[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niemożliwe. Doszedł do drzwi wejściowych i zaczął szukać zapałek. Zanim je znalazł, drzwi otworzyły się i na progu stanęła dziwna, tragiczna postać kobieca. Ach! zawołała drżącym głosem. To ty! Gdzie... gdzie jest Rufus? Adam osłupiał. Co to? Kolumbina tutaj? wyjąkał. Ubrana była w płócienny kaftan Rufusa. Zwisał na niej luzno. Wyciągnęła ku niemu ręce z niemym wezwaniem. Och, Adamie rzekła. Widziałeś ich? Czy widziałeś Rufusa? On poszedł, poszedł... przed godziną... ratować pana Knighta... na ruchomych piaskach... Adam momentalnie zrozumiał. Wprawdzie obecność dziewczyny pozostawała niewyjaśnioną zagadką, ale to nie był czas na dociekania. W ten czy w inny sposób przeczuła niebezpieczeństwo, zagrażające Knightowi i pobiegła do Rufusa po ratunek. A zatem... zatem... ta wizja w świetle błyskawicy, to nie był sen! Więc istotnie ujrzał Rufusa, zobaczył go zapewne po raz ostatni w swym życiu... Stał w milczeniu, ogłuszony, oszołomiony tempem tragicznych wypadków. Ale dramatyczny wyraz twarzy Kolumbiny zastanowił go i zmusił do opanowania własnego bólu. Ujął jej drżące ręce. Niedobrze jest, moje dziecko rzekł. Widziałem go. Tak jest, widziałem go. Nie wierzyłem własnym oczom, ale teraz wiem, że to nie było złudzenie. Zawisł na skale pod Spear Pointem, a tamten leżał na jego plecach. Widocznie fala zmyła ich obu ze skały, gdyż wody podnoszą się z przerazliwą szybkością. Tak, od razu pojąłem, widząc ich tam z daleka, że nie ma najmniejszej nadziei! Dziewczyna krzyknęła rozpaczliwie. Uwolniła dłonie z rąk Adama i chwyciła się za głowę. Azy popłynęły jej z oczu. Oparła się o mur i szlochała głośno, pogrążona ciałem i duszą w okropnej, żałobnej rozpaczy. Adam stał i patrzył na nią. Było coś strasznego w tym wybuchu żalu. Czuł, że jego własny ból blednie wobec tego żywiołowego płaczu. Nigdy jeszcze nie widział kobiety, która by tak rozpaczała. Udzielał mu się ten ból. wzruszał go do dna serca. Wreszcie położył wahająco dłoń na jej ramieniu. Dziecko moje... moje dziecko!... rzekł. Nie martw się tak! Nigdy nie przypuszczałem, że zależy ci choć trochę na tym biednym Rufusie, chociaż wiedziałem dobrze, że on się kocha w tobie do szaleństwa. Ugięła się pod dotknięciem jego ręki. A teraz ja go zabiłam! jęknęła ledwo zrozumiale. Ja go zabiłam! Nie, nie nie! zaprotestował Adam. Nie mów tak. Chodz, uspokój się, sama nie wiesz, co mówisz. Mój Rufus to sprytny chłop. Może zdoła się uratować. Ma wyjątkową odwagę i nie cofnie się przed żadnym wysiłkiem, a sił też mu nie brak. Odsłoniła twarz i przyjrzała mu się bystro; zobaczył spustoszenie jakie ból i łzy dokonały na tej twarzy. Nie poszedł na pomoc Knightowi, dlatego że jest odważny rzekła. Poszedł dlatego, że ja go o to prosiłam. Ja będę przyczyną jego śmierci. Ale sądziłam, że zdąży... że zdąży... w porę... Głos jej się załamał. Splotła ręce tak mocno, że aż stawy zatrzeszczały. Możesz coś zrobić? Czy możesz popłynąć swoją łodzią ratunkową na pomoc? Przecież musi być jakiś sposób ocalenia ich... jakiś ratunek! Adam potrząsnął głową przecząco. Tam, gdzie on się znajduje, wszelka pomoc jest niemożliwa rzekł. Między tymi skałami nie przepłynie żadna łódz, nawet w biały dzień. Nie... nic nie możemy... odszedł od nas mój Rufus... najlepszy chłopak z całego wybrzeża... Muszę to stwierdzić, chociaż był moim synem. Nigdy nie przypuszczałem... nie, nie myślałem... Zaległo głębokie milczenie, przerywane tylko hukiem fal, ale plusk deszczu ustawał powoli. Burza miała się ku końcowi. Adam oparł się o krzesło, głowę ukrył w dłoniach. Cała żywotność opuściła go w tej chwili. Wyglądał na starego, złamanego człowieka. Dziewczyna stała przy nim bez ruchu. Dziwna apatia nastąpiła po jej wybuchu, jak gdyby wyczerpała się w niej zdolność cierpienia, jakby pod wpływem tego szoku serce przestało w niej bić. Oparła się o ścianę i patrzyła rozszerzonymi, tragicznymi oczami w lampę, stojącą na oknie. Ramiona jej zwisały bezwładnie wzdłuż ciała, tylko pięści miała kurczowo zaciśnięte. Sprawiała wrażenie, jakby patrzyła w nicość. Nic nie można zrobić! Nic nie można poradzić! Dopóki nie ustanie furia wód, będą bezradni jak dzieci, wobec okrucieństwa losu. %7ładna łódz nie utrzymałaby się na tych rozszalałych falach. Adam tak powiedział; wiedziała, że mówi prawdę, gdyż nie zaniedbałby niczego, aby wybawić od śmierci ukochanego syna. Najlepszym dowodem prawdy jego słów była ta niema rozpacz, to opuszczenie rąk wobec przemocy żywiołu. Nikt chyba nie widział go jeszcze takim, jakim był w tej chwili. Ten człowiek walczył zazwyczaj do końca, dopóki pozostawała iskierka nadziei, że ten upór przyda się na coś. Ale teraz daremny był każdy jego wysiłek; po raz pierwszy pojmowała całą bezsilność człowieka wobec siły wyższej. Mijały długie godziny. Słychać było tylko tykanie zegara. Burza uspokoiła się. Teraz huki piorunów wstrząsały sąsiednimi miasteczkami, tutaj ich głos dochodził z daleka, jak echo. Zwitało. Dziewczyna ocknęła się ze swych tragicznych myśli jak zbudzona ze snu i rzekła: Adamie! Nie poruszył się. Stał tak, zgięty wpół, oparty o poręcz krzesła od dwóch godzin. Otrząsnęła się, jakby chciała zrzucić z siebie jakiś przytłaczający ciężar. Podeszła do załamanego mężczyzny. Adamie, świta. Zaczyna się odpływ. Może byśmy poszli... zobaczyli? Wyprostował się znużonym ruchem starca. Po co? spytał. Myślisz, że chcę zobaczyć martwe ciało, zwłoki
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|