Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bardzo ładnie to powiedział o lekarstwie, które mama mu posłała.
- Przypuszczam, że miał na myśli galaretkę migdałową.
- Jakaś ty głupiutka, moje dziecko! Miał na myśli oczywiście ciebie.
- Naprawdę? - I Jo otworzyła oczy, bo nie przyszło jej to przedtem do głowy.
- Nigdy nie widziałam takiej dziewczynki! Nie poznajesz, że to komplement, nawet jeśli
jest pod twoim adresem - powiedziała Meg z miną młodej damy, która wszystko w tej materii
wie.
- Uważam, że komplementy to wielki nonsens i byłabym ci wdzięczna, gdybyś przestała
opowiadać głupstwa i nie psuła mi zabawy. Laurie to miły chłopiec i ja go lubię i nie będę
wysłuchiwać żadnych sentymentalnych bredni o komplementach i innych bzdurach. Będziemy
wszystkie dla niego miłe, bo nie ma matki i na pewno będzie mógł nas odwiedzić, prawda,
Marmisiu?
- Tak, Jo, twój mały przyjaciel jest tu bardzo mile widziany, a ja mam nadzieję, że Meg.
będzie pamiętała o tym, że dzieci powinny być dziećmi jak długo mogą.
- Ja nie nazywam siebie dzieckiem, a nie mam jeszcze nawet nastu lat - zauważyła Amy. -
A co ty na to, Beth?
- Ja myślałam o naszym pochodzie pielgrzymów - odpowiedziała Beth, która nie słyszała
ani słowa. - O tym, jak wydostałyśmy się z Bagna i przeszłyśmy przez Bramę Kołowrotu, kiedy
podjęłyśmy zobowiązanie, że będziemy dobre, i o tym, jak staramy się wspinać na strome
zbocze, i że może ten dom, pełen wspaniałości, będzie naszym Pięknym Pałacem.
- Najpierw jednak musimy przejść obok lwów - powiedziała Jo, której pomysł ten bardzo
się spodobał.
ROZDZIAA 6
BETH ODNAJDUJE PIKNY PAAAC
Wielki dom okazał się rzeczywiście Pięknym Pałacem, chociaż minęło trochę czasu
zanim wszystkie tam dotarły, gdyż zwłaszcza Beth bardzo trudno było przejść obok lwów. Stary
pan Laurence był oczywiście największym z nich, ale kiedy odwiedził je, powiedział każdej z
nich coś miłego i zabawnego i porozmawiał z ich matką o starych czasach, nikt, oprócz
nieśmiałej Beth, nie bał się go już tak bardzo. Drugim lwem był fakt, że one były biedne, a
Laurie bogaty i zawstydzało je to, że nie mogły odwzajemniać doznawanych przyjemności. Po
jakimś czasie zrozumiały jednak, że to on uważał je za swoich dobroczyńców i sam nie wiedział,
jak okazać swoją wdzięczność za matczyne przyjęcie, z jakim spotkał się u pani March, oraz za
wesołe towarzystwo i pociechę jakiej zaznawał w ich skromnym domu. Szybko więc zapomniały
o swojej dumie i wymieniali grzeczności, nie zastanawiając się nad tym, które były większe.
W tym czasie wydarzyło się wiele miłych rzeczy, gdyż nowa przyjazń rosła jak grzyby po
deszczu. Wszystkie lubiły Laurie, a on z kolei prywatnie poinformował swojego guwernera, że
Marchówny to  naprawdę wspaniałe dziewczęta . Z czarownym entuzjazmem młodości przyjęły
samotnego chłopca do swojej gromadki i zatroszczyły się o niego, a on znalazł coś bardzo
urzekającego w niewinnym towarzystwie tych prostodusznych dziewcząt. Nie miał matki ani
siostry i szybko odczuł wpływ, jaki na niego wywierały, a ich pracowite, aktywne życie sprawiło,
że zawstydził się swego własnego próżniactwa. Zmęczony był książkami i odkrywał teraz ludzi z
takim zainteresowaniem, że pan Brooke musiał wystawiać mu bardzo niezadowalające oceny,
gdyż Laurie, wagarował i uciekał do Marchów.
- Nie szkodzi. Niech ma wakacje, a nadrobi to pózniej - powiedział starszy pan. - Miła
dama, która mieszka obok, uważa, że on za dużo się uczy i potrzebuje młodego towarzystwa,
zabawy i ruchu. Podejrzewam, że ma rację, i że rozpieszczałem gagatka jakbym był jego babką.
Niech więc robi na co ma ochotę, jak długo jest szczęśliwy. Nie może popaść w żadne tarapaty w
tym małym klasztorze, a pani March robi dla niego więcej, niż my potrafimy.
Jakże wspaniale się bawili! Jakie urządzali sztuki i żywe obrazy, jakie jazdy saniami i
zabawy na ślizgawce, jakie miłe wieczory w starej bawialni i wesołe małe przyjęcia w wielkim
domu. Meg mogła, kiedy chciała, spacerować po cieplarni i układać do woli bukiety; Jo
żarłocznie myszkowała po nowej bibliotece i bulwersowała starszego pana swoim krytycyzmem,
Amy kopiowała obrazy i podziwiała do woli otaczające ją piękno, a Laurie grał rolę  pana na
zamku w najbardziej czarujący sposób.
Tylko Beth, mimo marzeń o fortepianie, nie mogła zebrać się na odwagę, by podejść do
tego  Zamku Szczęśliwości jak go nazywała Meg. Poszła tam raz z Jo, ale starszy pan, nie
wiedząc o jej chorobliwej nieśmiałości, spojrzał na nią groznie spod swych grubych brwi i
powiedział  Hej! tak głośno, że przestraszył ją do tego stopnia, że jej  nogi dygotały jak
powiedziała matce, i uciekła oświadczając, że nigdy już tam nie pójdzie mimo ukochanego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates