[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjść, tak? W końcu odzyskała głos. - To... takie trudne. śeby uwierzyć. Ja... oczywiście, znajdzie się jakieś wyjście - dukała. - To będzie... niełatwe, ale nie niemo\liwe. Wiedział, jak ludzie go nazywają. Gracz. Bałamut. Mieli go za typa, który zmienia kochanki tak, jak inni mę\czyzni zmieniają koszule. I to była prawda. Chciał dawać rozkosz i ją brać. Nie zamierzał kochać zbyt mocno i długo, bo wiedział, czym to się mo\e skończyć. Jednak w głębi duszy był Gullandryjczykiem. Miał za- kodowane w genach, \e musi dopilnować, by dzieci rodziła mu tylko \ona. Był pró\nym, zadufanym w sobie głupcem. Powinien skorzystać z rady króla i porwać Liv tamtego ranka, kiedy po raz pierwszy dała mu kosza. Powinien ją trzymać pod kluczem, dopóki się nie zgodzi za niego wyjść i nie urodzi dziecka. Król miał rację. A potem mogłaby się z nim rozwieść. Jakie by to miało znaczenie? Dziecko nosiłoby jego nazwisko, cel zostałby osiągnięty. Tak, Liv by go znienawidziła, ale to by nie miało dla niego znaczenia. W ka\dym razie niewielkie. W końcu prawie by jej nie znał. Nie pozwoliłaby mu się poznać, gdyby ją więził. Nie taka kobieta jak Liv. Walczyłaby z nim do upadłego. Jednak nie mógł jej tak po prostu porwać. Musiał załatwić sprawę po swojemu. Uwa\ał się za spryciarza, który świetnie rozumie współczesne kobiety. I co teraz? Teraz, kiedy było jasne, \e Liv za niego nie wyjdzie? Jak, na wszystkie dziewięć światów, miałby ją porwać i uwięzić w Balmarranie? Kochał Liv. Jej szczęście i szacunek znaczyły dla niego wszystko, więcej nawet ni\ prawo jego dziecka do przyjścia na świat w prawowitym związku. - Na jedno oko Odyna, powiedz mi - za\ądał - po prostu mi powiedz. Raz na zawsze. Wyjdziesz za mnie? - Och, Finn, wiesz, \e nie mogę. Ja mam... Chodzi o to, \e ja nie... Nim zdołała do końca wykrztusić z siebie odmowę, odwrócił się i wyszedł. - Finn! - Liv poderwała się, \eby za nim pobiec, ale zre- zygnowała po pierwszym kroku. Wcią\ miała w ręce test, który potwierdził, \e jest w cią\y. Patrząc na pozytywnie za- barwiony wskaznik, z powrotem usiadła na brzegu wanny. Finn miał rację. Tak naprawdę wcale w to nie wierzyła. A\ do tej chwili. Słyszała, jak krą\y po sąsiednim pokoju. Nie rozumiała jego dziwnej reakcji. Z nich dwojga to on był mniej rozsądny i zrównowa\ony. Podchodził do wszystkiego z przymru\eniem oka, uśmiechem i błyskotliwym komentarzem. Powinna wyjść do niego, \eby porozmawiać, dowiedzieć się, o co mu chodzi, ale w tym momencie nie była w stanie o nic pytać. Dziecko... Wcią\ wydawało jej się to niemo\liwe. Tego nie było w jej planach. Liv nie zamierzała rodzić dzieci jeszcze przez długie lata. To Elli miała rodzić dzieci. W ka\dym razie mo\na się było spodziewać, \e Elli będzie ju\ mieć trójkę lub czwórkę, zanim Liv zdecyduje, czy w ogóle odwa\y się doło\yć dziecko do tych wszystkich powa\nych obowiązków, jakie niesie ze sobą kariera. Dziecko mieściło się pod nagłówkiem: Mam nadzieję, \e kiedyś... Jak ju\ będę ustawiona... Jeśli znajdę odpowiedniego mę\a, miłego, statecznego człowieka, gotowego zmieniać pieluchy i pogodzić się z tą trudniejszą stroną rodzicielstwa: kolkami, karmieniem pózno w nocy, wo\eniem dzieci w ró\ne miejsca, kiedy podrosną, zabieraniem ich do pediatry i ortodonty, zapisywaniem do najlepszych szkół, sprawdzaniem zadań domowych, pil- nowaniem, czy dobrze się od\ywiają... Lista nie miała końca. To prawda, od dwóch tygodni powtarzała sobie, \e mo\e być w cią\y. śe być mo\e wkrótce będzie musiała stawić temu czoło. Ale słowa mo\e" i być mo\e" nijak się miały do dwóch wyraznych niebieskich linii na niewielkim białym pasku. To się działo naprawdę. Spodziewała się dziecka. Wyrzuciła test do kosza na śmieci i dalej siedziała skulona na krawędzi wanny, wpatrzona w łazienkowy dywanik pod nogami. Poderwał ją odgłos zatrzaskiwanych drzwi na dole. Finn wyszedł. Westchnęła. Za jakiś czas, trochę pózniej, zadzwoni do niego. Poprosi go, \eby przyszedł. Porozmawiają spokojnie o tym i o... Có\, właściwie nie wiedziała, o czym jeszcze mieliby roz- mawiać. W tym momencie czuła się przytłoczona. Wróciła do sypialni. Weszła do łó\ka, naciągnęła kołdrę na głowę i próbowała sobie wmówić, \e za chwilę poczuje się lepiej. Obudził ją dzwonek telefonu. Ju\ postanowiła czekać, a\ włączy się automatyczna sekretarka, kiedy przyszło jej do głowy, \e to mo\e być Finn. Po omacku sięgnęła po słuchawkę. - Tak? Halo. - Liv, ty śpisz? - Sadząc po tonie, Ingrid była w nastroju oskar\ycielskim. - Masz taki głos, jakbyś spała. Liv usiadła i odgarnęła włosy z oczu. - Mamo, o co... - Finn wrócił do Gullandrii. Tak po prostu spakował walizki i wyjechał. Rozdział 12 - Nie rozumiem tego! - Ingrid podniosła głos. - Pokłóciliście się czy co? Liv usiłowała zebrać myśli. - Mamo, zaczekaj. Powiedz mi, co się stało. Co powiedział? - Sądziłam, \e między wami dobrze się układa. - Układało się. Układa się. - W takim razie co jest nie tak? - Posłuchaj. Czy mo\esz mi wyjaśnić, co się stało? - Wrócił do domu. Wszedł na górę. Jakieś dwadzieścia minut
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|