[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sa boginka z łukiem i kołczanem pełnym strzał rozmawiała jak. . . nie wiedział, kogo mu przypominała. Łapał się na tym, że w jej obecności jego wypowiedzi 70 stają się coraz ostrożniejsze. Jej bezpośredniość przerażała go. Kto ją nauczył, że można zadawać wszystkie pytania, jakie tylko przychodzą do głowy? Gdy następnym razem spyta mnie o coś takiego — powtarzał w duchu — powiem po prostu, że to nie jej sprawa. . . — Bzdury! — usłyszał, jak Brian mówi do Aragha. — Mówię ci, że z tego miejsca dojdziemy do zamku od tyłu, od strony potoku Lyn. Mury tam wznoszą się na skale i nie ma żadnej możliwości wejścia, nawet gdyby ktoś z załogi mnie rozpoznał. — A ja ci mówię, że wyjdziemy wprost na bramę! — warknął Aragh. — Wracamy! — Brama. . . — Słuchajcie — wtrącił pospiesznie Jim, raz jeszcze odgrywając rolę rozjem- cy między tymi dwoma. — Pozwólcie mi spytać jakiegoś tubylca. Dobrze? Pokój za wszelką cenę. Zboczył ze szlaku i rozejrzał się w poszukiwaniu ko- goś, od kogo mógłby się czegoś dowiedzieć. Nie będzie to chyba zbyt trudne. Prawda, że okolica wydawała się nie zamieszkana, ale w tym świecie prawdopo- dobnie wszystkie stworzenia umiały mówić — smoki, żuki, wilki. . . Z wyjątkiem może roślin. Jak na złość nic nie pojawiało się w polu widzenia. Krążył tu i tam, wypatrując myszy, ptaka. . . Nagle niemal potknął się o borsuka. — Hej, zaczekaj! — krzyknął. Borsuk usiłował umknąć. Jim wzbił się w powietrze i po chwili ciężko opadł na ziemię, tuż przed zwierzęciem. Przyparł go do krzaka. Borsuk wyszczerzył zęby w prawdziwie borsuczym stylu. — Nie bój się — rzekł Jim. — Chciałem się tylko o coś spytać. Idziemy do Zamku Malvern. Czy ta droga doprowadzi nas do bramy, czy też na tyły zamku? Borsuk zjeżył się i syknął na niego. — Ależ nie. . . — powtarzał Jim. — Ja się tylko pytam. . . Borsuk warknął i rzucił się na przednią łapę Jima. Gdy ten ją wyrwał, zwierzę obróciło się z zaskakującą prędkością, prześliznęło się obok krzaka i zniknęło. Jim w osłupieniu wpatrywał się w puste miejsce. Wreszcie odwrócił się i ujrzał za sobą Briana, Danielle i Aragha wytrzeszcza- jących na niego oczy. — Chciałem uzyskać jakieś wskazówki od kogoś, kto wie. . . — zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle na widok ich spojrzeń. Patrzyli na niego, jakby całkiem postradał zmysły. — Gorbash — rzekł w końcu Aragh. — Próbowałeś rozmawiać z borsukiem? — No, tak — odparł Jim. — Chciałem tylko spytać kogoś, kto zna te tereny, czy wyjdziemy na tyły Zamku Malvern, czy też do bramy. — Ale mówiłeś do borsuka! — rzekła Danielle. 71 Brian chrząknął. — Sir Jamesie — zaczął — czy rozpoznałeś w tym borsuku kogoś znajomego, czy również został zaczarowany? A może w twoim kraju borsuki potrafią mówić. — No, nie. . . to znaczy nie rozpoznałem nikogo w tym borsuku, a w moim kraju borsuki nie mówią — odrzekł Jim. — Ale myślałem. . . Głos mu się załamał. Chciał powołać się na przykład mówiących smoków, żuków podwórzowych i wilków, ale urwał w obliczu tych spojrzeń, choć czuł, że popełnił jakieś głupstwo. — W głowie mu się pomieszało i tyle! — burknął Aragh. — Nie jego wina. — Ależ — bronił się Jim. — Potrafię mówić, chociaż jestem smokiem. — Czy tam, skąd pochodzisz, smoki nie mówią? — spytała Danielle. — U nas nie ma smoków. — Więc skąd ten pomysł, że one nie potrafią mówić? — wypytywał Aragh. — Jesteś przemęczony, Gorbash, i w tym problem. Spróbuj w ogóle nie my- śleć przez jakiś czas. — Ale mamy wilki tam, skąd pochodzę — wtrącił Jim — i one nie mówią. — Wilki nie mówią? Gorbash, umysł ci się zmącił. Ile wilków znasz? — Bliżej nie znam żadnego, ale widziałem je. . . to znaczy na. . . Jim błyskawicznie uświadomił sobie, że słowo „zoo” i „film” będą tyle zna- czyły dla tej trójki przed nim, ile „numer polisy ubezpieczeniowej” znaczył uprzednio dla rycerza. Cokolwiek by teraz powiedział, byłby to jedynie bezsen- sowny bełkot. — A co z żukami podwórzowymi? — pytał rozpaczliwie. — Gdy rozmawia- łem z Carolinusem, ten pokropił ziemię i podwórzowy żuk wyszedł na powierzch- nię i mówił. — Spokojnie, sir Jamesie — rzekł Brian. — Czarodziejski, oczywiście. Mu- siał to być czarodziejski żuk. Żuki podwórzowe nie potrafią mówić, tak jak i bor- suki. — No, dobrze — powiedział zrezygnowany Jim słabym głosem. — Nieważne. Może rzeczywiście zbyt dużo myślałem, jak twierdzi Aragh. Zapomnijmy o tym i ruszajmy dalej. Raz jeszcze podjęli przerwaną podróż, gdy niespodziewanie złapała ich gwał- towna ulewa. Kiedy zaczęły padać ciężkie krople, Jim przez chwilę rozglądał się za jakimś schronieniem, ale zauważył, że pozostała trójka całkowicie ignoruje deszcz. Uświadomił sobie, że jego pancerna skóra zaledwie odczuwa wilgoć, więc także zdecydował się iść dalej. Po chwili ulewa minęła i zaczęło wyglądać słońce. Nagle Aragh zaczął węszyć. — Czuję dym — rzekł. Jim wciągnął nosem wiatr. Jego smoczy węch nie ustępował wiele wilczemu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|