Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Pani chce mnie trochę podroczyć, bo... i mnie pan Harald dziś wziął do
samochodu. Ale w tym wypadku był to tylko objaw dobrego serca. Czymżeż
R
L
T
mogę być dla niego? Zauważył mój lęk w czasie występu i chciał mi przyjem-
ność zrobić, tak się zresztą złożyło...
 No, przypuśćmy  wycedziła Maria.  Pani tedy mniema, że Haralda łą-
czy z Wendheimem przyjazń?
 Jestem tego pewna. Zresztą tak odpowiadają sobie we wszystkim. Tylko że
Harald jest o wiele przystojniejszy od Wendheima, no... ale to gwiazda filmowa.
Zresztą Wendheimowi także wiele zarzucić nie można.
 Pewnie, pewnie  choć de gustibus non est disputandum...*54 Roześmiały
się obie. Zamilkły.
Pani Storm pogrążyła się w myślach...
Wendheim... Jakiż to inny człowiek niż jej mąż... Delikatny, subtelny, pełen
szacunku dla kobiet. Zawsze wyczuwała w nim coś wyższego, coś, co ją zniewa-
lało ku niemu, pociągało... A i on zwracał się do niej z jakąś osobliwą sympa-
tią... Nie widziała go od czasu owej pamiętnej sceny. Czy wiedział o tym, że
odeszła od męża? Chyba nie...
Nie przypuszczała, że przyjąłby tę wiadomość z wielką radością. Umiał swoje
uczucia trzymać na wodzy i nie zdradzał się z nimi przed nikim, nawet przed
nią...
Marba spojrzała na zegar. Zerwała się z kanapy.
 Na miłość boską, toż to już jedenasta, a jutro muszę wstać bardzo wcześnie.
 Więc nie zatrzymuję pani. Dziękuję bardzo za miłe towarzystwo, tak mi
zawsze dobrze z panią.
Pożegnały się serdecznie, Ala wyszła.
*
* *
Podpory były gotowe i jutro chciano przystąpić do zdjęć.
Tymczasem szły próby. Od samego rana pracował Wendheim w pocie czoła,
ćwicząc tłumy statystów, potrzebnych do tej odpowiedzialnej sceny. Powtarzano
ją kilkakrotnie, zawsze było coś do poprawienia. Przez ogromny megafon rozno-
sił się donośny głos reżysera, aż huczało w powietrzu.
Roma Versen i Marba znajdowały się na dole obok olbrzymich schodów, usi-
łując przedrzeć się przez napierające na pałac księcia masy, ale na próżno. Marba
54
*De gustibus non est disputandum (łac.)  dosłownie: gusty nie podlegają dyskusji; o upodobania nie
należy się spierać.
R
L
T
miała przytrzymywać swoją panią, drżącą o życie swego ukochanego. Scena była
bardzo trudna. Należało ją gruntownie przygotować, toteż Wendheim nie szczę-
dził wysiłków i kazał ją raz po raz powtarzać.
Dyrektor Halmer, stojąc obok reżysera, niecierpliwił się, i ciągle drażnił go
swoimi uwagami, że czas już na zdjęcie, w przeciwnym razie jutro będzie znów
musiał opłacać tych wszystkich statystów.
Wendheim oburzył się.
 Jeśli mi pan będzie teraz głowę kręcił  powiedział ostro  z pewnością
nie skończymy. To poskutkowało. Halmer usunął się.
I Harald pragnął, aby to się jak najprędzej skończyło. Niemniej jednak zdawał
sobie sprawę z tego, kiedy można stanąć przed aparatem, dlatego też nie sprze-
ciwiał się reżyserowi i powtarzał tę samą scenę aż do znudzenia.
Stał spokojnie na tarasie i obserwował, jak pod ciężarem tej masy ludzi uginały
się z lekka drewniane schody. Co by było, gdyby nie miały podwójnych podpór?
Wreszcie wszystko było gotowe do zdjęcia. Wendheim przyłożył tubę do ust,
zaczął komenderować.
Na tarasie stał książę ze swoim otoczeniem. Z wolna napływała tłuszcza, przy-
bierała grozną postawę, jeszcze chwila, a runie na schody...
Fotograf ujął korbę aparatu... Zakręcił. Przyszła kolej na scenę Romy i Ali.
I oto poruszyły się masy  zawirowały  wtłoczyły z wrzaskiem i świstem
na schody...
Książę postąpił na brzeg tarasu i patrzył spokojnie wzrokiem na skłębioną falę
głów ludzkich... Tłum miotał się i parł z wściekłością naprzód...
Zabrzmiał głos Wendheima...
Tłuszcza zafalowała, poczęła się cofać. Książę patrzył nieulękły...
Ten i ów padł na kolana  jakby prosił o łaskę  opadły groznie wyciągnięte
ręce, splotły się w błagalnym geście, wreszcie cały tłum runął na ziemię jak kos-
ą podcięty łan żytni. Powietrze rozdarł krzyk: Zmiłowania, o panie!
Reżyser dał znak, scena była skończona.
Halmer stał tuż za Wendheimem, pot kroplami spływał mu po nalanej twa-
rzy...
Masy zstępowały z wolna po schodach. Cheri stał ciągle na górze i patrzył z
niepokojem... On jeden dostrzegł jak gięły się schody, i rad by był przestrzec,
może krzyknąć... by prędzej schodzili, ale obawiał się paniki... Odetchnął, gdy
ostatnie szeregi znalazły się na dole. Ale w tej chwili poczuł, że deski uginają się
pod nim, miał wrażenie, iż traci grunt pod nogami. Nie tracąc zimnej krwi, sko-
R
L
T
czył czym prędzej na najbliższy stopień, i oto w tym samym momencie zaczęła
trzeszczeć podłoga tarasu...
Zebrany na dole tłum spojrzał z przerażeniem... Harald zbiegł gwałtownymi
susami ze schodów, uginały się drewniane stopnie za każdym dotknięciem, i le-
dwo stanął na podłodze, runął z trzaskiem i hukiem taras, podnosząc kłęby gęste-
go, duszącego kurzu...
Wszyscy oniemieli. Twarze pobladły. Kilka minut wcześniej nie obyłoby się
bez ofiar. Osłupiałym wzrokiem spoglądano na zapadającą się budowlę.
Nagle ochrypły krzyk wyrwał się z piersi zebranych. Zakołysały się boczne
ściany schodów, runą lada chwila, a pod nimi stoją skamieniałe z przerażenia
Roma i Ala. Nie zauważyły niebezpieczeństwa. Błyskawicznie pobiegł Harald z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates