[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trzymał za sznur, tak tylko, żeby pokazać, jak w odpowiednim momencie trzeba prosiaka podciąć, ale rzeznik, który miał prosię zastrzelić, spudłował i jak Leli szarpnął, to fiknął kozła prosto do gnoju, tylko ten jego biały fartuch zafurkotał nad gnojówką. Wszyscy się przerazili, że zamiast prosiaka dostał Leli, ale rzeznik przestrzelił tylko sznur, który Leli szarpnął, a on sam wyjaśnił swoją wywrotkę, kiedy cały w gnoju zdążył jeszcze pokazać, gdzie został przestrzelony sznur i że jemu nic się nie stało, i dopiero potem zastrzelili prosię w rogu obejścia. A Leli wykąpał się szybko i przebrał i pózniej wszystkich bawił, to dopiero było śmiechu i zabawy, ale Leli śmiał się rzadko, właściwie nie śmiał się nigdy, tylko na twarzy błąkał się mu taki zadziwiony uśmieszek... a tuż nad tym uśmiechem były te jego dziecinne, roziskrzone oczy, zadziwione czymś nowym, a może zadziwione zaskakującymi informacjami, które właśnie przekazał. Jak był na świniobiciu, to myśmy się cieszyli i czekali w gospodzie, bo Leli zawsze przywoził pełną bańkę zupy i wątrobianki, zawsze tylko dla przyjaciół, dla nas. Czekaliśmy tak kiedyś, ale Leli nie przyjeżdżał, a pózniej ktoś przyszedł i powiada, Leli wjechał do rowu, tam, na skraju lasu, no to pobiegliśmy na skróty koło zródła, kortu tenisowego i leśnego jeziorka, rozglądamy się, ale nikogo nie widać, aż tu nagle zobaczyliśmy, że Leli wjechał prościutko do rowu i przewrócił się. Pobiegliśmy i widzimy, że Leli siedzi jeszcze w aucie, tośmy tego trabanta postawili i wtedy pociekła z niego zupa i kasza, a jak otworzyliśmy drzwi, to wypadła wątrobianka, a my na to, Leli, co jest? A Leli grzebieniem wyczesywał z włosów kaszę, zastygłą krew i majeranek, i powiedział, że na zakręcie bańka zaczęła się przechylać i już się miała przewrócić, a ja pomyślałem o przyjaciołach, że czekają, no i chciałem tę bańkę przytrzymać, ale w tym momencie mój bolid wjechał do rowu, bańka się przewróciła i auto też. Obstąpiliśmy trabanta i hej, siup!... podnieśliśmy jak zabawkę auto z Lelim i postawiliśmy na szosie. Leli wysiadł i powiada: Udawać, że trabant jest cięższy niż jest, to umiecie! rozdawał wątrobiankę i kaszankę, i dodał: Zupa jest, niestety, w karoserii... po tygodniu Leli rzekł: Wiecie, że jeszcze na trzeci dzień wyczesałem z włosów kaszę? No, jak mówię, Leli był swój chłop, myślał tylko o przyjaciołach, a myśmy myśleli o nim, ale Leli myślał o nas więcej niż my o nim, dziś to widzimy, dziś każdy z nas z tym się musi zgodzić. Jak nadeszła wiosna, to mogliśmy iść o zakład, że Leli przywiezie dla każdego koszyk świeżych jajek, też od chłopów, u których te jajka kupował, sam na jajka nie mógł nawet patrzeć, ale to wszystko dla nas, dla przyjaciół, szczególnie dla tych, co mają dzieci. Pózniej się z nami rozliczył, ale zna ktoś takiego przyjaciela, który by z trabanta zrobił wędrowny sklep, masło, jaja? I znów czekaliśmy kiedyś na niego, pojechał po dwieście pięćdziesiąt jaj, świeżutkich jajek dla dzieci, ale nie przyjeżdżał, a tu naraz przyszła wiadomość, że Leli jest w tym samym rowie i żebyśmy pobiegli go wyciągnąć, no to pobiegliśmy i znowu to było tak jak z tą zupą ze świniobicia w olbrzymiej bańce. Ale tym razem, zanim Leli wjechał do rowu, to wpierw lekko przyhamował, parę razy przekoziołkował i dopiero potem zarył się w rów. W ogóle nie było go widać, bo cały trabant był wysmarowany jajkami, tak samo jak ta olbrzymia, upaćkana cementem betoniarka na ciężarówce, co to się ciągle obraca, żeby płynny cement nie skisnął, a kiedy otworzyliśmy drzwi, to Leli wciąż jeszcze siedział za kierownicą, trzymał ją, a cały był w jajkach, tak jak zanurzone w rozbełtanym jajku sznycle, zanim się je obtoczy w tartej bułce... Leli poprosił tylko, żeby mu wytrzeć oczy, bo nic nie widzi, a pózniej powiada: Pamiętajcie, człowiek na błędach się uczy, a ja, kretyn, ''z siedzenia obsuwał mi się karton z jajkami, a ja zamiast się na to wypiąć, to dla przyjaciół chciałem uratować dwadzieścia jajek, no i rozpieprzyłem wszystkich dwieście... pózniej przez cały dzień czyściliśmy trabanta, ze, szpar wyciągaliśmy drucikami cienkie, schnące pasemka żółtka, prażyło na nas wiosenne słońce, a od jajek szedł taki cuch, że znów wzięliśmy benzyny i proszku i znowuśmy wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|