[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pan jest Michael Rogers? - spytał. - Moje nazwisko pewno nic panu nie mówi. Jestem kuzynem Ellie. Chyba wspominała panu o wuju Reubenie. To właśnie ja. Nie mieliśmy dotąd okazji się poznać, jestem tu po raz pierwszy od czasu waszego ślubu. - Oczywiście że o panu słyszałem. Jakby tu opisać Reubena Pardoe? Wielki całkiem niczego facet o szerokiej twarzy, trochę nieobecnej, jakby myślami bujał zupełnie gdzie indziej. Ale już po kilku minutach rozmowy można się było zorientować, że ten człowiek mocno stoi na ziemi. - Nie muszę chyba pana zapewniać, z jakim zaskoczeniem i bólem przyjąłem wiadomość o śmierci Ellie. 70 - Dajmy temu spokój. Nie chcę o tym mówić. - Tak, świetnie pana rozumiem. Wyglądał mi na równego chłopa. Mimo to było w nim coś takiego, że czułem się nieswojo. Weszła Greta. - Zna pan Gretę Andersen? - spytałem. - Oczywiście. Co u pani, Greto? - Jakoś się trzymam - odparła. - Pan od dawna w Anglii? - Ze dwa tygodnie. Szwendałem się tu i tam. Nagle doznałem olśnienia i pod wpływem impulsu wypaliłem: - Widziałem już pana. - Naprawdę? Gdzie? - Na aukcji w Bartington Manor. - Ach, rzeczywiście. Teraz przypominam sobie. Był pan w towarzystwie mężczyzny koło sześćdziesiątki, z ciemnym wąsikiem. - Zgadza się. Z majorem Phillpotem. - Humor wyraznie wam dopisywał. Zwłaszcza panu. - Jak nigdy. - I powtórzyłem, nie mogąc wyjść ze zdumienia: - jak nigdy. - No tak. Wtedy jeszcze nie wiedzieliście. To było w dniu wypadku, prawda? - Tak, Ellie miała dołączyć do nas na lunch. - Cóż za tragedia! Prawdziwa tragedia - westchnął wuj Reuben. - Nie miałem pojęcia, że jest pan w Anglii. Chyba Ellie też pan nie zawiadamiał? - zawiesiłem głos, ciekaw, jaka będzie odpowiedz. - Nie pisałem do niej. Nie wiedziałem przecież, ile będę miał czasu. Załatwiłem jednak swoje sprawy dużo szybciej, niż się spodziewałem, i zamierzałem po aukcji złożyć wam wizytę. - Przyjechał pan do Anglii w interesach? - dopytywałem się. - I tak, i nie. Cora prosiła mnie o radę w pewnych sprawach. Między innymi domu, który chce kupić. Wtedy to dowiedziałem się, że Cora była w Anglii. - Nie mieliśmy o tym pojęcia - zauważyłem. - Zresztą zatrzymała się tamtego dnia niedaleko stąd. - Jak to? W hotelu? - Nie, u znajomej. - Ma tu znajomych? - Och, jakże się ona nazywa? Hard coś tam. Hardcastle. - Claudia Hardcastle? - spytałem z niedowierzaniem. - Tak. To dobra znajoma Cory. Jeszcze ze Stanów. Nie słyszał pan? - Nie słyszałem. Okazuje się, że o rodzinie wiem bardzo niewiele. Spojrzałem na Gretę. - A ty, Greto, wiedziałaś, że Cora zna się z Claudią? - Nie przypominam sobie, żeby Cora coś o niej przy mnie wspominała. Więc dlatego Claudia się wtedy nie zjawiła. - Jasne. Byłyście umówione na stacji w Market Chadwell. Miałyście jechać razem na zakupy do Londynu. - Tak. I Claudia nie przyjechała. Zadzwoniła zaraz po moim wyjściu. Zostawiła wiadomość, że ma niespodziewanego gościa z Ameryki i nie może wyjść z domu. - Ciekaw jestem - zastanawiałem się - czy tym gościem z Ameryki była Cora. - Na pewno - wtrącił Reuben. Pokręcił głową. - Wszystko to bardzo zagmatwane. Zledztwo, jak rozumiem, odroczono. - Tak - potwierdziłem. Dopił herbatę i wstał. - No, nie będę dłużej się naprzykrzał. Gdybym mógł w czymś pomóc, znajdziecie mnie państwo w Majestic Hotel w Market Chadwell. Powiedziałem, że niestety w niczym nie może mi pomóc, ale podziękowałem za dobre chęci. Kiedy wyszedł, Greta powiedziała: - Ciekawa jestem, czego on chce. Po co przyjechał? - I dodała gwałtownie: - Och, żeby już się wynieśli tam, skąd przyszli! - Wiesz, nie daje mi spokoju pytanie, czy ten facet wtedy U George'a to był Stanford Lloyd. Widziałem go przez mgnienie oka. - Mówiłeś, że był z kimś podobnym do Claudii, więc to pewnie on. Może przyjechał do Claudii, a Reuben do Cory. Co za pomieszanie z poplątaniem! - Nie podoba mi się to wszystko. Ilu ich się tu kręciło tamtego dnia! 71 Greta ze swą zwykłą pogodą i rozsądkiem stwierdziła, że tak to właśnie bywa. XXII Nie było już nic do roboty w Cygańskim Gniezdzie. Zostawiłem dom pod opieką Grety, a sam popłynąłem do Nowego Jorku, żeby pozałatwiać sprawy i wziąć udział w czymś dla mnie upiornym: pogrzebie Ellie. Miał się odbyć z wielką pompą. - Pamiętaj, znajdziesz się w dżungli - ostrzegała mnie Greta. - Uważaj. Nie daj się żywcem obedrzeć ze skóry. Racja! To była dżungla. Zorientowałem się od razu po przyjezdzie. Nie znałem się na dżunglach, nie tego rodzaju. Czułem, że grunt usuwa mi się spod nóg. Nie byłem myśliwym, byłem zwierzyną. W zaroślach czaili się ludzie złożeni do strzału. Czasami instynkt mnie zawodził, ale czasami miałem dobrego nosa. Pamiętam moje spotkanie z nastręczonym mi przez Lippincotta prawnikiem (wielkim światowcem, który traktował mnie jak lekarz pacjenta). Poradzono mi, żebym pozbył się pewnych kopalni, których tytuł własności nie jest całkiem jasny. Mój prawnik zapytał, kto mi tak doradził, a ja odparłem, że Stanford Lloyd. - To trzeba sprawdzić. Pan Lloyd wie, co mówi. Pózniej powiedział mi: - Pańskie tytuły własności są w najlepszym porządku. Nie ma powodu, żeby w
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|