Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Leighanna ciągle nie wychodziła z biura. Hank zerkał ner�
wowo na zegarek na tablicy rozdzielczej. Przecież musi coś
zjeść, powtarzał sobie coraz bardziej zdenerwowany. Postanowił
dać jej kolejne pięć minut, a jeśli się nie zjawi, to...
W tym momencie drzwi biura otworzyły się i na schodach
pojawiła się Leighanna w okularach przeciwsłonecznych na no�
sie. Zatrzymała się, kiedy zobaczyła jego ciężarówkę zaparko�
waną przy chodniku, i obrzuciła go zimnym spojrzeniem.
- Podwiezć cię gdzieś? - zapytał.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała, zastanawiając się, co
on tutaj robi. - Idę do spożywczego, żeby kupić sobie coś na
lunch.
Hank otworzył przed nią drzwi.
- Nie musisz. Mam dość jedzenia dla dwojga. - Pokazał jej
pięknie zapakowany koszyk. Zobaczył, że się waha. - Przecież
lubisz smażonego kurczaka?
- Oczywiście, że lubię. Wszyscy za nim przepadają.
- No to na co czekasz? Wsiadaj! - Wskazał jej miejsce obok
siebie.
Nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje, Leighanna wsiadła do
samochodu i zaczęła podejrzliwie przyglądać się koszykowi.
- Sam przygotowałeś kurczaka? - zapytała zaskoczona.
Hank ruszył z miejsca.
- Nie. To dzieło Mary Claire.
Powinna była wiedzieć, że kryje się za tym jej przyjaciółka.
- Więc to był pomysł Mary Claire - stwierdziła rozczaro�
wana.
Hank popatrzył na nią uważnie.
UCIECZKA 119
- Nie. Pomysł jest mój. Byłem u Mary Claire z Harleyem,
bo prosił mnie, żebym pomógł mu naprawić cieknącą rurę w ła�
zience na piętrze, a Mary Claire przygotowywała w kuchni
lunch. Znasz ją przecież. Robi zawsze tyle jedzenia, że można
by wyżywić całą armię. Zaprosiła mnie na lunch, ale jej podzię�
kowałem. Powiedziałem, że muszę sprawdzić, czy nie trzeba cię
gdzieś podwiezć, a wtedy twoja przyjaciółka uparła się, że przy�
gotuje dla nas ten koszyk.
Leighanna patrzyła na Hanka, nie mogąc uwierzyć, że tak
troszczy się o nią.
- To miło z twojej strony.
- To bardzo miłe ze strony Mary Claire - poprawił ją
Hank.
- Nie, głuptasie, mnie chodzi o twoje zachowanie - odpo�
wiedziała, potrząsając głową.
Odwrócił się do niej i z przyjemnością zauważył, że znowu
uśmiecha się do niego przyjaznie.
- To po prostu egoizm. Naprawdę staram się zrehabilitować
w twoich oczach.
- Hank. Przykro mi, bo chyba trochę przesadziłam, kiedy...
kiedy zobaczyłam Betty Jo i...
Zanim zdążyła dokończyć, Hank złapał ją za rękę i uścisnął.
- Nie masz mnie za co przepraszać. Twoja reakcja była
właściwa. - Zacisnął dłonie na kierownicy i znów skierował
uwagę na szosę. - Wiesz, jeśli sytuacja byłaby odwrotna i jakiś
obcy facet zacząłby cię przy mnie całować, mógłbym mu zrobić
krzywdę.
- Też sobie o tym pomyślałam - roześmiała się pogodnie.
- Betty Jo miała po prostu dużo szczęścia. Pamiętam, że
wpadłaś w furię.
UCIECZKA
120
Leighanna ucieszyła się, że Hank zaczął znowu żartować.
- Uwierz mi, ja naprawdę byłam wściekła.
Leighanna zręcznie spakowała to, co zostało z piknikowej
uczty, potem odwróciła się i spojrzała na Hanka, który leżał
obok niej na kocu z rękoma założonymi pod głowę. Miała wiel�
ką ochotę, żeby położyć się koło niego, ale mimo że zrobił
pierwszy krok, wahała się, czy powinna sobie pozwolić na coś
takiego.
Widząc jej brak zdecydowania, wyciągnął do niej rękę
w zapraszającym geście. Z westchnieniem podała mu swoją
i pozwoliła, żeby przyciągnął ją do siebie. Przytuliła się do
niego, opierając dłoń o jego pierś. Pod palcami czuła bicie jego
serca.
Tak bardzo jej tego brakowało. Tej możliwości przytulenia
się do niego, jego ciągłych żartów i oparcia, jakie w nim znaj�
dowała.
- Leighanno?
- Tak? - mruknęła.
- Właśnie się zastanawiam. No wiesz, z samochodem
w naprawie, pracując w dwóch miejscach, mając taki kawał
drogi do domu Mary Claire i... Właśnie tak sobie myślę, że
może pomieszkałabyś u mnie przez jakiś czas - zaproponował
nieśmiało.
Palce Leighanny zesztywniały na jego piersi. Powoli pod�
niosła głowę i spojrzała na Hanka badawczo.
- Zamieszkać u ciebie? - powtórzyła, czując, jak mocno
wali jej serce.
Hank popatrzył jej prosto w oczy.
- No, tak. W ten sposób mogłabyś zaoszczędzić sobie kło-
UCIECZKA
121
potów z dojazdami do pracy. Rano podwoziłbym cię do biura
burmistrza.
Leighanna myślała, że już nic nie może jej bardziej zranić
niż widok Hanka całującego inną kobietę, ale myliła się. Ze�
rwała się na równe nogi.
- Tak po prostu? - krzyknęła. - Oczekujesz, że wprowadzę
się do ciebie?
Hank oparł się na łokciu, zastanawiając się, co takiego po�
wiedział, że Leighanna aż tak się rozgniewała.
- No, tak. To jest według mnie zupełnie logiczne.
- Przysługa za przysługę! O tym przecież mówisz?
- O co ci chodzi? Proszę cię, żebyś się do mnie wprowadziła.
Przecież ja nic nie mówię o żadnych przysługach.
- Ale o to ci chodzi. Ty będziesz mnie odwoził, a w zamian
za to ja będę zaspokajała twoje podstawowe potrzeby!
Coraz bardziej słychać było urazę w jej głosie.
Hank westchnął ciężko, usiadł i potarł ręką czoło.
- Nie o to mi chodziło.
Był zdecydowany nie dopuścić do tego, aby kolejne nieporo�
zumienie znów ich od siebie oddaliło i zaczęła się kolejna woj�
na. Chwycił Leighannę za rękę i przyciągnął ją do siebie. Zanim
zdążyła zareagować, zamknął ją w swoich ramionach, chociaż
z uporem nie chciała spojrzeć na niego.
- Nigdy w życiu nie prosiłem żadnej kobiety, żeby ze mną
zamieszkała. A ty nie chcesz mi ułatwić tego pierwszego razu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright � 2006 MySite. Designed by Web Page Templates