie nie upokarzałoby go. Pozostawała jeszcze druga możliwość, to jest próba zakwestionowania prawnej strony małżeństwa. Przecież, jeszcze zanim Valessa się tego domyśliła, odgadł, że to Cyryl Fane udzielił mu głosu w kaplicy. To on wypowiadał przysięgę i duchowny uwierzył, że płynęła z ust markiza. Jednakże lord Wyndonbury wiedział też doskonale, jakiego rodzaju publiczność przyciągnąłby taki proces. On sam zostałby wyśmiany i opisany w niezliczonych paszkwilach jako człowiek, który w stanie odurzenia narkotycznego dał sobą manipulować osobom mieniącym się jego przyjaciółmi. Sama myśl o tym przyprawiała markiza o dreszcz obrzydzenia. Tak czy inaczej, cokolwiek by zrobił, cała sprawa okryłaby hańbą nie tytko jego, ale i całą rodzinę. Kiedy to wszystko rozważał, przebiegłość podsunęła mu myśl, że może za sprawą jakiegoś cudu mógłby uniknąć najgorszego. Valessa była bardzo młoda. Na pewno potrafiłby ją nauczyć, jak się przyzwoicie zachowywać. Jeśli dysponowała choć odrobiną inteligencji, mogłaby z powodzeniem zagrać rolę damy i zostać ogólnie zaakceptowana. Im dłużej myślał o swojej sytuacji, tym wyrazniej to ostatnie rozwiązanie jawiło się jako jedynie możliwe. Jednakże nie przyszło mu to do głowy aż do dzisiejszego ranka, kiedy to poznał Valessę. Na pewno nie było w niej nic pospolitego. Gdy płakała, zdawała się dzieckiem, które niczym nie zawiniło, a wpadło w kłopoty. Przyłapał się na tym, że jest mu jej żal. Jak mogła się znalezć o krok od samobójstwa z powodu braku pieniędzy i żywności? Jak to możliwe, iż była gotowa raczej umrzeć niż znosić jego gniew i że pragnęła go od siebie uwolnić? Markiz przywykł do przestawania z różnymi ludzmi w rozmaitych okolicznościach. Uchodził za wyjątkowo dobrego oficera ze względu na to, że otaczał opieką i rozumiał swoich podkomendnych. Teraz był już prawie pewien, że Valessa go nie oszukuje. Zauważył także, jak ślicznie wyglądała, kiedy opłukała oczy i wróciła do salonu. Jednak przez cały czas miał wrażenie, że jest miotana na wszystkie strony przez jakieś moce, nad którymi nie panuje. Markiz dołożył wszelkich starań, aby ją ośmielić. Pomyślał, że jego trud nie poszedł na marne. Przecież wychodząc, powiedziała z nieśmiałym uśmiechem: - Dziękuję... Dziękuję bardzo, że pan był dla mnie taki miły. Oto, co muszę zrobić, zdecydował w końcu markiz. Trzeba mi zdobyć jej zaufanie i ukształtować ją tak, żebym przynajmniej mógł się z nią publicznie pokazać. Znowu poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość. Wiedział przecież, że wprawdzie on przebywa poza granicami Anglii, ale krewni bez wątpienia dowiedzą się o całym zdarzeniu. Będą oburzeni. Znienawidzą Valessę za to, co sobie o niej wyobrażą. Markiz zdawał sobie sprawę, że bez względu na to, jak postąpi, przyszłość jest niepewna. W końcu dokonał wyboru. Uczyni z Valessy przynajmniej bardzo dobrą imitację osoby, jaką według jego wyobrażenia powinna być markiza Wyndonbury. Na razie nie będzie mówił już o tym, co się wydarzyło. Spróbuje w miarę możliwości zapomnieć o Sarah Barton i o jej szatańskiej zemście. Trudniej będzie wymazać z pamięci Harolda Grantharna. Harry miał co prawda pewne powody, aby czuć do niego niechęć, a mianowicie Yvonne. Ale splamił się postępkiem niegodnym dżentelmena. On sam nigdy by się nie zniżył do próby upokorzenia mężczyzny, z którym chodził do jednej szkoły. Należeli przecież do tych samych klubów. Po chwili markiz doszedł do rozumnego wniosku, że pielęgnowanie uczucia nienawiści nie odwróci już biegu wypadków. Zakłóciłoby natomiast stosunki z Valessą. Ze zdumieniem zauważył u niej pewien rodzaj instynktu czy też przenikliwości. Zorientował się, że byłoby mu ją trudno oszukać. On sam także natychmiast by odgadł, kiedy ona kłamie. Wyglądała niesłychanie pociągająco w różowej sukni, która musiała kosztować zawrotną sumę i w gruncie rzeczy była zbyt elegancka, żeby ją nosić na jachcie. Ale markiz, mając doświadczenie z kobietami, rozumiał, iż Valessa ubrała się tak, aby dodać sobie pewności siebie. Zanim wyszła z kajuty, Bowers powiedział: - No, wygląda pani jak bukiet kwiatów, milady, święta prawda. - Dziękuję - uśmiechnęła się Valessa. - Mam tylko nadzieję, że... jego lordowska mość też tak pomyśli. - Dziś wieczorem ma inny humor - uspokoił ją Bowers. - Nie wiem, co mu pani powiedziała, ale jest prawie taki jak dawniej. Valessie serce podskoczyło w piersi. Jeśli markiz jej wybaczył, nie ma się czego bać. Weszła do salonu. Zachowywał się czarująco. Usiedli do kolacji i znowu zaczął rozprawiać o rzeczach, które ją bardzo ciekawiły. Powiedziała mu trochę lękliwie, jak uwielbia mity o bogach olimpijskich, i okazało się, ze markiz zna je tak dobrze jak jej matka. Rozmawiali o Egipcie, dokąd kiedyś podróżował. Valessa czytała dużo o piramidach i o świątyni w Luksorze. Zauważył, że jej oczy nabierają blasku, kiedy dyskutowali o rzeczach wzbudzających zazwyczaj nikłe zainteresowanie kobiet, z którymi dotychczas jadał. Wszystkie przedstawicielki płci pięknej koncentrowały się na kokietowaniu go i przyjmowaniu komplementów, które, ich zdaniem, z natury rzeczy im się należały. Natomiast rozmowa z Valessą miała całkowicie neutralny charakter. Gdy kolacja dobiegła końca, był pewien, że jego towarzyszka nie poświęciła ani jednej myśli sobie ani swemu wyglądowi. Dwa dni pózniej żeglowali już po Morzu Zródziemnym. Markiz nie mógł się powstrzymać od myśli, że jeśli już musi pływać z kobietą na pokładzie, trudno byłoby znalezć odpowiedniejszą towarzyszkę niż Valessa. Nie miała żadnych wymagań. Nie oczekiwała, aby prawił jej komplementy, ale chętnie go słuchała. Okazała duże zainteresowanie, gdy pokazywał jej części jachtu, na które inna kobieta nie chciałaby nawet spojrzeć. Był zaskoczony, że tak dużo czytała o krajach leżących w najdalszych zakątkach basenu Morza Zródziemnego. Jej ojciec musiał wiele podróżować i oczywiście powtarzała wszystko, czego ją nauczył. Jednocześnie umiała samodzielnie myśleć. Jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|