[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ależ, Rod, nie będę jezdzić wtedy samochodem - zapewnił go ojciec. - Słuchajcie - powiedział Jerry. - Mam pewien plan. Wyjedziemy godzinę wcześniej niż planowaliśmy i pojedziemy w przeciwnym kierunku. Namówimy mamę, by przez nas posłała słoik miodu cioci Polly w Andersonville. Zrobimy dwie lub trzy mile więcej i stamtąd dostaniemy się na autostradę. Kiedy Gaduła odwiedzi mamę, dowie się, że pojechaliśmy zawiezć miód dla naszej starej kuzynki. - To dobry plan, braciszku. Powinno to załagodzić sytuację - powiedział Rodney. - Nie wiem, Jerry, co bym bez ciebie zrobił. - W porządku. Zaczynamy. Zadzwonię do dziewczyn i powiem, by były gotowe godzinę wcześniej. Ranek był piękny i słoneczny. Jerry usiadł za kierownicą i wkrótce ruszyli. Sześcioro młodych ludzi jechało samochodem do Waszyngtonu. Byli pełni radości, nie obawiali się tego, co mogła przynieść przyszłość. W tym dniu świeciło dla nich słońce, byli razem, nie dzieliła ich zazdrość, gorycz czy jakaś niechęć. Cieszyli się, że Pan dał im ten dzień. Tymczasem w Riverton Jessika i Louella przygotowały plan działania. Jessika wiedziała, na jaki temat ma zebrać informacje. Spędziła kilka bezsennych godzin w pociągu i rozmyślała, w jaki sposób Louella może jej pomóc. Musiała się dobrze przygotować, by poinformować sojuszniczkę, czego się od niej oczekuje, bez narażania się na odmowę lub wahanie. Obecnie Louella była jedynym zródłem kontaktu z rodziną Graeme'ów. Konferencja odbyła się rano. Po obfitym lunchu Jessika ucięła sobie drzemkę, a Louella udała się do domu Margaret. Był to pierwszy etap nowego zadania. Przyjechała na farmę w chwili, gdy Margaret wypoczywała w swoim pokoju. Dziś mogła sobie na to pozwolić. Dzieci nie będzie na obiedzie. Prawdopodobnie zostaną dłużej w Waszyngtonie. Graeme'owie będą słuchać przemówienia Rodneya przez radio. Potem pojadą autobusem na obiad do przyjaciół. Tym sposobem wszyscy będą mieli małe wakacje. Pan Graeme naprawiał ogrodzenie i przygotowywał rzeczy do wieczornego dojenia. Starał się to zrobić sprawnie, by nie spóznić się na przyjęcie. Hetty miała dziś wychodne, więc nie było nikogo, kto mógłby otworzyć drzwi. Louella dzwoniła i pukała, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Margaret Graeme spała smacznie, nie zdając sobie sprawy, że ktoś bezskutecznie usiłuje dostać się do jej domu. Louella rozzłościła się. Wyszła przed dom i popatrzyła na okna zasłonięte muślinowymi firankami. - Margaret! - krzyczała. - Gdzie jesteś? Po chwili dała za wygraną. Usiadła na schodach i zastanawiała się, co robić dalej. Usłyszała szczęk kosy dochodzący zza stajni. Pomaszerowała w tym kierunku aż na łąkę i zobaczyła Donalda Graeme'a. Wspięła się na ogrodzenie i zawołała. - Donaldzie! Donaldzie Graeme! Jej wołanie mieszało się z odgłosem kosy. Louella denerwowała się coraz bardziej. Przeszła przez płot, ryzykując podarciem pończoch, i przebiegła przez świeżo zaoraną ziemię w kierunku Donalda. Ten zauważył, jak biegła przez pole, które wcześniej obsiał kukurydzą, odłożył kosę i poszedł na spotkanie kuzynki. - Louello, co się stało? - zapytał surowo. - Stało się - odpowiedziała Louella prawie z płaczem. - Nie mogę wejść do twojego domu. Dzwoniłam, dzwoniłam i nic. Pukałam do drzwi, aż zdarłamę na przyjęcie. Hetty miała dziś wychodne, więc nie było nikogo, kto mógłby otworzyć drzwi. Louella dzwoniła i pukała, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Margaret Graeme spała smacznie, nie zdając sobie sprawy, że ktoś bezskutecznie usiłuje dostać się do jej domu. Louella rozzłościła się. Wyszła przed dom i popatrzyła na okna zasłonięte muślinowymi firankami. - Margaret! - krzyczała. - Gdzie jesteś? Po chwili dała za wygraną. Usiadła na schodach i zastanawiała się, co robić dalej. Usłyszała szczęk kosy dochodzący zza stajni. Pomaszerowała w tym kierunku aż na łąkę i zobaczyła Donalda Graeme'a. Wspięła się na ogrodzenie i zawołała. - Donaldzie! Donaldzie Graeme! Jej wołanie mieszało się z odgłosem kosy. Louella denerwowała się coraz bardziej. Przeszła przez płot, ryzykując podarciem pończoch, i przebiegła przez świeżo zaoraną ziemię w kierunku Donalda. Ten zauważył, jak biegła przez pole, które wcześniej obsiał kukurydzą, odłożył kosę i poszedł na spotkanie kuzynki. - Louello, co się stało? - zapytał surowo. - Stało się - odpowiedziała Louella prawie z płaczem. - Nie mogę wejść do twojego domu. Dzwoniłam, dzwoniłam i nic. Pukałam do drzwi, aż zdarłam sobie skórę z palców. Wołałam, wołałam i nie usłyszałam odpowiedzi. Chciałabym wiedzieć, gdzie jest ta leniwa Hetty. Dlaczego mi nie otworzyła? Nie przypuszczam, żeby była tak bezczelna i nie otworzyła drzwi, bo zobaczyła mnie za nimi. Donaldzie, musisz mi oddać klucz. Nie mogę sobie bez niego poradzić. Popatrz, gdy przechodziłam przez ogrodzenie, zrobiłam dziurę w moich nowych pończochach. Powinieneś za nie zapłacić, Donaldzie. Donald uśmiechnął się. Przypominał teraz swojego syna Jeremiego. - Dlaczego, Louello? - zapytał. - Dlatego, że zabrałeś mój klucz. - To nie był twój klucz, Louello, lecz mój. A jeżeli mamy się w ten sposób rozliczać, to jak myślisz, ile mi jesteś winna za stratowanie mojej świeżo posianej kukurydzy? - Jakiej kukurydzy? - zapytała Louella, patrząc ze zdziwieniem dokoła. - Nie widzę żadnej kukurydzy. - Nie widzisz jej, ale ona tu jest - powiedział Donald. - Posiałem ją wczoraj, a ty ją podeptałaś. - Skąd miałam wiedzieć? Tu nie ma śladu kukurydzy. Ziemia jest gładka. Przykro mi, że popsułam twoje pole, ale sądzę, że właściwie nic się nie stało. Donaldzie, powiedz mi, gdzie są wszyscy? - Hetty ma dzień wolny. Widziałem, jak szła ścieżką ubrana w najlepszy kapelusz. Na pewno wróci jutro przed południem. - Też pomysł. Tyle wolnego. Wcale się nie dziwię, że jest tak rozpuszczona. - Dlaczego tu przyszłaś, Louello? Dlaczego chciałaś widzieć się z Margaret? - Chciałam jej zadać kilka pytań. - Wobec tego zapytaj mnie - uśmiechnął się Donald. - Nie chcę teraz budzić Margaret. Bardzo się wczoraj zmęczyła. - Czy Margaret zachorowała? - zapytała Louella. - Obawiam się, że psujesz ją tak samo, jak ona Hetty. - Zawsze chciałem, żeby tak było - powiedział Donald Graeme z zadowoleniem. - Dlatego się z nią ożeniłem. Kochałem ją, zawsze się o nią troszczyłem i teraz też to robię. Louello, to mój najlepszy dar. Ale o co chciałaś zapytać? Louella była niezadowolona. Nie sformułowała dokładnie pytań, żeby spotkać się z logiką Donalda i jego przenikliwym spojrzeniem. On nie uśmiechnie się i nie przejdzie na inny temat tak lekko jak Margaret, która czasami wypowie jakieś słowo, a Louella zrobi z niego użytek w przyszłości. - Cóż - odpowiedziała, wymyślając jakąś historię - planuję zorganizowanie małego przyjęcia w hotelu dla kilkorga przyjaciół i chciałam, żeby chłopcy ich poznali. Sądziłam, że Margaret powie mi, który dzień będzie odpowiedni. - Przykro mi, ale nie mogę ci nic powiedzieć o planach chłopców. Zmieniają je co dzień. Mogę ci jedynie oznajmić, że ich nie interesują herbatki i przyjęcia. %7ładen żołnierz nie lubi, gdy się go wystawia jak eksponat i zadaje mnóstwo pytań. Przyjmij moją radę, Louello, i zapomnij o tym. Może ci się uda spotkać ich przypadkowo na ulicy. Nie ręczę jednak, czy zdołasz ich zatrzymać wystarczająco długo, by zaspokoić swoją ciekawość. Nie pytaj więcej Margaret ani mnie, gdzie i kiedy można ich spotkać, bo my naprawdę nie mamy o tym pojęcia. Chłopcy tak długo byli w wojsku, że teraz potrzebują trochę swobody. Postanowiliśmy im to zapewnić tak długo, jak tu będą. Nie wiem, jak długo to potrwa. Mogą zostać wysłani nad Pacyfik. Kraj ich potrzebuje. - Chyba nie mówisz poważnie, Donaldzie. Oczekujesz przecież, żeby tu zostali. Ktoś mi powiedział, że to prawie pewne, że chłopcy pozostaną tutaj. - Nikt nas jeszcze o tym nie poinformował. Sądzę jednak, że nie powinniśmy o tym rozmawiać. Na pewno nie podano by nam szczegółów. Może zmienimy temat, dobrze? Chodzmy do letniego domku. Napijesz się soku owocowego? Chłopcy zostawili tam wczoraj sporo butelek. Dobrze jest mieć pod ręką coś zimnego, gdy pracujemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|