|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podtrzymując jej głowę. - Karin, Karin. - Rowan... co... - Ciii - tchnął. - Nic nie mów. Napłynęły nowe głosy. - Tutaj! - krzyknął Rowan. Pojawił się Thorny z latarką, której światło przebijało się przez deszcz. Nakierował je na miejsce obok Rowana. - Karin? Na litość Boską! Rowan otarł twarz wierzchem dłoni. - Przycisnęła ją krata - powiedział. - Nie można jej ruszyć, ryzyko jest zbyt duże. Idz po pomoc. - Gdzie są Derrick i Robin? - Przy prądnicy. - Idę! - krzyknął Thorny i zniknął w ciemnościach. - Niech Robin zadzwoni do Keswick - zawołał za nim Rowan. - Niech im powie, że mieliśmy wypadek i żeby byli gotowi. I dawajcie ten cholerny podnośnik. Szybko! - Czy jest jakaś zmiana? Męski głos przepłynął gdzieś ponad nią, wydawał się znajomy. Po chwili przemówił inny, zawirowały szare cienie. Wsłuchała się w dzwięki, niezdolna do rozróżnienia słów. Rowan usiadł na krześle w gabinecie zabiegowym. Skrzy- wił się, kiedy ukłuła go igła, przez którą wstrzyknięto mu pod skórę czoła środek znieczulający i odchylił się, opierając bezsilnie o pomarańczowe oparcie, podczas gdy lekarz dyżurny Anula & pona ous l a d an sc zakładał mu szwy na trójcalową ranę nad lewym okiem. Na szczęście gałąz nie uderzyła go o cal niżej. Ale Karin leżała nieprzytomna w pokoju po drugiej stronie. Przeszył go dreszcz. - Jeśli cokolwiek się jej zdarzy - Boże, jeśli...- Spokojnie, brachu - upomniał go lekarz silnym akcentem z Glaswege. - Zaszyję ci oko, jak jeszcze raz się ruszysz. - Spojrzał z dezaprobatą na pacjenta. - Trzeba było pokazać to paskudztwo pielęgniarce na dyżurze. Już dawno byłoby zdezynfekowane. Rowan zmusił ciało do posłuszeństwa. - To było najmniejsze z moich zmartwień. Kiedy lekarz skończył, Rowan zerwał się na równe nogi. Pokryte zaschniętym błotem sztruksy ocierały skórę. Szczecina porastała mu szczęki, głowa dudniła, jakby ktoś walił w nią pięściami. Ociekał potem, w ustach czuł smak starej kawy. Odgarnął włosy z czoła i zaklął, kiedy otarł niechcący ręką o jeden ze szwów. - Mogę ją teraz zobaczyć? Lekarz potarł z namysłem podbródek. - No, niech będzie. Ale tylko na chwilę. - Podniósł tackę z instrumentami i podał ją pielęgniarce. - Panna Williams doznała poważnego urazu i potrzebuje spokoju. Czy jest pan krewnym? Ołowiany ciężar osiadł na piersi Rowana. - Nie. Ona pracuje u mnie. - Podniósł wzrok na lekarza. - Czy wyjdzie z tego? Lekarz przekrzywił głowę i przeczesał piegowatymi pal- cami rudawe włosy. - Nigdy nie można być pewnym, ale moim zdaniem jest na to duża szansa. Ma odmę płuca i wstrząs mózgu, a to rzecz poważna. Boję się też o jej nogę. Spiralne złamanie kości udowej i zerwane ścięgno rzepki. - Czy będzie mogła chodzić? - W swoim czasie. Z boską pomocą i przy dobrej re- habilitacji. Rowan wciągnął głęboko powietrze. - Dostanie najlepszą, jaka istnieje. - Ma szczęście - lekarz spojrzał na niego z uwagą - że trafiła na tak troskliwą firmę.- Obawiam się, że niewystarczająco troskliwą. - Wytrzymał wzrok lekarza, potem odwrócił się i ruszył korytarzem, zaciskając i otwierając dłonie. Anula & pona ous l a d an sc - Panie Marsden. Rowan się zatrzymał. - Ma pan ochotę na kanapkę? Pielęgniarka może panu przynieść ze stołówki. - Nie, dziękuję. Aóżko Karin osłonięte było białymi płóciennymi za- słonami. Muślinowa firanka w oknie filtrowała światło. Wydała mu się mała i bardzo blada na tle śnieżnej, szpitalnej bieli. Włosy rozsypały się ciemną chmurą na poduszce. Wisiała nad nią kroplówka, z której spływał powoli jasny płyn do lewej ręki. Oddychała tak płytko, że przykrywający ją koc prawie nie poruszał się. Nad brwią widniał okazały siniak. Rowan usiadł na krześle przy łóżku. Jej prawa ręka leżała wzdłuż ciała, nieruchoma. Wychylił się i ujął jej dłoń w swoją. Palce miała zimne. Zbyt zimne. Poczuł skurcz w gardle. - Karin. Słyszysz mnie? Cisza. Słyszał tylko niewyrazny oddech. Spróbował raz jeszcze. - Karin, kochanie. Chcę ci coś powiedzieć. Wiem, że mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|