Podobne
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pozostał sam, oparty o ścianę, i dyszał; chwiejnym krokiem podszedł ku oknu i pchnął
je. Serce w nim tłukło się niespokojnie, coraz mocniej. Drżał na całym ciele, a twarz jego
przybierała powoli wyraz zwierzęcego pyska; na czoło wystąpił mu kroplisty pot, w piersi
świszczał oddech. Zaczął się posuwać powoli wzdłuż ściany, ściskając w ręku szpicrutę, z którą
się jeszcze nie rozstał.
Szedł czujnie jak zwierz i bezgłośnie.
Zanim uczynił krok, próbował, czy posadzka nie skrzypnie. Krew mu zalewała oczy,
więc ręką ściany dotykał, idąc. Wstąpił na kamienne schody i nie szedł po nich, lecz pełzał,
czyniąc wrażenie hieny, skradającej się do ludzkiego legowiska; przystawał od czasu do czasu,
nasłuchując. Wtedy oczy rozszerzał i rozchylał usta. I znów się czołgał jak wąż obleśny. Dotarł
w ten sposób do drzwi i - drgnął. Usłyszał coś jak cichy jęk. Wstrząsnął się. To był jęk dziwny.
To było westchnienie jakiejś nieziemskiej rozkoszy& Stał tak przez długą chwilę, półżywy, nie
mogąc zrozumieć, co się odbywa. Wreszcie się odważył.
Czujnie i ostrożnie nacisnął drzwi; otworzył je bez szelestu, spojrzał i zamarł. Oparł się
o ścianę i znieruchomiał na widok tego, co ujrzał.
Kilka bladych świec oświecało ogromną komnatę, lak by stały na straży tego, co się
odbywało w mroku, który ją zaległ; działa się rzecz jakaś straszna. Oto na dywanie, u stóp
obrazu leżała ona, na pół naga, cudnie piękna. Rozprzestrzeniła ramiona, przechyliła w tył
głowę. Miała przymknięte oczy i rozchylone usta, spalone od żądzy; palce wpiła kurczowo w
dywan, a całe jej ciało prężyło się straszliwym skurczem miłosnym, drżało w miłosnym
obłędzie, oszalałe od rozkoszy, która je objęła płomieniem i paliła to ciało białe, jak płatek
białej róży. Zdawało się, że każdy jej włos drga uniesieniem, że płonie pożądaniem radosnym.
Z ust rozchylonych wydostawał się od chwili do chwili głęboki, cudny jęk rozkoszy,
rozszalałej, pysznej i niepojętej. Objął ją pożar. Nie widziała i nie słyszała niczego, słysząc
tylko radosny, huczny szum krwi, przelewajÄ…cej siÄ™ w niej strumieniem, i Å‚omot serca.
To było jakieś wspaniałe szaleństwo, jakaś niepojęta orgia krwi, jakiś sabbat miłosny,
cudny i straszny, oddanie się zupełne wśród męczącej rozkoszy, śpiewającej szumem krwi.
Zdawało się, że nad jej pysznym ciałem uniósł się przedziwny opar rozkoszy, ognisty żar,
śmiertelna mgła miłości.
To było misterium miłości na jego cześć - bladego księcia.
Niepojęte& Niepojęte&
On się wychylił z obrazu i palił ją oczyma i oczyma ją posiadał, oszalałą w dzikiej
swojej, straszliwej rozkoszy. Rozchylił usta i żarł ją oczyma, rwał, zdało się, na poły
płomieniem objęte ciało.
Chwila była okropna.
Mąż stał jak trup stężały, oparty o ścianę. Nagle, kiedy się z jej piersi dobył już nie jęk,
lecz krzyk, rzucił się jednym skokiem ku niej i rzężąc, uderzył z całej siły szpicrutą w jej nagie,
pyszne ciało. Krew trysnęła z czerwonej pręgi; zbudziła się z nieludzkim jękiem ze swego
obłąkanego snu, aby ujrzeć przerażonymi oczyma scenę, na której widok mogą zbieleć włosy.
W tej chwili stała się rzecz, na której wspomnienie rozum się miesza.
Oto młodzieniec na portrecie błyskawicznym ruchem sięgnął po sztylet i z niepojętą
szybkością utopił go w sercu tego człowieka. Stało się to tak szybko, jak szybko myśl biegnie
przerażona.. Mąż rozłożył ręce, jęknął głucho i zwalił się siny na podłogę, aby już nie powstać.
Z przebitego serca nie wypłynęła ani jedna kropelka krwi, na piersi nie znaleziono żadnej rany.
A jednak ten człowiek skonał pod uderzeniem sztyletu!!
Niepojęte& Niepojęte&
Jej przerażenie zmąciło mózg; przerażenie zamarło w jej oczach i pozostało na zawsze.
Najstraszliwszy lęk, o jakim tylko pomyśleć można. Ona widziała okropne morderstwo& To
jest jej tajemnica w oczach ukryta&
Spojrzała na portret obłąkanym wzrokiem. Blady młodzieniec stał oparty o marmurową
kolumnę; jedną ręką przytrzymywał pięknego charta, a drugą oparł na sadzonej rubinami
głowni sztyletu&
- - - - - - - - - - - - - - - - -
Przyjacielu! nie oszalałem& To nie wino! Klnę się, że to wszystko widziałem w jej
przerażonych oczach - w szynkowni na Montmartrze& Przecież ona nigdy już nie uśnie& Boi
się nocy i siebie& Nie daj mi, Boże, spotkać te oczy po raz drugi& Widziałem od początku do
końca Wszystko& Wszystko& I krwawą pręgę, i jego oczy czarne w jej oczy patrzące&
Wyjdzmy! Na miłość boską, wyjdzmy!
- - - - - - - - - - - - - - - - -
Słońca! Słońca!
ZAWSZE CZAOWIEK
Pani Zofia biegła szybko po schodach, blada jak trup, potykając się; wbiegła na drugie
piętro i oparła się o ścianę, dysząc gwałtownie i nie mogąc schwytać powietrza rozchylonymi
ustami; drżąc, zaczęła szukać w torebce klucza. Trwało to długą chwilę, zanim trzęsącymi się
rękoma zdołała otworzyć drzwi do mieszkania. Nie zamknąwszy ich z powrotem, zdarła niemal
kapelusz z głowy, targając zdzierała z rąk rękawiczki; rzuciła to wszystko na podłogę i wpadła
do ciemnego pokoju. Za chwilę zgrzytnął klucz w zamku. Zaległa cisza na jeden moment, bo
wnet ozwał się głuchy tupot na schodach; ktoś biegł przeskakując po kilka na raz schodów;
młody człowiek pchnął nie domknięte drzwi i Wpadł z hałasem do przedpokoju. Nogą nastąpił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates