[ Pobierz całość w formacie PDF ]
został ponownie odsunięty i do środka wszedł Joro. Tybetańczyk, ubrany tak, jak w czasie przeprawy: w brązowy chałat i owczy serdak, uśmiechał się przyjaznie. Ten drugi Joro, ten, który nosił maskę księcia ciemności, był chyba przywidzeniem. Jak pan się czuje? zapytał. Wydaje mi się, że całkiem niezle odparł Chavasse. Sam nie wiem, co sprawiło, że się tak zachowałem. Musiałem mieć chyba gorączkę, czy co? Tak, to tylko górska gorączka, nic więcej. Powoduje, że człowiek wyprawia dziwne rzeczy. Nasz kapłan podał panu specjalne lekarstwo. Zaskoczyliście ich kompletnie stwierdził Chavasse. No cóż. Joro wzruszył ramionami. Mieli karabin maszynowy, więc trzeba było zaara- nżować zasadzkę, tak aby uniknąć możliwych strat. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z pla- nem. Biegłem przez całą noc, by zdążyć na czas. Wiedziałem, że zawiozą pana do Changu, a to znaczyło, że będą musieli tędy przejeżdżać. A co z Rosjaninem? Nie żyje? To oczywiste przytaknął beznamiętnie Joro. Dla moich ludzi Rosjanie i Chińczycy to tylko dwie strony tego samego medalu. Szkoda w głosie Chavasse'a brzmiała nuta szczerego żalu. Był to całkiem fajny facet, niezależnie od punktu widzenia. Nie z mojego odparł Joro. Dla mnie był wrogiem, a tu toczy się wojna i tyle. Kiedy moi rodacy ruszają do walki, nie jestem w stanie ich powstrzymać. Z trudem udało mi się uratować pana. Przyjmij moje podziękowanie. Nie jest potrzebne. Joro potrząsnął z przekonaniem głową. Spłaciłem po prostu dług. Tam, nad jeziorem, pan uratował mi życie. Jest pan szybki. Mam nadzieję, że znalezliście broń? zmienił temat Chavasse. Była w bagażniku dżipa. Tak, w sąsiednim pomieszczeniu moi ludzie czyszczą ją właśnie, przygotowując do użycia. Chodzmy do nich. Jest tam ogień i dostanie pan filiżankę herbaty... niestety, tybetańskiej, ale w końcu musi pan do niej przywyknąć. Odchylił kilim i poprowadził swego gościa do obszernego, ale niskiego pomieszczenia z wąskimi okienkami, umieszczonymi tuż pod sufitem. Karabiny leżały na długim drewnianym stole, a trzech tybetańskich partyzantów zajmowało się nimi z profesjonalną zręcznością. Wygląda na to, że znają się na rzeczy zauważył Chavasse. Tybetańczycy są bardzo zdolni. To jest coś, czego Chińczycy jeszcze nie zauważyli. Na wielkim, kamiennym palenisku jasnym płomieniem paliło się łajno jaków. Podczas gdy Cha- vasse oswajał się z otoczeniem, Joro skruszył sporą garść zbitej w kostkę herbaty i wsypał ją do kociołka z wrzątkiem. Następnie dodał jeszcze nieco tłuszczu i odrobinę soli. A nie masz przypadkiem czegoś takiego jak papierosy? zapytał Chavasse. Jeden z moich ludzi opróżnił kieszenie Rosjanina skinął głową Joro. To, co w nich znalazł, leży na stole, o tam! Zdaje się, że są tam również trzy czy cztery paczki papierosów. Chavasse podszedł do stołu i przez chwilę stał, przyglądając się temu, co pozostało po czło- wieku. Portfel, dokumenty i papierosy. Zapalił jednego i powrócił do ognia z portfelem i dokumentami. Usiadł na twardej, drewnianej ławie i poddał je fachowej lustracji. Portfel zawierał plik chińskich banknotów, kilka listów, najwyrazniej od przyjaciół z Rosji, oraz kartę członkowską moskiewskiego klubu prasowego. Nie było tam na szczęście czegoś takiego, jak zdjęcie żony czy dzieci i Chavasse, czując ogromną ulgę, zaczął przeglądać dokumenty. Było pomiędzy nimi standardowe zezwolenie na wjazd do Chin, a także specjalna, ostemplowa- na w Pekinie wiza, zezwalająca Kurbskiemu na swobodne poruszanie się po Tybecie. Zezwolenie to podpisał również komendant prowincji, rezydujący w Lhasie. Wszystko było powalane krwią i zniszczone uderzeniem noża, jednakże fotografia Rosjanina w paszporcie pozostała nienaruszona. Chavasse, patrząc na te papiery, pogrążył się w rozmyślaniach tak głęboko, że nie usłyszał Jora zapraszającego go do wypicia herbaty. Nawet, gdy Tybetańczyk wcisnął mu do ręki metalowy ku- bek, opróżnił go zupełnie mechanicznie. Jak panu smakowała nasza herbata? uśmiechnął się Joro. Chavasse spojrzał na pusty kubek w swoich rękach, zmarszczył brwi, a potem wyszczerzył zęby w uśmiechu. Sam nie wiem, kiedy ją wypiłem odparł. Proszę jeszcze. Herbata, niespodziewanie, odświeżyła go całkowicie. Poczuł, że krew znowu krąży w nim ży- wiej. Daleko stąd do Changu? zapytał, zapalając kolejnego papierosa. Około dziewięćdziesięciu mil odparł Joro. Dwa dni wytężonej konnej jazdy. Więc może pojechalibyśmy tam dżipem? To chyba niemożliwe stwierdził Joro. W Changu stacjonuje co najmniej dwustu żo- łnierzy, a najbliższa okolica jest regularnie patrolowana. Gdybyśmy nawet zdołali zbliżyć się do miasta, natychmiast nas zaaresztują. A gdybyśmy dżipem wjechali do miasta? Jak to? Joro zmarszczył brwi w wyrazie nie tajonego niedowierzania. Mógłbym im powiedzieć, że nazywam się Andriej Siergiejewicz Kurbski i jestem rosyjskim dziennikarzem, zwiedzającym Tybet na podstawie zezwolenia wydanego przez Komitet Centralny w Pekinie. Powinienem chyba dodać, że mówię płynnie po rosyjsku. A jak pan zamierza wytłumaczyć brak eskorty? %7łołnierze zostali zamordowani przez bandytów podczas noclegu. Ty jesteś przewodnikiem, którego wynająłem w Lhasie i który ocalił mi życie, nakłaniając napastników do pozostawienia mnie przy życiu dla okupu. Rozumiem. Joro pokiwał wolno głową. I kiedy reszta spała, nam udało się uciec dżi- pem. Czy tak? Też jesteś szybki uśmiechnął się Chavasse.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|