[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hola, hola! przerwał Barry z wściekłością. Co pan tu wymyśla! Nie opuści- łem samochodu, czekałem na panią Mortimer i... Czy są na to jacyś świadkowie? Szofer milczał. Słyszałem od panny Lillby, że jest pan niebezpiecznym Don Juanem wycedził Higgins, rozpoczynając badanie przednich opon rolls-royce a. Szofer skrzyżował ramiona i wykrzywił usta w pogardliwym grymasie. Ach, ta... nie wybaczyła mi, że ją rzuciłem. Niech sobie za mną biega... Chyba nie z powodu panny Lillby odchodzi pan z pracy pod koniec miesiąca? Barry lekko poczerwieniał. Już mi się tutaj nie podoba. Dziecinada, przyjacielu zauważył inspektor, zapisując coś w notesie. Jeśli in- teresuje się pan pięknymi kobietami, a taką ma pan opinię, musiał pan zwrócić uwagę na urodę pani Mortimer. Wystarczyłoby zapytać o zdanie kilka osób z jej najbliższego otoczenia, aby poznać prawdziwą przyczynę pańskiego odejścia. Myślę, że się nie mylę. Lepiej będzie, jeżeli przedstawi mi pan swoją wersję wydarzeń. Higgins trochę blefował, opierał się jednak na analizie osobowości i zachowania szo- fera. Barry oparł się na masce rolls-royce a, jak topielec łapiący koło ratunkowe. To wszystko przez nią. Ona mnie podpuszczała. Ja sam nie odważyłbym się nawet na nią spojrzeć... Wie pan, Frances Mortimer nie była święta... Higgins ostrzył nożem ołówek. Niech pan sobie nie przerywa, przyjacielu zachęcał szofera, który wahał się, czy ujawnić coś więcej. Trudno mówić o zmarłej, ale... oskarżyła mnie o brak szacunku. To przez nią zo- stałem wydalony. Mam więc prawo powiedzieć prawdę. Obowiązek skorygował inspektor. W oczach Barry ego pojawił się złośliwy błysk. Raz w tygodniu, co wtorek, odwoziłem panią Mortimer do hotelu Bellevue na wschodnich przedmieściach. Raczej biedna dzielnica jak dla takiej damy. Nigdy o tym nikomu nie powiedziałem. Nie wiem, co robiła w inne dni tygodnia, niemniej wydaje mi się, że była bardzo zajęta... Higgins zanotował nazwę hotelu. 49 Dziękuję panu za spontaniczną współpracę, mój przyjacielu. Na pierwszy rzut oka widać, że nie darzył pan pani Mortimer sympatią. A przypuśćmy teraz, że współpraco- wał pan ze złodziejem? Z kim?! krzyknął Barry. Nietrudno sobie wyobrazić pańską współpracę z gangiem antykwariuszy. Wszedł pan za panią Mortimer, ułatwił pan ucieczkę wspólnikowi... Opowiada pan te niestworzone historie, aby mnie zastraszyć podsumował szo- fer, z rezygnacją machając ręką. Nie ma pan żadnych dowodów. Nie mam zwyczaju opowiadać niestworzonych historii odparował Higgins, chowając do kieszeni notes i wychodząc z garażu. Niech się pan nie waha zadzwonić do mnie do Yardu, jeśli coś się panu przypomni. Rozdział IX Opuszczając rezydencję, Higgins nie miał okazji pożegnać lorda Mortimera. Egiptolog udał się już do swojego pokoju. Jadąc taksówką, Higgins kazał kierowcy zatrzymać się przed budką telefoniczną, skąd zadzwonił najpierw do strzelnicy na Oak Street, gdzie powiedziano mu, że Filipa Mortimera nie widziano tam od dwóch tygodni. Pózniej zatelefonował do Scotland Yardu, aby dostać numer pubu Degradation, Damnation and Death , którego nie było w książce telefonicznej. Okazało się, że w pubie nie ma telefonu, a i adres znaleziono z wielkim trudem. Lokal mieścił się przy końcu Vine Lane, w dzielnicy doków, na południowym brzegu Tamizy. Kiedy taksówka wjechała w Druid Street, Higgins zadał sobie pytanie, dlaczego spadkobierca Mortimerów upodobał sobie takie miejsce. Brudne betonowe mury, dziwny rachityczny ogródek z rudawą ziemią, opuszczone uliczki prowadzące w kie- runku torów kolejowych, gdzie drzemały nikomu już niepotrzebne wagoniki, jakieś opuszczone składy i magazyny, zrujnowana fabryka z napisem Na sprzedaż , stos za- rdzewiałych blach u podnóża drewnianych schodów i w oddali, jak gigantyczne owady, dzwigi pojękujące na wietrze. Czy zna pan Degradation, Damnation and Death zapytał Higgins. Nie odparł kierowca. Musi to być jeden z tych podejrzanych lokali, które otwarte są przez miesiąc czy dwa, a potem znikają. Higgins zapłacił, wysiadł i ruszył małą, ponurą uliczką Vine Lane, prowadzącą w stronę rzeki. W powietrzu, oprócz smrodu mazutu i zatęchłej wody, unosił się niere- alny zapach cynamonu, przypominający czasy, kiedy te cenne przyprawy z Dalekiego Wschodu przypływały do londyńskiego portu. Przy Vine Lane stały na pół zrujnowane ceglane domki. Niektóre drzwi były zakra- towane. U progów piętrzyły się worki z odpadkami. Tylko z rzadka błyszczały światła na wyższych piętrach. Jakaś syrena alarmowa włączyła się o osiemnastej piętnaście. Co oznajmiała? Koniec pracy dla robotników, których już od dawna tu nie było? Alarm dla zjaw, kompanów 51 Kuby Rozpruwacza, który krążył kiedyś po tej dzielnicy, w dżdżyste i słoneczne dni jed- nakowo szarej? Higginsa przebiegł dreszcz. Podniósł kołnierz nieprzemakalnego płasz- cza i skierował się ku latarni, która rzucała słabe, migotliwe światło. Pod lampą szyld ze sztucznej skóry oznajmiał ledwie widocznym napisem: Degradation, Damnation and Death. Godziny otwarcia: 10:00-6:00 . Do krat w pobliżu wejścia przymocowany był dwoma łańcuchami, zabezpieczającymi przed kradzieżą, wielki motocykl BMW K 100. Ten sam, na którym Filip Mortimer wyjechał z rezydencji. Drzwi miały prawie przyzwoity wygląd. Po lewej stronie przycisk dzwonka, nad któ- rym namalowano czerwoną farbą Private . Higgins zakaszlał, zadzwonił i założył ręce do tyłu. Usłyszał kroki po drugiej stronie, pózniej zgrzyt zamka. Drzwi się uchyliły. W jakiej sprawie? Indywiduum, które zwróciło się do Higginsa, mało zielone-fioletowe włosy. Nosiło poszarpane szorty i nabijaną gwozdziami bluzę, rozpiętą na owłosionej piersi, ozdobio- nej tatuażem przedstawiającym bombę atomową z napisem: Precz z wojną .
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|