[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego od niego wymagała. - Tak, ale są dość zajęci, więc może spotkamy się tylko na godzinkę, żebym im dał jakieś wskazówki. - Mówisz poważnie? - spytała, zastanawiając się, co spowodowało tę zmianę. - Rozmawiałem o tym z twoim ojcem i uważał, że to dobry pomysł. Do wi- dzenia, Em. - Obrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Emily wydawało się, że śni, ale wiedziała, że się obudziła i to była rzeczywi- stość: mężczyzna, który wyglądał jak Jake, ale zachowywał się zupełnie nie jak Ja- ke. Wygrzebała się z łóżka, bo miała na ten dzień bogate plany. Chciała zacząć wy- dawać pierwszą ratę pieniędzy od Jake'a. W czwartek ma się odbyć spotkanie rady schroniska dla dzieci, z którą chciała porozmawiać o założeniu fundacji. Współpraca z kościołem ojca była ułatwiona, bo działały tam różne komitety. Usłyszała warkot samochodu i podbiegła do okna. Limuzyna Jake'a znikła za zakrętem. Dziś i większość następnego dnia nie będzie go w domu. %7ładnych flir- S R tów, niczego. Zastanawiała się, co go naszło. Czy rozmowa z jej ojcem przekonała go do chłopców? Od taty się tego nie dowie. Postanowiła wyglądać dzisiaj bardzo profesjonalnie, więc włożyła granatowy garnitur i białą bluzkę. Udała się do banku i otworzyła rachunek, żeby z niego prze- lewać pieniądze na wybrane cele charytatywne. Wróciła do domu po południu. Podjeżdżając, uświadomiła sobie, że wciąż nie może się przyzwyczaić do tej rezydencji, mimo że nie jest aż tak luksusowa jak je- go zamek we Francji z wypieszczonymi ogrodami, fontannami i antykami. Nie wi- działa jeszcze jego mieszkania w Nowym Jorku ani domu w Górach Skalistych w Kolorado. Jej mąż był dla niej wciąż tajemnicą i podejrzewała, że nie poznałaby lepiej ani jego, ani jego stylu życia nawet po latach małżeństwa, do czego oczywi- ście nie dojdzie. Przejeżdżając przez bramę, Emily miała wrażenie, jakby się zbliżała do małej wioski - ogrodnicy, dozorca, szofer, mechanik i ochroniarz mieszkali na piętrze, nad olbrzymim garażem na dziewięć samochodów. Najpierw weszła do kuchni, żeby porozmawiać z Charleyem na temat planów na cały tydzień i dać mu na resztę dnia i na wtorek wolne. Lodówki i zamrażarki były pełne pysznych potraw, a spiżarnia wyglądała jak mały sklep spożywczy. - Na pewno nie będzie mnie pani potrzebowała, pani T.? - spytał z uśmie- chem, wyjmując świeży chleb z piekarnika. - Na pewno. Z początku upierała się, żeby służba mówiła do niej po imieniu, ale się nie odważyli, więc kiedy Charley zaczął z panią T., inni poszli w jego ślady. Gdy wchodziła po kręconych schodach, zobaczyła radosną i uśmiechniętą Olive. - Dzień dobry, pani T. Dobrze panią widzieć w domu. Czy coś pani przy- nieść? - Nie, dziękuję, Olive. S R - Dostała pani przesyłkę. Jest w pokoju rodzinnym. - Olive wskazała pulchną ręką. - Pomyślałam, że tam będzie pani miała z niej więcej radości. - Przesyłkę? - zdziwiła się Emily. - Tak, proszę pani. Bardzo piękną. Niech pani idzie zobaczyć. Zaciekawiona Emily weszła do pokoju rodzinnego. Był znacznie mniej wy- tworny niż elegancki salon, w którym głównie przyjmowano gości. Na stoliku przed jedną z kanap stał wazon, a w nim czterdzieści osiem czerwonych róż i tyle samo białych tulipanów. Powietrze przepełnione było upojnym zapachem. Otwo- rzyła kopertę stojącą obok wazonu i przeczytała bilecik: Cieszę się na przyjazd do domu i spotkanie z tobą" i podpis Jake'a. Była zaskoczona. Spodziewała się, że teraz nie będą się wiele widywać. W każdym razie taki był jej plan. Wyraznie nie był to plan Jake'a. Dlaczego kwiaty? Nigdy tego nie robił, a on robił wszystko w jakimś celu. - Piękne, proszę pani - powtórzyła stojąca przy drzwiach Olive. - Tak, ale ja dużo czasu będę spędzała poza domem, więc zabierz je do siebie. - Dziękuję, ale nie śmiałabym zabierać pani tak pięknych kwiatów. Będę je podziwiała tutaj. Emily poszła na górę do swojej sypialni i zdumiała się ponownie, wchodząc do pokoju. Kolejny olbrzymi bukiet stał na stoliku pod oknem, równie imponujący jak tamten. Jej ciekawość wzrosła. Przeczytała kartkę: Wiem, że w środę wieczorem idziesz do kościoła, ale mam nadzieję, że je- steś wolna w czwartek. Oboje musimy jeść. Daj się zaprosić na kolację. Myślę o Tobie, Jake". Siadła, podziwiając kombinację margerytek, lilii, frezji, irysów, gozdzików i dalii i znów przestudiowała kartkę. Jake miał nadzieję, że pójdzie z nim na kolację. Dlatego te kwiaty. Dwa gigantyczne, drogie bukiety to przesada. Cały Jake. Jeżeli czegoś chciał, robił wszystko. Mógł sobie przysłać cały ogród i jeść sam. Niech sobie poszuka innej. Wtedy S R się wścieknie. Nie jest przyzwyczajony do porażek. O ósmej ułożyła się do łóżka z książką, a wtedy zadzwonił telefon. To był Ja- ke. Cieszyła się, że jest w Chicago. - Cześć, Jake. Dziękuję za kwiaty. Są piękne, ale to przesada. Jeżeli mają mnie przekupić, żebym poszła z tobą w czwartek na kolację, to nie podziała. Prze- praszam, ale nie. - Masz inne plany? - Tak - potwierdziła, chociaż nie miała. - Co teraz robisz? - Czytam. - Chciała zakończyć rozmowę, zanim się da w coś wciągnąć. - Jesteś w łóżku z książką - powiedział cicho, a ona zastanawiała się, jak zgadł, skoro pora była znacznie wcześniejsza niż zwykle. - Chciałbym tam być z tobą. Miło było ostatniej nocy. I twój masaż pomógł - dodał. - Szkoda, że teraz tego nie robisz. - Przestań - prychnęła, odkładając książkę. - Zaprosiłem twoją rodzinę na grilla w sobotę wieczorem. - Co takiego? Dlaczego, Jake? Nigdy ich tutaj nie zapraszałeś. Dlaczego te- raz? W momencie gdy zadawała pytanie, już wiedziała. Dzięki temu będzie z nią. Im więcej będzie przy niej, tym większą ma szansę, że ona ulegnie jego urokowi. Odległość była jej bronią, bliskość - jego. - Zaprosiłem też Willa i Beth z rodzinami. Powiedziałem, że będzie niezobo- wiązująco i dzieci mogą popływać w basenie. Pokręciła głową. - Bardzo dobrze. Nie musimy ucinać pogawędek, Jake, bo nigdy nie dzwoni- łeś, kiedy wyjeżdżałeś. Nie ma potrzeby teraz zaczynać. - Wyluzuj trochę, Emily. Dzwonię, bo mam powód. Potrzebuję numer telefo- nu, który zostawiłem na biurku w moim gabinecie. Przepraszam, że cię wyciągam z S R łóżka, ale czy mogłabyś go poszukać? Miała ochotę odmówić, bo było mało prawdopodobne, żeby osoba tak zorga- nizowana jak Jake zapomniała zabrać potrzebny numer telefonu. - Dobrze, oddzwonię z dołu. Rozłączyła się, żeby z nim dłużej nie rozmawiać. Kwiaty, zaproszenie jej ro- dziny, zamiejscowy telefon, to wszystko nie było w stylu Jake'a. Aż przystanęła na schodach. Czy on ją czaruje, stara się ją zdobyć? Musi być jakiś powód! Jake pla- nuje zdobyć jej serce, a wszystko po to, żeby dostać swój spadek. Powoli schodziła ze schodów, rozmyślając o tym wszystkim. Może się opie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|