Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przedmioty umieszczone w nadzwyczajnych sytuacjach
i zaskakujących zestawieniach. Jego prace cechuje świetne
poczucie humoru oraz poczucie celowego oderwania od
rzeczywistości.
Do tego Salvador Dali: prawie rówieśnik Magritte'a, za-
ledwie sześć lat młodszy. Urodzony w Figueres w Katalonii
w maju 1904 roku. Imię dostał po bracie, który zmarł dzie-
więć miesięcy przed jego narodzeniem - od rodziców usły-
szał, że jest jego kolejnym wcieleniem. Sławę zdobył mniej
więcej w tym samym czasie co Magritte. Znali się zresztą
i spędzali razem czas, najpierw w Paryżu pod koniec lat
dwudziestych, a potem, w latach trzydziestych, w domu
w ojczyznie Dalego.
Pendragon umilkł na chwilę i zanurzył wałek w koryt-
ku, obserwujÄ…c, jak nasiÄ…ka farbÄ….
-Dodatkowe związki? Obaj w młodości stracili matkę.
Magritte miał czternaście, a Dali siedemnaście lat. Czy coś
może ich łączyć z dwoma morderstwami, oczywiście poza
faktem, że w obu przypadkach ciała ofiar spreparowano
tak, by budziły skojarzenia z najbardziej znanymi dzieła-
mi dwóch surrealistów? - Pendragon uniósł wałek. - Nie -
rzekł zdecydowanie. - Nie widać innych przesłanek.
Może Francis Arcade miał rację, twierdząc, że należy
poszukiwać kogoś z obsesją na punkcie martwych surre-
alistów? Wydawało się, że morderstw nie łączy absolutnie
nic poza stylem malarskim dwóch artystów, których prace
były natchnieniem dla sprawcy.
-No dobra - mruknÄ…Å‚ Pendragon, ponownie zanurzajÄ…c
wałek w korytku. Wes Montgomery właśnie wygrywał uro-
czy riff w tonacji h-moll. - To jasne, że zabójca próbuje nam
coś powiedzieć. Ale co? Czy jest sfrustrowanym artystą,
ignorowanym i pełnym gniewu? Innymi słowy, czy jest
113
kimś takim jak Arcade? A może tylko kreuje sceny mor-
derstw w taki sposób, abyśmy sądzili, że jest sfrustro-
wanym artystą? Czy należy do środowiska ludzi sztuki?
A może chce, żebyśmy tak myśleli, i podsuwa nam fałszy-
wy trop?
Rozległo się brzęczenie dzwonka. Pendragon staran-
nie oparł wałek o skraj korytka z farbą, podszedł do drzwi
i wcisnÄ…Å‚ klawisz domofonu.
-Tak?
-To ja, Turner, sir. Mogę wejść na chwilę?
Zaskoczony Pendragon wcisnÄ…Å‚ sÄ…siedni guzik, by otwo-
rzyć frontowe drzwi budynku. Trzydzieści sekund pózniej
sierżant, nieco zdyszany, był już na górze.
-Dobry wieczór, szefie. Przepraszam, że przeszkadzam.
Turner nie mógł powstrzymać półuśmiechu, widząc
głównego inspektora Pendragona w dżinsach.
-No dalej, Turner. I lepiej niech to będzie coś bardzo
ciekawego.
-Robótki domowe, sir? Aadnie to wygląda - powie-
dział Turner, a potem wszedł do aneksu kuchennego, zdjął
z ramienia torbę i ostrożnie położył ją na blacie. - Chodzi
o Noela Thurska - dodał, otwierając zamek i wyjmując lap-
topa.
-A konkretnie?
-Thatcher wrócił zaraz po pańskim wyjściu. - Sierżant
skinął głową w stronę komputera. - To własność Thurska.
Nie trzeba było wiele czasu, żeby dostać się do danych -
ciągnął, spoglądając na Pendragona tak, jakby spodziewał
się akceptacji. - Hasło to żaden problem. Dziewięćdziesiąt
dziewięć procent użytkowników wybiera cholernie oczy-
wiste kombinacje znaków, choć zawsze się ich poucza, żeby
tego nie robili.
-Oczywiste?
114
-NT0658.
-Inicjały oraz miesiąc i rok urodzenia?
-Tak jest. Zgadłem za drugą próbą; na pierwszy ogień
zawsze idzie dzień urodzin. Nieważne... Przejrzałem za-
wartość komputera. I nic. Sprawdziłem wszystkie dyski
i karty pamięci znalezione w mieszkaniu Thurska. I nic.
%7ładnych notatek, żadnych szkiców. Nic poza dziesięcio-
stronicowym konspektem, tym samym, który dostał kie-
dyś wydawca, a zawierającym jedynie, że się tak wyrażę,
szkielet książki. - Przywołał dokument na ekran laptopa.
Pendragon przeczytał i przewinął tekst dalej. Naprawdę
niewiele było w nim treści; opowiadał głównie o rozległych
kontaktach Thurska z największymi graczami londyńskie-
go świata sztuki. Jako że wydawca, Lewis Fanshaw, był jego
starym przyjacielem, nie trzeba go było zbytnio przekony-
wać do całego przedsięwzięcia.
-Wiele z tego nie wynika.
-Nie, sir. Ale ja miałem przeczucie, że coś tu nie gra.
Chyba instynkt zadziałał, czy co. Uruchomiłem więc pro-
gramik zwany Re-Search. Przeszukuje on komputer w po-
szukiwaniu śladów plików, które dawniej znajdowały się
na twardym dysku, a następnie zostały skasowane. Chodzi
o pewne znaczniki binarne, które...
-W porządku, sierżancie. Do rzeczy.
-Chodzi o to, że całkiem niedawno Thursk skasował
całe mnóstwo plików. Proszę spojrzeć. - Wskazał na ekran,
na którym pojawiła się lista dokumentów. Sześć z nich wy-
różnione było na szaro. - Sprawdziłem tym programem
wszystkie dyski wewnętrzne i zewnętrzne. Na jednej z kart
pamięci znalazłem ślady tych samych dokumentów.
-Zdumiewające. I można je odzyskać?
-Obawiam się, że nie, szefie.
Pendragon się zamyślił.
115
Turner tymczasem rozejrzał się po ciasnym mieszkanku.
Bywał już tutaj, ale nigdy nie wkroczył tak daleko za próg.
- No cóż, zawsze to jakiś postęp. Trzy nowe ważne infor-
macje - rzekł Pendragon i zaczął odliczać na palcach prawej
dłoni. - Po pierwsze: Thursk wiedział, że ma w ręku nie-
bezpieczny materiał, bo jeśli nie, to dlaczego próbowałby
go ukryć? Po drugie: musiał się obawiać o swoje życie, bo
jeśli nie, to dlaczego wykasował te dane na krótko przed
śmiercią? I po trzecie: na pewno nie zniszczył bezpowrot-
nie całej swojej pracy. Musiał wykonać kopię zapasową,
którą gdzieś ukrył.
Rozdział 19
Stepney, piÄ…tek, 22.00
Zabójca cytował na głos, pakując sprzęt do torby:
-  Zanim zacznę malować, dopada mnie niejednoznacz-
ne uczucie... szczęście jest szczególną podnietą, chwilę
pózniej bowiem możliwe jest nieszczęście". Mmm, jeden
z lepszych komentarzy Francisa Bacona, i jakże stosow-
ny - powiedział zabójca. - A dziś... dziś właśnie będę
panem Baconem.
Osłoniwszy twarz kapturem bluzy oraz okularami prze-
ciwsłonecznymi, pan Bacon wyszedł z budynku i zagłębił
się w mrok i mgłę. Czekał go długi marsz do kościoła, ale
przecież ostatnią rzeczą, której pragnął, było podsunięcie
jakiemuÅ› bystremu gliniarzowi Å‚akomego kÄ…ska, jakim nie-
wątpliwie byłby numer rejestracyjny samochodu, uwiecz-
niony przez którąś z kamer miejskiego monitoringu. O nie.
Pan Bacon miał przecież ważną robotę do wykonania.
Kościół był oczywiście otwarty: Pan obroni, nie potrzeba
zamków. Wieczorna msza dawno się skończyła i w środku
panowała ciemność. Pan Bacon podszedł wolnym krokiem
do ołtarza, który oświetlał jedynie daleki blask ulicznych
latarń, przefiltrowany przez witraże świątyni. W słabym
świetle rysował się jednak wyrazny złoty kształt wielkiego
krucyfiksu stojącego pośrodku ołtarza, a także fałdy obrusa
117
sięgającego kamiennej posadzki oraz fragment obrazu
przedstawiającego wykrzywioną bólem twarz Chrystusa.
U wejścia do zakrystii pan Bacon zatrzymał się na mo-
ment, kilkakrotnie głęboko odetchnął i opuścił torbę na
podłogę. Tuż obok drzwi stało ozdobne krzesło, wręcz tron
z ciemnego drewna inkrustowanego złotem i masą perło-
wą. Był to prezent dla parafii, ofiarowany przed laty przez
zamożnego dobroczyńcę. Pan Bacon uśmiechnął się i od-
wrócił głowę, a potem w nagłej eksplozji gniewu z hukiem
otworzył drzwi i wdarł się do zakrystii, trzymając w dło-
ni puszkÄ™ gazu. Wiekowy ksiÄ…dz, ojciec Michael O'Leary,
właśnie składał szatę liturgiczną, gdy dosięgnął go duszący,
oślepiający opar. W strachu i bólu cofnął się instynktow-
nie, potknął o stołek i runął na podłogę. Pan Bacon dopadł
go w sekundę i z taką mocą wbił kolano w jego krocze, że
jądra przemieściły się do jamy brzusznej. O'Leary wrzas-
nął dziko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates