[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najpotrzebniejszych lekarstw, poza tym mam tu też zapas żywności. Co jakiś czas go wymieniam, chodzi o terminy ważności. Niestety, kilku rzeczy brakuje. Wczoraj wieczorem powinienem był się tym zająć, ale.. ale jakoś nie miałem do tego głowy. - Uśmiechnął się nieco zażenowany. Oczywiście Marissa pojęła aluzję i też się uśmiechnęła. - Rozumiem. Podobało ci się małe show, które oglądałeś z werandy Jen? - Bardzo. - Aadna dziewczynka - zaskrzeczała Baby. - Nie mogę się z tym nie zgodzić - oświadczył. - Marisso, przepraszam, to był czysty przypadek. Nie skojarzyłem, że z werandy Jen można zobaczyć, co dzieje się w twoim pokoju. Trudno było jej jakoś w to uwierzyć, ale nie oponowała. Poza tym nie powinna krytykować Grega, skoro wczoraj sama podglądała go przez dziurę w płocie i, co więcej, z własnej nieprzymuszonej woli odegrała to malutkie show. A stworzyła ten spektakl, ponieważ nie miała nic przeciwko temu, żeby Greg się na nią gapił. Potem była tym wszystkim tak nieludzko podniecona, że nie spała prawie całą noc, kiedy tak naprawdę powinna przejmować się tylko nadciągającym huraganem. - Oczywiście, że można - powiedziała. - Jen i ja regularnie prowadzimy ze sobą długie wieczorne rozmowy. Ona na werandzie, ja w oknie. Przede wszystkim obgadujemy znajomych. Rozumiesz, kto sprawił sobie nową sztuczną szczękę, kto oszukuje przy brydżu i tak dalej. - Nie wiedziałem o tym... Marisso, a co ty masz na czole? Dziwne, że w ogóle o tym zapomniała. - To? Coś uderzyło mnie w głowę, nawet nie wiem co. Już mnie tak bardzo nie boli. Odgarnął jej włosy z czoła i przyjrzał się ranie. - Czy w ciągu ostatnich dziesięciu lat robiono ci zastrzyk przeciwtężcowy? - Kiedyś tak, ale dawno, nie pamiętam dokładnie, kiedy. - W takim razie trzeba będzie zrobić. - Otworzył jedną z szuflad i wyjął strzykawkę. Och nie! Tylko nie to! Jaka głupia była, że nie skłamała! - Jak to miło być przetrzymywaną w jakiejś norze przez doktora wymachującego strzykawką - powiedziała, siląc się na dowcip, choć na sam widok tej strzykawki dostawała gęsiej skórki. - Gdzie będziesz mnie kłuł? Podwinął rękaw jej T-shirta. - Tutaj. Naturalnie nie patrzyła, kiedy robił zastrzyk, lecz ku swemu największemu zdumieniu prawie nic nie poczuła. - Jest pan w tym dobry, doktorze Westbrook. - Dziękuję. Ale teraz na pewno trochę poszczypie. Z drugiej szuflady wyjął tubkę, wycisnął z niej maść na gazik i delikatnie przyłożył do rany. Miał rację. Szczypało jak diabli, ale dzielna pacjentka nie mrugnęła nawet okiem. Kiedy rana została opatrzona, Marissa opadła na materac, tuląc do siebie biednego, zmokniętego Egberta. A na dworze szalał żywioł. Solidny, kamienny dom wydawał z siebie przytłumione jęki, jakby protestował przeciwko nagłej inwazji. Wsłuchana w złowrogie dzwięki, zastanawiała się w duchu, co dzieje się teraz z pozostałymi mieszkańcami Ocean Vista. Czy są bezpieczni, czy straszliwa wichura nie zniszczyła ich domów... i co dzieje się z jej ukochanym domem? Jeśli ucierpiał, jest w tym dużo jej winy. Teraz gorzko żałowała, że zwlekała z modernizacją. Nowy dach na pewno by się przydał, tak samo wbudowanie kilku nowych stężni pod krokwiami i załatanie dziur w drewnianych ścianach. Ale cóż, zawsze jej się wydawało, że można to odłożyć na pózniej. Po prostu była głupia. Greg pozamykał w końcu szuflady i wygodnie ułożył się obok niej, oczywiście w przyzwoitej odległości. - Skąd masz tego potworka? - Pogłaskał po kudłatym łbie pluszowego pieska. - Nazywa się Egbert. Tata go wygrał podczas jakiegoś festynu w czasie karnawału i mi podarował. Miałam wtedy pięć lat. Od tamtego czasu Egbert jest zawsze ze mną. - Z ojcem łączy cię wiele dobrych wspomnień. - Mnóstwo cudownych wspomnień. Pomagały mi przetrwać ten najtrudniejszy okres. - Kiedy umierał? Rozumiem, co przeszłaś. ALS (ALS - choroba układu nerwowego, polegająca na systematycznym pogarszaniu się sprawności ruchowej. Prowadzi do całkowitego paraliżu i zgonu, spowodowanego zatrzymaniem pracy mięśni oddechowych. Zwana również chorobą Lou Gehriga, dla upamiętnienia słynnego bejsbolisty, który zmarł na ALS w 1941 r.) to jedna z najgorszych chorób i w leczeniu, i w opiece nad pacjentem. - Nie było łatwo. - Czy w waszej rodzinie ktoś jeszcze na to chorował? - Nie. Kiedy postawiono diagnozę, ojciec, żebym się nie martwiła, prześwietlił całą rodzinę ileś pokoleń wstecz. Nie znalazł nikogo, kto by miał ALS. Wszyscy umierali po prostu ze starości, w bardzo podeszłym wieku. - Czyli prawdopodobieństwo, że odziedziczysz po ojcu tę chorobę, jest niewielkie. No cóż... można powiedzieć, że to jedyne szczęście w tym nieszczęściu... - Ojciec był bardzo dzielny. Przez pięć lat skutecznie walczył z chorobą, ale potem jego stan bardzo się pogorszył. Starałam się być
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|