[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wielkich i chwalebnych czynów, aby mogła być z niego duma. Myślał, że jest gotów umrzeć w jej obronie i uczyniłby to z radością. - Byłem takim głupcem! - powiedział sobie teraz. Jednak ideały, których wówczas szukał, wciąż w nim były, choć pokryte cynizmem i, ku jego zdziwieniu, dotąd nie całkiem wygasły. Uderzyła go myśl, że gdyby nie spotkał Pauline, jego życie mogłoby być zupełnie inne. Potem roześmiał się, bo przecież to wszystko wydarzyło się dawno temu. Wciąż był zbyt młody, by wzdychać do przeszłości, a tym, co naprawdę powinno go obchodzić, jest przyszłość. A jego przyszłość, choćby najbardziej nie podobała mu się ta myśl, musi być związana z lady Millicent albo dziewczyną taką jak ona. - Niech to wszystko diabli wezmą- musi być jakaś alternatywa! - rzekł głośno w ciemności. Ale odpowiedzi nie było. Jedynie złowroga cisza. Rozdział szósty Podczas porannego nabożeństwa w maleńkim kościółku z szarego kamienia, stojącym w Ollerton Park, Anita zauważyła, że lady Millicent modliła się z żarliwością, jakiej się po niej nie spodziewała. Siedziały obok siebie, więc wyraznie czuła emanujące z dziewczyny napięcie. Anita zawsze była wrażliwa na uczucia innych i zapragnęła teraz, w miarę swoich możliwości, pomóc lady Millicent, Nie chciała jednak okazać braku delikatności. Książe odczytywał lekcję głębokim głosem i Anita pomyślała, że Stary i Nowy Testament brzmiały w jego ustach jak poezja, a ponadto potrafił, co księżom rzadko się udawało, nadać słowom znaczenie. Nabożeństwo skończyło się. Ponieważ dziewczęta siedziały w ławce Ollertonów, wierni zaczekali aż wyjdą pierwsze. Gdy znalazły się w kruchcie, lady Millicent spytała: - Czy możemy wrócić pieszo? - Znakomity pomysł! - odrzekła Anita. - Wolę przejść się niż jechać powozem. Lady Millicent poinformowała hrabinę, że wybierają się na spacer i obie dziewczyny odłączyły się od reszty towarzystwa. Miały zamiar pójść przez park zamiast wysadzaną dębami drogą, po której jezdziły powozy. Ollertón z oddali wyglądało bardzo okazale. Książęcy proporzec powiewał na lekkim wietrze, a pałac odbijał się w gładkiej, srebrzystej tafli jeziora. - Jest taki piękny! - powiedziała głośno Anita. Powtarzała to sobie wcześniej już wiele razy. Spojrzała na lady Millicent. Nie było wątpliwości, że na jej ładnej, choć pozbawionej wyrazu twarzy malowało się głębokie cierpienie. - Co się stało? - spytała Anita. - Czy mogę ci jakoś pomóc? - Nikt nie może mi... pomóc - odparła lady Millicent z głębokim westchnieniem. Zapanowało milczenie. Nagle, głosem zupełnie innym niż ten, którym odzywała się dotąd, lady Millicent wykrzyknęła: - Jestem taka nieszczęśliwa! Gdybym tylko mogła umrzeć! Widać było, że za chwilę dziewczyna wybuchnie płaczem, więc Anita wzięła ją za rękę i poprowadziła w kierunku zwalonego na ziemię drzewa, na którym mogły usiąść i spokojnie porozmawiać. Lady Millicent trzymała przy oczach chusteczkę, choć Anita widziała, jak bardzo stara się powstrzymać łzy. - Prószę, pozwól, abym ci pomogła - poprosiła Anita. - To się na nic nie zda - powiedziała lady Millicent, a głos jej się załamywał. - Mama mówi, że książę... oświadczy mi się dziś po południu, gdy zabierze mnie na przejażdżkę i że... muszę go przyjąć. Anita spojrzała na nią zaskoczona. - Nie chcesz poślubić księcia? - Nie - oczywiście, że nie! - wykrzyknęła lady Millicent. - Nienawidzę go... i chcę wyjść za... Stephena! Gdy wymówiła to imię, rozszlochała się na dobre i teraz nie panowała już nad sobą. - Powiedz mi, kim jest Stephen - poprosiła Anita po chwili - i dlaczego nie możesz za niego wyjść. - Jest najcudowniejszym, najwspanialszym mężczyzną... mężczyzną na świecie! - odpowiedziała lady Millicent bezładnie. - Kocham go, a on kocha mnie! Wybuch płaczu uczynił jej słowa niemal niezrozumiałymi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|