[ Pobierz całość w formacie PDF ]
83 Droga Panno Curlew! Dziękuję za list. Czy wolno mi zauważyć, że ma Pani wyjątkowo elegancki charakter pisma? O piśmie więk- szości tutejszych dam nie da się tego powiedzieć. Przy- glądałem się uważnie zwłaszcza Pani podpisowi, podzi- wiając jego prostotę, pewność kreski i wdzięk. Mniej szlachetne niewiasty wyobrażają sobie, że paroksyzmy kaligraficznych zakrętasów czynią ich pismo szykownym, ale potrzeba takiego podpisu jak ten, by jasno uświado- mić sobie różnicę pomiędzy ałtentykiem i nędzną imita- cją. Zapewne jednak już niecierpliwią Cię trochę te po- chlebstwa (chociaż są całkiem szczere) i chciałabyś ra- czej dowiedzieć się, co sądzę o radzie, jakiej mi udzieli- łaś. Być może ma Pani nadzieję otrzymać wiadomość, że wyzwoliłem moich niewolników i oddałem się służbie Chrystusowi. Co do tej drugiej kwestii - mogę cię zapew- nić, że miłuję naszego Pana tak mocno jak każdy przy- zwoity, aczkolwiek niedoskonały, człowiek. Fragmenty z Pisma, które cytowałaś, znam oczywiście dobrze, podob- nie jak inne, o wprost przeciwnej wymowie. Jeśli zaś idzie o moich niewolników, to oni są już wol- ni. Chcę przez to powiedzieć, że daję im tyle wolności, na ile mi pozwala zdrowy rozsądek, a zarazem dbam o nich równie troskliwie, jak dbałbym o własne dzieci (których niestety nie mam). Moi niewolnicy są zadowoleni z życia i zdrowi, a obowiązki nie wymagają od nich zbyt wiele wysiłku. Klimat w Georgii jest nieco zdrowszy niż ten, do 84 którego przywykła Pani w Anglii, toteż uprawy rosną tu raczej bez przeszkód, dojrzewając we wspaniałym słońcu, któremu Bóg kazał świecić nad moją skromną posiadło- ścią. Gdy kreślę te słowa, Perry, jeden z moich robotni- ków, bawi się z Shakespeare'em, moim psem. Robi to nie dlatego, że musi, lecz dlatego, że lubi Shakespeare'a, a także - jeśli wybaczy mi Pani próżność - przepada za swoim panem. Prawdę mówiąc, jeżeli niewolnictwo zo- stanie kiedyś zniesione - a obawiam się, że może do tego dojść, o ile stany północne przestaną tylko ujadać i w końcu podejmą wrogie wobec Południa działania będę się bardzo martwił o biednego Perry'ego. Mój niewolnik jest naiwny i łagodny, więc jeśli zmusi się go do samo- dzielnego życia w tym okrutnym świecie, odbierając mu nawet dach nad głową, obawiam się, że czeka go straszny los. Nie spodziewam się, że tych kilka słów przekona Pa- nią o słuszności mojego sposobu życia. %7łałuję, że nie może Pani mnie odwiedzić i wyrobić sobie własnej opinii na ten temat. Wolno mi jedynie żywić nadzieję, że jeśli jakimś cudem mimo wszystko przybyłaby Pani kiedyś do Ameryki jako mój wielce szanowny gość, przekonałabyś się, iż mieszkam w szczęśliwym i bardzo miłym domu, pobawionym jedynie tego uroku, którego dodałaby mu kobieca ręka, gdyby moja narzeczona nie zeszła z tego świata w tragicznych okolicznościach. Ręczę, że - zapewne wbrew Pani wyobrażeniom - Georgia nie zasługuje na miano siedliska barbażyństwa i nędzy, jest to bowiem w istocie całkiem cywilizowana 85 kraina. Mamy tu nawet sklepik z czekoladą, o czym już się Pani niewątpliwie przekonała. Ofiarowuję Ci więc ten słodki drobiazg w dowód wdzięczności za zainteresowa- nie, jakie raczyłaś Pani wyrazić w kwestii zbawienia mej duszy. Wiem, że to lichy podarek; niektórzy powiedzieliby nawet, że impertynencki. Ale skoro posiada już Pani Bi- blię, najcenniejszy dar, jaki każdy z nas może w życiu otrzymać, trudno mi sobie wyobrazić, czego Ci jeszcze potrzeba. Mam zatem nadzieję, że czekoladki sprawią Pani przyjemność, a jeśli sama ich nie zjesz, poczęstuj nimi swoich rodziców. Z najlepszymi i najserdeczniejszymi życzeniami... Emmeline podniosła wzrok znad listu. - I co? - zapytał ojciec. -Jakie jest twoje zdanie na temat tego jegomościa? Panna Curlew złożyła list swoimi silnymi palcami, wsunęła go pod spodeczek, na którym stała filiżanka, a potem zmrużyła oczy i spojrzała za ojcowskie plecy, na zaśnieżone okna. Szare tarasy domów w Bayswater, że- liwne latarnie i wozy dostawcze, przypominające kara- wany, straciły jakby nieco na realności: stały się na poły przezroczyste, niczym ulotne obrazy, przesuwające się w monochromatycznym kalejdoskopie. - Nie umie poprawnie napisać barbarzyństwo i autentyk - zauważyła pełnym zadumy głosem, a jej spojrzenie rozmarzało się coraz bardziej. Widziała bujną roślinność na polach Georgii - akry urodzajnych pól, cią- gnące się bez końca. Ziemia, należąca do jej mężczyzny, 86 przypominała olbrzymie łoże miękkiej zieleni, ubarwionej krzewami dojrzałej bawełny, rośliny całkowicie nieznanej Emmeline, którą wyobrażała sobie na podobieństwo śnieżnobiałych maków. Tymczasem tam, na środku pola, z rękami na biodrach, wyprostowany jak trzcina, stał on we własnej osobie - męska postać rysowała się wyraznie na tle bezchmurnego nieba, a jej sylwetka drżała w gorą- cym powietrzu. Potem podbiegł do mężczyzny szalejący z radości pies, który skoczył mu na pierś i polizał go w szyję, a on z uśmiechem przytulił zwierzę do siebie. Da- leko z lewej strony, widziana kątem oka wyobrazni Em- meline, majaczyła ciemna postać Murzyna, niesamowicie podobnego do niewolnika z ilustracji w Dred: A Tale of the Great Dismal Swamp, jednej z kilku książek Harriet Beecher Stowe, które stały w jej biblioteczce. - A poza tym trzyma niewolników - dodała Emmeli- ne. Doktor Curlew odchrząknął. - Czy tylko dlatego do niego napisałaś? Emmeline zamrugała powiekami, odwróciła wzrok od okna i powróciła do domu, do Anglii. - Zjedz jeszcze jedną czekoladkę, ojcze - powiedzia- ła. - A może napiszesz do niego jeszcze raz? - zapytał doktor Curlew. - Czy twoim zdaniem nie da się go zba- wić? Emmeline pochyliła głowę i uśmiechnęła się, a na jej policzkach wykwitł blady rumieniec. 87 - Każdego można zawsze zbawić, ojcze - odpowie- działa, po czym sięgnęła po list i fotografię. W drzwiach mignęła milcząca postać Gertie, czekającej na pozwole- nie, żeby posprzątać ze stołu. Lunch bardzo się przecią- gnął; doktor Curlew musi już iść do pacjentów, a panna Curlew uda się za chwilę do sypialni, gdzie - jak zwykle - będzie pisać listy. Jak panu Bodleyowi dokuczyła mucha Pani Tremain otwiera drzwi swojego domu w Fitzrovii i widzi na progu elegancko ubranego mężczy- znę o kaprawych oczach oraz cokolwiek rozpaczliwym wyrazie twarzy. Właściwie nie ma w tym nic dziwnego, choć jest dopiero jedenasta rano, a zatem dość wcześnie jak na pierwszego klienta. Większość mężczyzn, których nachodzi chętka na dziwkę przed południem, znajduje ladacznicę na ulicy i tam też robi z nią co trzeba, zwłasz- cza w ciepłe, letnie dni, gdy trudno wszak się przeziębić. Na ogół dom pani Tremain przyciąga tłumy klientów dopiero wieczorem, kiedy po wypiciu kilku kieliszków porto, lekturze pornograficznej literatury w klubie i obfi- tym posiłku dżentelmeni zaczynają myśleć o cygarach i seksie oralnym. - Ależ to pan Bodley! - wykrzykuje uradowana pani
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|