|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przeze mnie, pomyślał. Ponownie straciłem rodzinę. 64. Jack siedział na łóżku, trzymając w dłoni szósty list. Jeszcze go nie przeczytał. Rozmyślał o innych sprawach. Niezależnie od tego, co robisz i jak zaciekle walczysz, życie czasami po prostu nie ma sensu. Bonnie i pracownicy Child Services mieli przyjść tego wieczoru, żeby odebrać mu dzieci, być może na zawsze. Spojrzał na list, by zgnieść go w dłoni i rzucić na łóżko obok pięciu innych. Wyjrzał przez okno, gdy dwa samochody zajechały na podjazd. Choć była zaledwie siódma wieczór, niebo było ciemne jak o północy. Od strony morza nadciągała tropikalna ulewa, a podmuchy wiatru z furią chłostały nadmorskie niziny. Właśnie dlatego przyjechali wieczorem. Chcieli przewiezć dzieci w głąb lądu. Jack się nie sprzeciwiał, bo pragnął, żeby były bezpieczne. W pokojach zapalały się i gasły światła. Ktoś zapukał do drzwi. Taak? Podniósł głowę i ujrzał Jennę. Przyjechali, Jack - powiedziała cicho. Wiem. Zszedł na dół i zauważył trzy torby stojące przy drzwiach. Spojrzał na dzieci. Cory i Mikki siedzieli na kanapie i płakali. Jackie też płakał, choć nie rozumiał, co się dzieje. Zacisnął jedną rękę na ciężarówce potworze, a drugą objął rodzeństwo. Jego małe ciałko dygotało. Liam stał obok, nie wiedząc, co robić. Jego duże dłonie zaciskały i rozluzniały się niespokojnie. Jack podszedł do dzieci i zaczął z nimi szeptać. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Wkrótce się zobaczymy. Jack i Jenna poszli otworzyć drzwi. Na progu stali Bonnie, Fred i pracownicy Child Services z parasolami w dłoni. Czy dzieci są gotowe? - spytał jeden z pracowników opieki społecznej. Jack skinął głową i spojrzał Bonnie prosto w oczy. Bonnie? Spojrzała na niego zaczerwieniona. Musimy to robić w taki sposób? Chodzi mi wyłącznie o dobro dzieci, Jack. Jesteś pewna? Tak. Absolutnie. Sammy, Liam, Jackie i Cory przyłączyli się do nich na werandzie. Nie rób tego, babciu! Błagam! Chcemy zostać z tatą! Jeden z pracowników Child Services wszedł do środka i powiedział: Nie pora na takie rozmowy. Sąd podjął decyzję. - Spojrzał na Jacka. - Chcemy, żeby wszystko poszło gładko. Jestem pewien, że pan również, ze względu na dzieci. Sammy spojrzał wymownie na Jacka, ale Jenna wyszła do przodu i powiedziała: My również. Sammy cofnął się o krok, a Jack spojrzał na dwójkę dzieci. Trzymajcie się, chłopaki. Wrócicie szybciej, niż zdołacie powiedzieć królik Jack . Cory przytaknął, ale łzy nadal spływały mu po twarzy. Jackie popatrzył na Cory ego i zaczął ponownie płakać. Jack przytulił ich obu. Wszystko będzie dobrze - zapewnił. - Jesteśmy rodziną. Zawsze nią będziemy, prawda? Skinęli głowami. Wezmiemy wasze bagaże. Liam, idz po Mikki. Na pewno chcesz się z nią pożegnać. Powinni wyruszyć w drogę, zanim rozpęta się burza. Sammy i Jack zanieśli torby do samochodu. Jack zapiął Jackiego pasami, gdy Cory sadowił się obok niego. Kiedy spojrzał na werandę, zauważył, że coś jest nie tak. Liam stał z pobladłą twarzą i dzikim wzrokiem. Bonnie też to dostrzegła. Mimo wiatru i deszczu wysiadła za samochodu. Co się stało?! - zawołał Jack, biegnąc w kierunku Liama. Mikki zniknęła! Wbiegli do domu. Przeszukanie pokoi zajęło im zaledwie dziesięć minut. Po jego córce nie było ani śladu. wierć mili dalej zapłakana Mikki wlokła się plażą. Chociaż smagał ją wiatr i deszcz, szła dalej brzegiem rozwścieczonego oceanu. Zbliżała się coraz bardziej do wydm, bo burza spychała masy wody w głąb lądu. Zrozpaczona, niemal w ostatniej chwili ujrzała padającą palmę karłowatą. Uskoczyła w bok, ale drzewo zepchnęło ją zbyt blisko linii wody, wprost na ogromną falę, która rozbiła się z hukiem ponad nią. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy zabrała ją cofająca się woda. 65. Jack wpatrywał się w ciemne niebo z frontowego pokoju Pałacu. Deszcz jeszcze bardziej się nasilił. Liam pojechał do domu, żeby sprawdzić, czy Mikki tam nie ma. Przed chwilą zadzwonił - nie było jej. Co zrobimy, Jack? - spytała Bonnie. - Co zrobimy?! - Jej głos stawał się coraz bardziej histeryczny. Odwrócił się ku niej i rzucił ostro: Po pierwsze, nie wolno ulegać panice. Powinniśmy zawiadomić policję - powiedział jeden z pracowników Child Services. Jack potrząsnął głową i odparł stanowczym tonem: W miasteczku jest tylko szeryf i jego zastępca. Pewnie są zajęci burzą. Możemy ich powiadomić, ale nie możemy bezczynnie czekać, aż przyjadą. Musimy zacząć przeszukiwać teren. Trzeba się rozdzielić. Przeczesać okoliczne ulice i plażę. - Wskazał Freda. - Fred, ty i Bonnie ruszycie na zachód samochodem. Jedz wolno i rozglądaj się za Mikki. - Odwrócił się do pracowników Child Services. - Wy pojedzcie na wschód i róbcie to samo. Zapiszmy numery komórek. Ten, kto ją odnajdzie, powiadomi pozostałych. Sammy i ja sprawdzimy plażę. - Odwrócił się do Cory ego. - Możesz być dzielny i popilnować Jackiego? Cory przełknął ślinę i spojrzał z przerażeniem na ojca. Mikki wróci, prawda? Oczywiście! Założę się, że zjawi się tu lada chwila. Ktoś musi być w domu, kiedy przyjdzie, prawda? Tak, tato. Jack ruszył plażą na południe, a Sammy na północ. Wiatr powodował, że krople deszczu padały ukośnie, a większość plaży znajdowała się pod wodą. Jack zataczał szerokie łuki latarką, ale snop światła ledwie przenikał ciemności. W końcu dostrzegł jakiś przedmiot, a gdy podszedł bliżej, serce zamarło mu w piersi i poczuł zimny dreszcz. Na płytkiej wodzie unosiła się tenisówka Mikki. Spojrzał w tamtą stronę w poszukiwaniu córki, ale niczego nie dostrzegł. Zawołał jej imię, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie huk wiatru. Pobiegł, żeby sprawdzić na wydmach, ale tam również nic nie znalazł. Niczego nie widzę - mruknął do siebie. Spojrzał na gniewny ocean, wezbrany i grozny z powodu burzy spychającej go na brzeg. Odwrócił się i zaczął biec z powrotem na północ, przeczesując wzrokiem ląd i morze. Pochylił się naprzód, żeby potężny wiatr nie zepchnął go do tyłu. Co dziesięć sekund wykrzykiwał jej imię. W pobliżu Pałacu spotkał Sammy ego, który podobnie jak on niczego nie znalazł. Jack pokazał mu tenisówkę. To zły znak - wysapał Sammy. Mamy niewiele czasu! Niebawem sztorm uderzy z całą siłą! Co robimy? Musimy oświetlić dużą połać lądu i wody! W tych warunkach nie da się sprowadzić helikoptera ze szperaczem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|