[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lonego krajobrazu, migającego za oknem, oraz gładką jazdą. - To niesamowite - powiedziała cicho. R L T - Masz na myśli moje umiejętności szoferskie? - Nie. - Pomimo rozdygotania roześmiała się. - Widoki. Sam kraj. - Ależ to oczywiste. To najpiękniejszy kraj na świecie. Słyszała dumę i zapał w jego głosie. Z tej strony Riccarda jeszcze nie znała i dziw- nie ją to poruszyło. Czy była naiwna, sądząc, że dłuższy kontakt z tym mężczyzną mógł- by wyleczyć ją z pożądania? A jeśli będzie na odwrót? Jeśli jej namiętność będzie rosła, podczas gdy Riccardo stopniowo się nią znudzi? Poczuła, że samochód zjeżdża z głównej drogi. Gdy pokonali pewien odcinek pu- stą, wyboistą dróżką i zatrzymali się, zwróciła się do Riccarda. - Nie mieszkasz tutaj - powiedziała powoli, gdy silnik zamilkł. - Nie. Zdziwienie, dzwięczące w jej głosie, było autentyczne. - Więc co robimy w tej głuszy? - To. - Wziął ją w ramiona i popatrzył na nią z góry. - To, co chciałem zrobić od chwili, gdy na lotnisku zobaczyłem, jak idziesz ku mnie z tą wprowadzającą w błąd miną niewiniątka. Pocałować cię, Angie. Przyszło jej do głowy, że mógł ją wtedy pocałować, ale może takie okazywanie uczuć wobec tajemnej kochanki byłoby zbyt ostentacyjne. Mogliby to zobaczyć jacyś znajomi, i zaczęliby zadawać pytania. - Ja... - Ciiii. Jego wargi uciszyły ją, pod wpływem tego słodkiego dotyku zniknęły wszelkie wątpliwości. - Riccardo... - westchnęła. - Angie - odpowiedział szeptem, odrywając na chwilę usta od miękkich jak płatki kwiatu warg, by na nią spojrzeć. - Doprowadzałaś do mnie do szaleństwa, tak cię pragną- łem. To wariactwo, ale nie mogłem przestać myśleć o tym, co zdarzyło się wczoraj. Wydawało się, że wspomnienie kierowało jego palcami. Zaczął je przesuwać po jej kaszmirowym płaszczu, dopóki nie dotarł do rąbka, skromnie zakrywającego kolana. R L T Powstrzymała oddech, gdy palec Riccarda wśliznął pod materiał, a potem zaczął przesuwać się w górę uda. Chciał wziąć ją tutaj - w swoim samochodzie - na jakiejś bocznej toskańskiej ścieżce! Swoją potajemną kochankę - sekretarkę. Choć jej ciało buntowało się, wyrwała się z jego ramion. - Przestań - wyszeptała. - Przestań natychmiast. %7łyła pulsowała mu na skroni. - Nie chcesz, żebym przestał. - O tak, chcę. - Bezskutecznie odpychała jego twardy tors. - Naprawdę chciałbyś, żebym zjawiła się w twoim domu i spotkała się z twoją rodziną z zaczerwienionymi po- liczkami i zmierzwionymi włosami? %7łeby dla wszystkich było jasne, cośmy przed chwilą robili? - Nie będzie ich obchodzić, jak wyglądasz - warknął nieuprzejmie. - Trudno mi w to uwierzyć - odpaliła, rozkoszując się wyrazem oburzenia na jego twarzy. %7łe też odważyła mu się sprzeciwić! - A jeśli ich to nie obchodzi, to obchodzi mnie. Jestem tutaj w charakterze twojej sekretarki, pamiętasz? Są pewne zasady przy- zwoitości, których nie zamierzam poświęcić dla krótkiej szamotaniny w twoim wozie! - Krótkiej szamotaniny? - powtórzył, urażony. - No, a jak byś to nazwał? - Nie uważasz, że mogło by to być przyjemne doświadczenie? - Nie zaprzeczam. Jesteś w tym bardzo dobry, i z pewnością wystarczająco często to słyszałeś. Nie zamierzam tylko pojawiać się w twoim domu w stanie, który dałby po- wód do osądzania mnie. Riccardo spojrzał na nią z wściekłością. To nie była gra w udawaną wstydliwość, uświadomił sobie z niedowierzaniem... Czyżby uważała, że oczaruje go swoim oporem? Nie mógł przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni kobieta odrzuciła jego seksualne awanse. Przez chwilę walczyła w nim frustracja z mimowolnym szacunkiem. Odsunął się, cmoknąwszy ze zniecierpliwieniem, i włączył silnik. - Riccardo... - Nie mów do mnie, kiedy prowadzę! - zagrzmiał. R L T - Ale masz zaciągnięty hamulec. Zaklął i zwolnił hamulec. %7łałował, że jego ciało nie może się uwolnić od bolesne- go napięcia z równą łatwością. Zmusił się do skupienia uwagi na drodze, która nagle wy- dała mu się całkowicie nieznana, choć jezdził nią od ukończenia lat siedemnastu. Każe jej za to zapłacić wieczorem w łóżku, pomyślał gniewnie. I będzie musiała przecierpieć słodkie tortury, które śmiała mu dzisiaj zadawać. W napiętej atmosferze nie wymienili ani jednego słowa, dopóki nie zjechali wijącą się górską drogą do małej wioski. Angie wyglądała przez okno, zachwycona tym, co wi- działa. Było tam mnóstwo małych domków, kilka sklepów, zamkniętych na przerwę po- południową, mały budynek szkolny oraz przepiękny kościół z szarego kamienia. A po- między nimi wiła się rzeka - czysta jak kryształ, bystra, przecinająca srebrną linią zielone pastwiska. Riccardo jechał jedną ze stromych dróg, aż w końcu dotarł na szczyt wzgórza, a następnie zatrzymał się, by mogła zobaczyć widok, który zawsze zapierał ludziom dech w piersiach, niezależnie od tego jak bardzo byli bogaci czy zblazowani. - Dom Castellarich - powiedział z nieukrywaną dumą w głosie. - La Rocca. Zapomniawszy o sprzeczce, Angie zapatrzyła się na jego rodzinny dom, o którym słyszała od lat. Wiedziała, że był to zamek, nawet wspomniała o tym matce, ale gdy zo- baczyła go po raz pierwszy, straciła głowę z zachwytu. Wiekowy kamienny budynek wznosił się na tle zachwycającego krajobrazu, zwieńczone blankami ściany i przypominające strzelnice okna wychodziły na ogrody, z których strzelały w górę ciemnozielone strzały cyprysów. Na tle gór widniały sady, na gałęziach drzew zawieszono tam latarnie - prawdopodobnie w celu oświetlenia orszaku panny młodej. - Och, jakie to piękne - westchnęła i zwróciła się ku niemu z oczami pełnymi za- chwytu. - Najpiękniejsze miejsce, jakie widziałam. Coś w jej autentycznym podziwie ułagodziło jego rozdrażnienie, sprawiło, że po- twierdzająco skinął głową, przyjmując do wiadomości szczery entuzjazm, całkowicie po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL |