Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wilgocią na \elazie zbroi. Za jego plecami długa kolumna okutych w stal rycerzy rozwiewała się w oparach jak
procesja widm.
 Czemu zwlekasz, kundlu?  zapytał surowo.
Tiberias zdawał się wsłuchiwać w upiorny werbel. Potem z wolna wyprostował się w kulbace i odwróciwszy
głowę popatrzył na Valeriusa z przera\ającym uśmiechem na ustach.
 Mgła rzednie, Valeriusie  powiedział odmienionym głosem, wyciągając kościsty palec.  Patrz!
Bęben zamilkł. Mgła opadła. Zrazu wyniosłe i nierzeczywiste, ukazały się nad szarymi chmurami wierzchołki
gór. Tuman zsuwał się ni\ej i ni\ej, rzedniał, bladł. Valerius podniósł się w strzemionach i wydał okrzyk, który
powtórzyli wszyscy jego \ołnierze. Wszędzie wokół piętrzyły się skały. Nie byli, jak im się zdawało, w szerokiej
otwartej dolinie, a w ślepym kotle otoczonym nagą skałą wielusetłokciowej wysokości, o jednym tylko wlocie,
przez który się tu; dostali.
 Psie!  Valerius rąbnął Tiberiasa wprost w usta swą opancerzoną pięścią.  Có\ to za szatańska
sztuczka?
Tiberias splunął krwią i zatrząsł się od straszliwego śmiechu.
Strona 72
Howard Robert E - Conan. Godzina smoka
 Sztuczka, co świat uwolni od bestii! Patrzaj, kundlu!
I znów Valerius wrzasnął, w gniewie jednak raczej ni\ przera\eniu.
Wlot kotliny blokowała okropna gromada ludzka, milcząca i nieruchoma jak obraz  setki kudłatych
obdartusów z włóczniami w dłoniach. A wysoko na skałach jęły się wyłaniać następne twarze  tysiące! 
dzikie, wychudłe, grozne, napiętnowane ogniem, stalą i głodem.
 Podstęp Conana!  ryknął wściekle Valerius.
 Conan nic o tym nie wie  roześmiał się Tiberias.  To spisek przywiedzionych do nędzy, ludzi, których
zrujnowałeś i przemieniłeś w zwierzęta. Amalric miał rację. Conan nie podzielił swej armii. Byliśmy zaledwie
hałastrą podą\ającą za nim, wilkami, co przekradały się przez te góry, ludzmi bez domu i bez nadziei. To był
nasz plan, a kapłani Asury zesłali nam w pomoc mgłę. Patrz na tamtych, Valeriusie! Ka\dy z nich nosi znak
twojej ręki  na ciele albo na sercu!
Popatrz na mnie! Nie znasz mnie, prawda?  ale co powiesz o tym klejmie, co je wypalił twój oprawca?
Kiedyś mnie znałeś. Kiedyś byłem panem Amiliusu, człekiem, którego synów kazałeś zamordować, którego
córkę najemnicy twoi zgwałcili i usiekli. Rzekłeś, \e nie poświęcę \ywota, by cię wciągnąć w pułapkę?
Bogowie wszechmocni, mając nawet tysiąc \ywotów, wszystkie bym oddał, \eby tylko kupić twą zagładę!
I kupiłem ją! Patrz na ludzi przywiedzionych przez ciebie do nędzy, cienie ludzi, co \yli niegdyś pełnią \ycia!
Nadeszła ich godzina! Ten skalny kocioł stanie się twym grobem. Spróbuj się piąć na skaty: wysokie są,
urwiste& Próbuj się stąd wyrwać: włócznie zagrodzą ci drogę, głazy cię zmia\d\ą! Psie! zaczekam na ciebie
w piekle!
I odrzuciwszy głowę do tyłu śmiał się, a\ echo poszły wśród skał. Valerius wychylił się z siodła i ciął go
swym wielkim mieczem rozwalając obojczyk i pierś. Tiberias osunął się na ziemię, ale do końca nie
przestawał się śmiać, choć tryskająca krew śmiech zamieniła w charkot.
Znów zadudniły bębny ujmując kotlinę w pierścień głębokich gromów, a z góry runęły kamienie i świszcząca
nawała strzał, co zagłuszyła nawet skowyt konających.
22. DROGA DO ACHERONU
Przedświt ju\ bielił niebo na wschodzie, gdy Amalric podciągnął swą armię ku ujściu Doliny Lwów. Dolinę tę
flankowały góry o stromych zboczach, lecz obłych szczytach, a jej dno pięło się ciągiem naturalnych tarasów
rozmaitej} wielkości i kształtu. Na najwy\szym z owych tarasów oczekując ataku zajęła pozycję armia
Conana. Korpus z Gunderlandii, który ostatnio do niej dołączył, nie składał się wyłącznie z pikowników.
Tworzyło go równie\ siedem tysięcy bossońskich łuczników i cztery tysiące konnych  baronów z północy i
zachodu wespół z orszakami.
Włócznicy, w łącznej sile dziewiętnastu tysięcy  to głównie Gunderowie, a poza tym jakieś cztery tysiące
Aquilończyków z innych prowincji  zostali w dalszym, wąskim końcu doliny ustawieni w zwartą formację o
kształcie klina, mając na skrzydłach po pięć tysięcy łuczników bossońskich. Za szykami pikowników trwali z
wzniesionymi kopiami konni rycerze  dziesięć tysięcy Poitaińczyków, dziewięć Aquilończyków i baronowie
ze swymi pocztami.
Była to mocna pozycja. Nie dawało się jej obejść z boków, oznaczało to bowiem wspinaczkę na strome
zbocze bronione strzałami i mieczami Bossończyków. Obóz Conana le\ał bezpośrednio za uformowanym
wojskiem w wąskiej, podobnej do studni dolinie, będącej w istocie przedłu\eniem Doliny Lwów, ale poło\onej
trochę wy\ej. Cymmeryjczyk nie obawiał się ataku z tyłu, góry bowiem roiły się od bezgranicznie mu
oddanych uciekinierów i przywiedzionej do ubóstwa szlachty.
Trudno było tę pozycję zdobyć, ale trudno było równie\ z niej się wydostać. Po równi forteca jak i pułapka,
stanowiła ostatni szaniec ludzi, co nie liczyli, \e przetrwają inaczej ni\ jako zwycięzcy. Jedyna droga odwrotu
wiodła przez wąską dolinę na tyłach.
Xaltotun wspiął się na szczyt wypiętrzony po lewej stronie doliny, w pobli\u jej szerokiego wlotu. Szczyt ów,
przewy\szający wszystkie inne, zwany był z powodów dawno zapomnianych Królewskim Ołtarzem. Powody
te znał tylko Xaltotun, którego pamięć sięgała trzy tysiące lat wstecz.
Nie był sam. Towarzyszyli mu dwaj milczący i kudłaci słudzy, którzy dzwigali skrępowaną młodą Aquilonkę.
Zło\yli ją na wieńczącym szczyt głazie, co osobliwie przypominał ołtarz. Od wielu stał tu stuleci, poddany
działaniu \ywiołów, a\ poczęto sądzić, i\ jest tylko dziwacznie, lecz naturalnie ukształtowaną skałą. Ale czym
był w istocie i dlaczego tu go postawiono, Xaltotun pamiętał z dawniejszych czasów. Słudzy, zgarbieni jak
milkliwe gnomy, oddalili się i Xaltotun, z rozwianą na wietrze brodą, pozostał przy kamiennym ołtarzu sam,
spoglądając w dolinę.
Jego wzrok sięgał a\ ku krętej wstędze Shirki, a w przeciwnej stronie ku wzgórzom zamykającym dolinę.
Dostrzegł połysk