[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odpowiedział. To zresztą nie miało znaczenia. Podczas nocnej rozmowy coś powstrzymało go od opowieści o Finnie i partyzantach. Teraz rad był ze swej powściągliwości. Ludzie Finna czekali tuż poza granicami Qualinesti. Tyorl był pewien, że Finn odnajdzie ich trop i natknie się na nich wcześniej, niż Stanach spotka maga, Fujarę. Tyorl wyłoży całą sprawę dowódcy: pokaże mu miecz, powtórzy opowieść krasnoluda, powiadomi też Finna, że Verminaard przenosi swą bazę na przedgórze Kharolis. Finn podejmie decyzję, jak postąpić. - Niech więc tak będzie, Kelido - powiedział. - Będziesz jednak potrzebowała cieplejszej odzieży. - Podniósł dłoń, uprzedzając protesty Stanacha. - Znam miejsce, gdzie możemy znalezć dla niej kilka rzeczy. To niedaleko i po drodze. - Gdzie mianowicie? - Stanach wsunął w ogień kolejne polano. - Gdzie? - zawtórował coraz bardziej zagubiony i zdezorientowany Lavim. - W Qualinoście. Słońce przebiło się przez zaporę nisko wiszących, ołowianych chmur i smugi jego ciepłych promieni padły na miasto. Na narożnikach grodu, dokładnie na północy, południu, wschodzie i zachodzie wzniesiono cztery strzeliste wieże z najbielszego marmuru. Ze śnieżną bielą kamienia, z którego zbudowano wieże, harmonizowały wplecione w nią delikatne żyły czystego srebra. Z północnej wieży wychodził kruchy na pozór i delikatny łuk, który przebiegając wysoko ponad grodem, łączył ją z wieżą południową. Taki sam łuk łączył iglicę wschodnią i zachodnią. W ten sposób wyznaczono granice miasta. W samym sercu stolicy elfów wznosiła się, siejąca blask żywszy od słonecznego, Wieża Słońca. Oblicowana lśniącym złotem wieża od stuleci była domem Mówcy Słońca. Jak cały Qualinost stała teraz pusta, ponieważ Mówca powiódł swój lud na wygnanie. Miasto elfów, Qualinost, zbudowały niegdyś krasnoludy wedle projektu elfów. W owych czasach obie rasy przyjazniły się serdecznie i nie dzieliła ich wzajemna niechęć. Tyorl wkroczył w granice rodzinnego miasta z sercem rozdzieranym na przemian radością i smutkiem. Przepełniała go radość, bo może to ostatnia okazja do wizyty; smutek zaś budził w nim widok opustoszałego i porzuconego, choć pięknego miasta, które niegdyś tętniło radością i życiem. Po ulicach porzuconego miasta hulał zimny, jesienny wiatr, łkając w fasadach budynków niedawno jeszcze pełnych życia. Wiatr bawił się złocistymi liśćmi niezliczonych osik, którymi obsadzono miejskie aleje. Kiedyś dzwięczał tu śmiech, dziś szelest wiatru w gałęziach drzew brzmiał ostro i przenikliwie. W podmuchach wiatru Tyorl słyszał spokojny śmiech ojca i śpiew siostry. Gdzież oni są teraz? Udali się na wygnanie z resztą swego ludu. Tyorl rozmyślał przez chwilę, czy kiedykolwiek jeszcze ich zobaczy. Potrząsnął głową, chcąc zapomnieć o nich i dręczących go pytaniach. Pałace, sklepy i wszystkie budowle Qualinostu wzniesiono z górskiego kryształu o barwie świtu. Pałace również stały puste, w ich oknach czaił się mrok, a w bramach cienie postaci znajomych jedynie Tyorlowi. Ulice i aleje Qualinostu wyłożono tłuczonym kwarcem. Wzdłuż lśniących ścieżek, niczym odciski brudnych kciuków, ciągnęły się czarne kręgi sadzy i kupki szarego popiołu. Kelida wzdrygnęła się i oparła o gruby, szary pień osiki. Miasto nie zostało złupione i spustoszone, było jedynie opuszczone, czuła tu jednak tę samą desperację i rozpacz, jakich doznawała, gdy spoglądała na poczerniałe zgliszcza własnego domu. Stanach, który swój własny dom zaliczał do życiowych skarbów, rozumiał smutek Tyorla. Przeniósł wzrok z pozbawionego ojczyzny elfa na dziewczynę, która straciła rodzinę, i wzdrygnął się mimo woli. Ciszę przerwał Lavim. W niskim, beztroskim głosie kendera nie było nic, co wskazywałoby, że podziela żal elfa czy współczucie krasnoluda. Przystanął obok Tyorla i wskazał palcem najbliższą kupkę popiołu. - Tyorl, co to jest? Wygląda mi to na pozostałość po obozowym ognisku, ale jest tu tego za wiele. - Przyjacielu, to nie ogniska obozowe. - Tyorl przyjrzał się temu, na co wskazywał kender. - Nie było mnie tutaj, powiedziano mi jednak, że mieszkańcy spalili to, czego nie mogli ze sobą zabrać. To stosy pogrzebowe... są rodzajem wyboru sposobu życia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|