|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie obchodziło? Obdzwoniłam parę księgarni. Dowiedziałam się, że niełatwo będzie zdobyć te książki. - Proszę spróbować - powiedziałam. Kiedy wyłączyłam komputer, poczułam ogarniające mnie zmęczenie. Bolały mnie oczy. Z powodu wydarzeń, o których czytałam, naszły mnie niekoniecznie radosne myśli. W Vel' d'Hiv' zamknięto ponad cztery tysiące żydowskich dzieci, w wieku od dwóch do dwunastu lat. Większość była Francuzami, urodzonymi we Francji. %7ładne nie wróciło z Oświęcimia. Dzień przeciągał się w nieskończoność. Przytulona do matki dziewczynka patrzyła, jak wokół kolejne rodziny z wolna tracą zmysły. Nie było nic do picia ani jedzenia. Skwar był nie do wytrzymania. Powietrze, suche i pyliste, drażniło oczy dziewczynki i drapało w gardle. Wielkie wrota na stadion zamknięto. Wzdłuż każdej ściany stali rozglądający się ponuro policjanci. Ich pistolety stanowiły grozbę bez słów. Nie było gdzie iść. Nie było co robić. Pozostawało tylko siedzieć i czekać. Ale na co? Co stanie się z jej rodziną, z całą tą ciżbą ludzi? Poszła z ojcem szukać toalet na drugim końcu stadionu. Zastali tam odrażający smród. Ubikacji dla takiego tłumu było zbyt mało, a i te wkrótce przestały działać. Aby się załatwić, dziewczynka musiała przykucnąć pod murem. Próbowała opanować odruch wymiotny, zasłaniając usta ręką. Ludzie sikali i wypróżniali się, gdzie tylko mogli, zawstydzeni, załamani, przysiadający niczym zwierzęta nad obrzydliwą podłogą. Zobaczyła dostojną starszą panią chowającą się za płaszczem męża. Inna kobieta zachłysnęła się, przerażona widokiem toalet. Kręcąc głową, zasłoniła rękoma usta i nos. Dziewczynka podążała za ojcem, przedzierając się przez tłum do miejsca, w którym zostawili matkę. Widownię zapychały tobołki, torby, materace, kojce, a tory wyścigowe były czarne od ludzi. Zastanawiała się, ile tu może być osób? Zaniedbane 46 i brudne dzieci biegały po widowni. Darły się, prosząc o wodę. Kobieta w ciąży, omdlewająca w upale z pragnienia, krzyczała na cały głos, że umrze, że zaraz umrze. Starszy mężczyzna nagle obsunął się na zakurzoną ziemię. Sina twarz drgała konwul- syjnie. Nikt nie zareagował. Dziewczynka usiadła obok matki. Kobieta od przywiezienia na stadion ucichła. Prawie w ogóle się nie odzywała. Dziewczynka wzięła ją za rękę i uścisnęła; matka nie zareagowała. Ojciec wstał, by poprosić policjanta o wodę dla dziecka i żony. Mężczyzna odpowiedział oschle, że wody chwilowo nie ma. Ojciec stwierdził, że to obrzydliwe, że człowieka nie wolno traktować jak psa. Policjant odwrócił się na pięcie. Dziewczynka zobaczyła Leona, chłopca, którego wcześniej zauważyła w garażu. Przeciskał się przez tłum w stronę wejścia. Zwróciła uwagę na brak jego żółtej gwiazdy. Została zerwana. Wstała i podeszła do niego. Miał brudną twarz. Na lewym policzku widniał siniak, podobnie jak na obojczyku. Była ciekawa, czy sama też wygląda na zmęczoną i poobijaną. - Zwiewam stąd - szepnął. - Rodzice mi kazali. Teraz. - Ale jak? - zapytała. - Policjanci w życiu cię nie przepuszczą. Chłopiec spojrzał na nią. Miał dziesięć lat, tak jak ona, lecz wyglądał na znacznie starszego. W jego wyglądzie nie było już nic chłopięcego. - Znajdę sposób. Rodzice kazali mi uciekać. Oderwali gwiazdę. To jedyny sposób. Inaczej to koniec. Koniec dla nas wszystkich. Znowu poczuła lodowaty strach. Koniec? Czy chłopiec miał rację? Czy to naprawdę był koniec? Patrzył na nią lekko pogardliwym wzrokiem. - Nie wierzysz mi, co? Powinnaś pójść ze mną. Zerwij gwiazdę i chodz. Ukryjemy się. Będę się tobą opiekował. Wiem, co robić. Pomyślała o czekającym w szafce braciszku. Wymacała w kieszeni gładką fakturę metalowego klucza. Mogłaby pójść z tym szybkim mądrym chłopcem. Uratowałaby brata i siebie. 47 Jednak czuła się zbyt mała, zbyt bezbronna, by zrobić coś takiego. Za bardzo się bała. A rodzice? Matka, ojciec... Co się z nimi stanie? Czy chłopiec mówił prawdę? Czy mogła mu zaufać? Wyczuwając wahanie, położył jej rękę na ramieniu. - Chodz ze mną - nalegał. - Nie wiem... - wymamrotała. Cofnął się. - Ja już zdecydowałem. Idę. %7łegnaj. Patrzyła, jak przemyka w stronę wejścia. Policjanci wpuszczali kolejny transport ludzi: staruszków na noszach i wózkach inwalidzkich, niekończące się szeregi zapłakanych dzieci i kobiet opuchniętych od łez. Widziała, jak Leon przenika przez tłum, wyczekując odpowiedniej chwili. W pewnym momencie policjant złapał go za kołnierz i odepchnął z powrotem. Chłopiec szybko i zwinnie podniósł się z ziemi i zaczął skradać z powrotem w stronę drzwi, jakby zręcznie płynął pod prąd. Dziewczynka przyglądała się zafascynowana. Grupa zdenerwowanych matek przypuściła szturm na wejście, domagając się wody
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL | |