[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A kto mi zapłaci? Ja... My... Tyle, ile zażądacie! odpowiadała większość gości Jonasza. Było oczywiste, że wbrew swym ciągłym przechwałkom doktor był co najmniej ta- kim samym tchórzem, jak jego współrodacy Werstu. Jednakże po tym, jak udawał mą- dralę i wyśmiewał się miejscowych legend, było mu niezręcznie odmówić przysługi, o którą go proszono. Ale żeby iść do zamku Karpaty! Nawet jeśli zapłacą mu za tę po- dróż... Nie mogło mu się to podobać w żaden sposób. Szukał więc argumentów: że ta wizyta nic nie przyniesie, wioska okryje się śmiesznością, wysyłając go na zbadanie for- tecy... Próby jego argumentacji jednak spaliły na panewce. Ależ doktorze, wydaje mi się, że absolutnie niczym nie ryzykujecie podjął bakałarz Hermod. Przecież nie wierzycie duchy... Nie... W duchy nie wierzę... No, więc jeśli to nie są duchy, które zbierają się w zamku, wobec tego są to istoty ludzkie, które tam zamieszkały, i po prostu zapoznacie się z nimi. Rozumowaniu nauczyciela nie brakowało logiki było trudne do podważenia. Zgoda, Hermod odpowiedział doktor Patak. Lecz mogę zostać zatrzymany w fortecy... To by znaczyło, że was dobrze przyjęto zareplikował Jonasz, Niewątpliwie, ale jeśli moja nieobecność przedłuży się i jeśli ktoś będzie mnie po- trzebował we wsi... 28 Czujemy się wszyscy wspaniale odrzekł sędzia Koltz. Nie ma ani jednego chorego we wsi Werst, odkąd wasz ostatni pacjent otrzymał bilet na tamten świat. Mówcie szczerze... Jesteście zdecydowany pójść? zapytał oberżysta. Słowo daję, nie! krzyknął doktor. Och! To wcale nie ze strachu... Wiecie do- brze, że nie wierzę w te wszystkie czary... Prawda jest taka, że wydaje mi się to absur- dalne i powtarzam to wam, śmieszne... Ponieważ dym wydobywa się z komina baszty... Dym, który być może nie jest dymem... Stanowczo nie! Nie pójdę do zamku Karpaty... Ja pójdę! To leśniczy Nik Deck włączył się do rozmowy, rzucając te dwa słowa. Ty... Nik? krzyknął sędzia Koltz. Ja... Lecz pod warunkiem, że Patak będzie mi towarzyszył. Było to skierowane bezpośrednio pod adresem doktora, któremu się wydawało, że już wyplątał się z kłopotliwej sytuacji. Tak wymyśliłeś, leśniku? odezwał się. Ja mam ci towarzyszyć?... Oczywiście... Będzie to przyjemny spacer... we dwóch,. jeśli tylko będzie użyteczny... i jeśli można tak ryzykować... Pomyśl, Nik, wiesz dobrze, że nie ma nawet drogi do fortecy... Nie będzie- my mogli się tam dostać... Powiedziałem, że pójdę do fortecy odrzekł Nik Deck. A ponieważ powie- działem, to pójdę. Ale ja... ja tego nie powiedziałem!... wykrzyknął doktor szarpiąc się, jakby ktoś chwycił go za kołnierz. Ależ tak... powiedzieliście to... zauważył Jonasz. Tak! Tak! jednogłośnie potwierdziło całe zgromadzenie. Były pielęgniarz, naciskany przez jednych i drugich, nie wiedział, jak się wymknąć. O, jakże żałował, że był tak nieostrożny w swym samochwalstwie. Nigdy nie wyobrażał sobie, że można je wziąć poważnie albo wezwać go do wykonania... Teraz już nie mógł się wycofać, aby nie stać się pośmiewiskiem Werstu i żeby cała okolica Vulkanu nie szy- dziła z niego bezlitośnie. Zdecydował się więc robić dobrą minę do złej gry. Dobrze... Ponieważ chcecie tego rzekł będę towarzyszył Nikowi Deckowi, jakkolwiek jest to bez sensu! Zwietnie, doktorze Patak, doskonale! zakrzyknęli wszyscy pijacy w ,,Królu Ma- cieju . A kiedy pójdziemy, leśniku? zapytał doktor Patak, przyjmując obojętny ton, który jednak zle maskował jego niepokój. Jutro z samego rana odrzekł Nik Deck. Po tych ostatnich słowach zapadła dość długa cisza. Kielichy były puste, dzbany tak- że, a jednak nikt się nie podnosił, nikt mimo póznej pory nie zamierzał opuścić sali ani wracać do swego domu. tymczasem Jonasz uważał, że jest dobra okazja do nowej kolej- 29 ki sznapsów lub rakii... Naraz dał się słyszeć dość wyrazny głos pośród ogólnego milczenia. Mikołaju Deck, nie chodz jutro do fortecy!... Nie chodz tam... albo spotka cię nie- szczęście! padały wolno wypowiadane słowa. Kto to mówił? Skąd pochodził ten nie znany nikomu głos, który zdawał się wydo- bywać z jakichś niewidzialnych ust?... Mógł to być jedynie głos upiora, głos nadprzyro- dzony, głos z tamtego świata... Przerażenie osiągnęło szczyt. Nikt nie śmiał się obejrzeć, nikt nie śmiał wypowie- dzieć nawet słowa... Najodważniejszy był to oczywiście Nik Deck chciał wiedzieć czego się trzymać. Był pewny, że głos pochodził z tej sali, słowa były wyrazne. Na początku leśniczy odwa- żył się zbliżyć do szafy i otworzył ją... Nikogo. Poszedł sprawdzić parterowe pokoje, które wychodziły na salę... Nikogo. Pchnął drzwi oberży, wychylił się na zewnątrz, przebiegł terasą aż do głównej ulicy Werstu... Nikogo. W kilka chwil potem sędzia Koltz, bakałarz Hermod, doktor Patak Nik Deck,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|