Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W Hongkongu... - Urwała, zawstydzona swoim dziecinnym entuzjazmem.
Pierre patrzył na nią z rozbawieniem. Być może traktował ją jak
protegowaną, ale było jej wszystko jedno! Szybciej dotrze do doliny z
Pierre'em niż sama, nie mówiąc o tym, że będzie mogła nazbierać trochę
dzwonków do wazonu w sypialni.
- Czy tak właśnie zachowałaś to w pamięci? - Pierre leżał na trawie,
opierając plecy o szeroki pień kasztana.
- Tak, nic się nie zmieniło! Drzewa wydają mi się mniejsze, ale to dlatego,
że urosłam - powiedziała, zbierając na kolanach dzwonki.
- Nie tak znowu bardzo! - roześmiał się Pierre. Odłożyła kwiaty i
żartobliwie zamierzyła się na niego.
- Jak ci już mówiłam, diamenty pakuje się w małe pudełeczka.
- A truciznę w małe buteleczki - zachichotał.
- Jak śmiesz! - Tym razem zamach był grozniejszy i Pierre, jakby to
wyczuwając, przytrzymał ją za nadgarstki.
- Przecież ja tylko żartuję! Jeżeli skończysz zbierać kwiaty, będziemy
mogli coś zjeść.
Wyjął z plecaka małe paczuszki i ułożył je na bawełnianym obrusie.
- Otworzę wino, a ty sprawdz, co przygotowała madame Raymond.
Starannie wybrałem kucharkę, gdy zamieszkałem w pałacu.
- Jak to było, gdy się do niego wprowadziłeś z Monique? - spytała na
pozór obojętnie, rozwijając pokrojoną szynkę.
Pierre otworzył butelkę i zaczął szukać w plecaku kieliszków.
Zorientowała się, że nie powinna była zadawać tego pytania.
- Pytasz, czy byliśmy szaleńczo zakochani?
- Nie, pytałam o wygląd pałacu i ile czasu zajęło doprowadzanie go do
obecnego stanu? - wymyśliła na poczekaniu.
Czy naprawdę jej myśli są tak czytelne dla Pierre'a? Rozpoznała znajomy
wyraz twarzy, gdy wręczał jej kieliszek z czerwonym winem. Uśmiechnęła
się i spytała cicho:
- A więc byłeś zakochany?
- To było dawno temu. Jakie to ma teraz znaczenie?
- Oczywiście, żadne. Ta szynka wygląda cudownie. - Podała ją Pierre'owi,
a sama wypiła odrobinę wina i ośmielona spróbowała jeszcze raz:
- Nie rozumiem po prostu, jak mogłeś ożenić się z Monique, nie wydaje
mi się w twoim typie.
Usłyszała, jak westchnął, i czekała niecierpliwie na rozwikłanie tajemnicy
jego małżeństwa.
- Pozory czasami mylą - powiedział wolno.
- Cóż za tajemnicza uwaga! - odparła, obierając krewetkę.
- Jestem pewien, że twoja mama i babcia zrozumiałyby, co mam na myśli.
Ich mężowie nie odkrywali chyba w porę kart...
- Ach! - dotarło do niej wreszcie.
Ogarnęła ją euforia. Nie ma możliwości, żeby Pierre wrócił do żony.
Zjadła teraz z apetytem krewetkę i położyła się na plecach, wpatrując się w
przesłaniające słońce liście.
- Ale dlaczego dalej się Z nią kontaktujesz? Można by pomyśleć...
Podniósł się na łokciu i spojrzał na nią. Z niepokojem zauważyła blask w
jego oczach.
- Zawsze byłaś wścibskim dzieckiem!
- Nie jestem już dzieckiem. - Próbowała usiąść, ale przytrzymał ją, kładąc
ręce na jej ramionach.
- Przecież jest jasne, dlaczego staram się udawać przyjazń z Monique.
Gdyby wycofała swoje pieniądze, skończyłoby się to katastrofą.
- Czy to znaczy, że nie dałbyś sobie rady? Nie mógłbyś jej wykupić?
- Z czego? - W jego głosie zabrzmiała gorycz.
- Przepraszam, nie przyszło mi to do głowy.
- Skąd zresztą to nagłe zainteresowanie Monique? Ona jest nieszkodliwa,
jeśli czuje się dopieszczona i ma zapewnione wygody. O ile się jej nie
narazimy, będzie pomagać finansowo.
- Czy ona ma pracę?
- Nie. Czy możemy zmienić temat?
- Tylko jedno pytanie: skąd ona ma pieniądze?
- Jej pierwszy mąż byt bardzo bogaty. Kiedy umarł, zostawił wszystko
Monique, pomimo oporu dorosłych dzieci.
Gdy cofnął ręce, usiadła, uśmiechając się pojednawczo.
- Dziękuję za cierpliwość. Ja lubię wiedzieć i...
- Bez wątpienia! Jeszcze jedna krewetka i idziemy! Otwórz szeroko buzię!
Roześmiała się i lekko zakrztusiła. To było jedno z najbardziej
zmysłowych przeżyć. Przełknęła krewetkę i spojrzała w ciemne oczy
Pierre'a. Jego wargi były lekko rozchylone. Nagle zapragnęła, by ją
pocałował...
Zamiast tego jednak odwrócił się i zaczął pakować.
- Włóż śmieci do tej plastikowej torby.
Poczuła się, jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Czyżby on nie
poczuł zmysłowego prądu, który przebiegł między nimi? A jeżeli nawet, to
jasno chce jej dać do zrozumienia, że się mu nie podda.
I bardzo dobrze, pomyślała. Nie miała zamiaru ulec namiętności. Przecież
chciała, aby jej stosunki z Pierre'em pozostały platoniczne, by nic nie
zburzyło ich przyjazni.
Po powrocie do Clinique wstawiła dzwonki do wazonu i pospieszyła na
oddział dziecięcy, by zobaczyć, jak się czuje Dominique. Chłopiec siedział
na łóżku i słuchał bajki czytanej mu przez matkę. Caroline sprawdziła, czy
gips nie jest za ciasny, i porozmawiała z matką, wyjaśniając szczegóły le-
czenia.
- Będzie pani mogła zabrać go do domu za kilka dni - oznajmiła. - Szwy
się rozpuszczą, ale gips musi pozostać przez cztery tygodnie, żeby kość
mogła się zrosnąć.
- Czy pozostanie jakieś trwałe uszkodzenie? - spytała niespokojnie pani
Fleurie.
Caroline wyjaśniła, że uszkodzenie było poważne. Po zdjęciu gipsu
prześwietlenie pokaże, czy operacja się udała.
- Mam nadzieję, że on pójdzie w ślady swojego brata i siostry. Mamy już
wiolonczelistkę i pianistę, miałam nadzieję, że Dominique zostanie
skrzypkiem.
- Nie należy tracić nadziei, pani Fleurie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze,
Dominique będzie mógł grać na skrzypcach.
- Naprawdę tak pani uważa, pani doktor?
Caroline poczuła nagle czyjaś obecność. Zrozumiała, że Pierre nie jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl