Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyrządzić mu krzywdę.
- Ashdowne! Ależ mnie pan przestraszył! Jak pan
mógł tak mnie podejść?! - skarciła go i wyrwała mu
torebkę. Miała tak uroczo oburzoną minę, że markiz
natychmiast zapragnął ją pocałować. Pohamował się i by
sobie to zrekompensować, czule poklepał ją po czubku
nosa. Georgiana spojrzała na niego zdezorientowana.
- Co pan tu robi? - spytała. Jej gęste rzęsy nieco
przysłoniły błękitne oczy, wargi zapraszająco się
rozchyliły. Ashdowne na wszelki wypadek się cofnął.
- Czekam na panią, rzecz jasna - odparł. - Chociaż
wiedziałem, że nigdzie pani sama nie pójdzie, skoro
uroczyście mi to pani obiecała.
Zarumieniła się tak mocno, że musiał przygryzć
wargę, by głośno się nie roześmiać.
- Właśnie... hm, właśnie zamierzałam iść po pana -
powiedziała, patrząc w ziemię.
Nie potrafi kłamać, pomyślał. Jemu z pewnością w tej
umiejętności nie dorównywała. Znów ogarnęły go
wyrzuty sumienia, ostatnio podejrzanie częste. W
towarzystwie uroczej panny Bellewether łatwo zapominał
o tym, co ich dzieli. Z pewnym wysiłkiem przywołał się
do rozsÄ…dku.
- Niech pani nie przychodzi sama do mojego domu,
Georgiano - powiedział bardziej szorstko, niż zamierzał. -
I niech pani nie daje obietnic, których nie zamierza pani
dotrzymać.
- Zamierzałam dotrzymać obietnicy! - zaprzeczyła.
Oburzenie w jej błękitnych oczach było tak szczere, że
Ashdowne natychmiast poczuł, jak jego stanowczość
słabnie. Musiał zachować ostrożność, bo inaczej groziło
mu, że Georgiana lada chwila owinie go sobie dookoła
małego palca.
- Po prostu chciałam coś zrobić, zanim pan wstanie,
bo nie mam pojęcia, o której godzinie dżentelmen
pańskiego stanu zwykle zaczyna dzień.
Ostatnim słowom towarzyszyło skrzywienie ust, w
gruncie rzeczy dość obrazliwe, ale Ashdowne uznał, że
nie może mieć do Georgiany pretensji. Zachichotał,
chociaż czuł, że wbrew rozsądkowi coraz bardziej oddaje
się w jej władzę.
- Przecież powiedziałem pani, że będę do jej
dyspozycji - oznajmił.
Chociaż miał wprawę w ukrywaniu uczuć, widocznie
zdradził się ze swoimi niestosownymi marzeniami, bo
Georgiana natychmiast się cofnęła.
- Powinnam przypomnieć panu, Ashdowne -
oświadczyła zasadniczym tonem, całkiem nie pasującym
do jej wyglądu - że nasza umowa dotyczy konkretnej
sprawy. Nie mogę pozwolić na to, żeby pan mnie
rozpraszał.
Z niezwykłym wdziękiem spiorunowała go wzrokiem,
a on skinął głową.
- Naturalnie - przyznał tak potulnie, jak tylko umiał.
Georgiana przyjrzała mu się bardzo nieufnie, wnet
jednak ruszyła przed siebie chodnikiem, a on podążył za
nią, zadowolony, że nie wie, co przyniesie dzień.
%7Å‚ycie, bÄ…dz co bÄ…dz, jest jednak przygodÄ….
Póznym popołudniem Georgiana musiała przyznać,
że jej zainteresowanie śledzeniem Hawkinsa maleje.
Ashdowne wciąż jej towarzyszył, ale od dłuższego czasu
dręczył ją, żeby wstąpić gdzieś na wczesny obiad lub
jakikolwiek inny posiłek. Georgiana domyślała się, że
mężczyzna postury markiza musi dużo jeść, ale nie
chciała ani na chwilę spuścić z oczu pana Hawkinsa.
Niestety, wyglądało na to, że wielebny nie zamierza
zrobić nic godnego uwagi. Prawie do południa w ogóle
nie wysunął nosa za próg. Potem odbył obowiązkowy
spacer do pijalni, gdzie porozmawiał z kilkoma starszymi
damami, prawdopodobnie kandydatkami na
ofiarodawczynie. Ku rozczarowaniu Georgiany żadna z
nich nie wyglądała na potencjalną wspólniczkę w
przestępczym przedsięwzięciu.
Potem wielebny odprowadził jedną z dam do jej
rezydencji, a jeszcze potem chodził po sklepach na
Milsom Street. Georgiana uznała, że jak na człowieka
pozbawionego zródeł utrzymania, pan Hawkins poświęca
zakupom wyjątkowo dużo czasu. Widocznie jednak tylko
oglądał towary, gdyż mimo długiego chodzenia, nie miał
ani jednej paczki.
- Czy pan myśli, że on o nas wie? - spytała Georgiana,
nagle zaniepokojona taką możliwością.
Ashdowne spojrzał na nią surowo, jakby go obraziła
tym przypuszczeniem.
- W żadnym razie - odparł. Potem przystanął i
przesłał jej zadumane spojrzenie. - Chyba że usłyszał, jak
mi burczy w brzuchu.
- No, wie pan! - Georgianę oburzyła jego
bezceremonialność, ale nie miała czasu o tym rozmyślać,
bo wielebny ruszył dalej. Chwyciła więc Ashdowne'a za
rękaw, aż wreszcie markiz wysforował się przed nią i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates