|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z Justysią z mieszkania, trzymając się za ręce. - Dobry wybór, Maryśka - szepnęła mała. - Nie bądz taka dorosła - mruknęłam. - I co teraz? Zamieszkamy na dworcu? - Nie. Będzie dobrze. Zobaczysz. Tylko nie teraz. Teraz nie mów, proszę. Nic nie mów. Na wszystko się zgadzaj. - Teraz to aresztują mnie, a ciebie oddadzą do Izby Dziecka. Nie rozumiesz?! Cały czas szeptałyśmy, tyle że coraz głośniej. Gliniarz numer dwa stał trzy metry od nas. Obserwował, co robimy, ale chyba nie wiedział, o czym mówimy. Z głębi mieszkania dochodziły jeszcze odgłosy oburzenia chuderlaka i wyjaśnień policjanta, ale przestało mnie to obchodzić. Czekałyśmy na klatce schodowej. Nie było sensu 164 próbować uciekać. Szczególnie z dzieckiem. Chrzanić to. Zaczynałam obojętnieć, poddawać się. Jeśli nie umiesz czegoś pokonać - poczekaj. Po prostu czekaj. Nic innego nie jesteś w stanie zrobić. Wreszcie pojawił się gliniarz numer jeden, odwalił za nas te wszystkie ceregiele pożegnalne i drzwi mojego mieszkania się zamknęły. Znowu nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Zaczęłam schodzić po schodach, ale ryczałam po cichu, ocierając co pewien czas policzki. Gliniarze o nic nie pytali. Jeden szedł przed nami, drugi za nami. My pośrodku, wciąż trzymając się za ręce. Wreszcie policjant numer jeden nie wytrzymał i odwrócił się do nas. - Na pewno dobrze się pani czuje? Nie potrzebuje pani pomocy? - Nie - odparłam hardo. Oczywiście zauważył, że płakałam. Westchnął, myśląc zapewne, co z tym wszystkim zrobić. - Janusz! - Wychylił się za nas, by zerknąć na kolegę. - Daj na radio, żeby na posterunku czekał Rudzki. Gliniarz numer dwa kiwnął głową. Znowu ruszyliśmy w dół schodami, a on wyjął swoją zabawkę i zaczął nadawać: Halinko, wezwij doktora Rudzkiego na fabrykę . Tak. Od razu. Nie, nic nagłego. Prewencja. Bez odbioru . - Justysiu... - szepnęłam, nachylając się nad małą, ale już bez wiary, że nas nie usłyszą. - Teraz nas rozdzielą... 165 - Możesz przestać, Maryśka?! - powiedziała z grozną miną, zaciskając potem usta. - Tak bardzo mi przykro... - Jezu... Czy ty masz kłopoty ze słuchem? Ciekawe. Rozbawiła mnie. Uśmiechnęłam się i mocniej ścisnęłam jej dłoń. I wtedy, tak po prostu, zrobiła te swoje czary-mary, które zmieniły w kilka minut właściwie wszystko w moim życiu. - Mamo, chodzmy na chwilę na p... p...! - Podwórko? - Proszę! Na podwórko, tylko na m...m...minutkę. Zostawiłam tam... w...w...! Nie widziałaś! - Nie rozumiem... - Pokręciłam głową zdezorientowana. - Co zostawiłaś? Zaczęła szybko oddychać, ale wyczułam, że udaje. Nagle wskazała szybę w dachu. - Szyba? Zaprzeczyła. - Szkło, szkiełko? Mocno przytaknęła. - Pod nim... - Wciągnęła nosem mocno powietrze, jakby coś wąchała. - Kwiatek? - Tak! - Zostawiłam... - Szkiełko, a pod nim kwiatek? Wyjątkowo energicznie, jak na ostatnie godziny, pokiwała głową. 166 - Zostawiłaś na podwórku widoczek i chcesz mi go pokazać? - Tak! Proszę! Nie wiedziałam jeszcze wtedy, co kombinuje, ale natychmiast jej uwierzyłam. Co miałam do stracenia? - Pozwolą panowie? - poprosiłam grzecznie policjantów. - Niestety musimy jechać na komendę. Jest pani podejrzana o... - Wiem, o co jestem podejrzana! - przerwałam mu szybko. - Ale dzieciak jest cholernie zdenerwowany. Podejrzewacie, że ona też w tym uczestniczy, ale to nieprawda. Ona jest lekko upośledzona, nie wszystko rozumie. Proszę. Po drugiej stronie bloku jest wyjście na wewnętrzne podwórko. Pod panów nadzorem. To potrwa minutę. Ja też muszę zaczerpnąć trochę powietrza. Nie mogę tak od razu do samochodu. Bądzcie ludzmi... Chyba najbardziej ich przekonał ten ostatni argument. Już widzę komunistyczne gliny litujące się nad oszustką dwadzieścia parę lat temu. Jednak sporo się zmieniło. Dla mnie żadna teraz pociecha. Ale ci faceci po prostu myśleli już po innemu, niż na przykład gnojki, które przeszukiwały dom moich rodziców w stanie wojennym. Ciekawe... jedna z pierwszych rzeczy, które pamiętam w życiu. - Idz do wozu i zamelduj - bardziej poprosił, niż rozkazał gliniarz numer jeden. - Wyjdę z nimi na chwilę. 167 - Dziękuję - rzuciłam, pytając wzrokiem małą, co jest grane. Odpowiedziała tajemniczym uśmieszkiem. Wielka mi magiczka. Chce pokazać, jak szybko biega? - Ma pani minutę. Kiedy tylko się pani lepiej poczuje, proszę do samochodu. Nie chcę pani skuwać przy dziecku - zaznaczył ostrzegawczo policjant, ale pozwolił przejść do wyjścia na drugą stronę kamienicy. Jego kolega zniknął za przeciwległymi drzwiami prowadzącymi na ulicę. Na podwórku mała szybko się rozejrzała, po czym pociągnęła mnie w stronę fontanny. - Możemy? - spytałam jeszcze na wszelki wypadek gliniarza. - Minuta - przypomniał spokojnie, ale dość chłodno. Justysia prowadziła mnie konsekwentnie wciąż w tym samym kierunku. Policjant został przy drzwiach. Gdy tylko dotarłyśmy do fontanny, mała przykucnęła i oczywiście mnie pociągnęła za sobą. - Udawaj, że oglądasz coś na ziemi. Pokazuję ci widoczek - szepnęła konspiracyjnie. - Szybko przeszła ci afazja. Wiem, co to jest widoczek . Też byłam kiedyś małą dziewczynką. - Nie jestem sklerotyczką! Czasem tylko trochę zapominam!
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|