[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okres, kiedy nie umiał go dopaść, a może Dutkiewicz wprowadził go w błąd tą swoją niemrawą gębą? Nie wiem, w każdym razie sądzę, że był to jego wróg numer jeden. Znów zaszantażował tych dwóch chłopaków, z tym że teraz miał więcej materiału, bo i milicją mógł im grozić, i zdenerwowanymi waluciarzami. Oni się pewnie trochę przestraszyli, poszli na ugodę, zgodzili się pobić Dutkiewicza. Zamordować nie, wykluczone, ale pobić owszem. Nie wiem, czy z własnej inicjatywy szukali u Dutkiewicza pieniędzy, czy też Pierzaczek im kazał... - Kazał... - mruknął pod nosem porucznik Pietrzak. - Kazał? To kretyn. Przecież zamierzał go zabić, powinien im kazać natychmiast uciekać! - Przestańcie się wtrącać! - zażądał major. - On był chciwy... - A, rozumiem! Pieniędzy chciał, ale wolał sam nie siedzieć u niego za długo... No więc mieli wytrych. Musieli mieć wytrych. Zdaje się, że u Dutkiewicza był wizjer w drzwiach, zobaczył ich przez ten wizjer, wystraszył się, możliwe, że od razu ich poznał. Oszalały ze zdenerwowania zaczął szukać Baśki Makowieckiej. Nie było jej w domu, sąsiadka powiedziała, że jest u mnie... - No, nareszcie!... - westchnął z ulgą major. - Weszli, od razu dali mu w łeb, po czym bardzo długo szukali pieniędzy. Pierzaczek czekał gdzieś wyżej, zapewne na strychu, zszedł na dół zaraz po nich i z satysfakcją tego Dutkiewicza wykończył, zadowolony bardzo, że w razie czego będzie na nich. Wątpię, czy zdążył wyjść, bo przyjechałam tam natychmiast, musiał słyszeć, jak szłam po schodach, stukałam obcasami... Dziwię się, że mnie tam też nie załatwił... - Bardzo tego żałuje - poinformował uprzejmie major. - Pewnie, każdy by żałował... Tego Franka i Wieśka musiał panicznie wystraszyć wiadomością, że ofiara nie żyje, bo obaj gdzieś zniknęli. Możliwe, że pomógł im zniknąć, w każdym razie wiedział, gdzie są. Od Franka wycyganił klucz od garażu pana Rakiewicza. Wiedział, że śledztwo trwa, niewątpliwie starał się trzymać rękę na pulsie i pilnował żeby nic o nim nie wyszło na Jaw. Tymczasem Baśka nie miała lepszego pomysłu, Jak tylko gawędzić w Słowiańskiej. Jego podwładny zapewne, ten w czerwonym szaliczku, usłyszał i czym prędzej zawiadomił szefa, pewnie nawet nie wiedząc, jakie to dla szefa ważne. Szef się połapał, że Baśka może skojarzyć informacje, musiał wiedzieć o jej powiązaniach z Dutkiewiczem, o znajomości z Gawłem, Franek pracował u Gawła, razem wziąwszy to wszystko w kupie stanowiło dla niego zagrożenie. Zadziałał natychmiast, wyśledził Baśkę, trzymał się jej pewnie jak rzep psiego ogona cały następny dzień. Ten w czerwonym szaliczku, maniacko symulujący alkoholika, rąbnął wóz z garażu Gawła, podstawił mu chyba gdzieś w okolice Wilanowa, nie wiem, czy wiedział po co... - My uważamy, że nie wiedział - wtrącił życzliwie major. - Pierzaczek wykonał katastrofę, pewny bezpieczeństwa, bo samochód wskazywał na Gawła, poza tym liczył na to, że go nikt nie rozpozna. I rzeczywiście, gdyby mnie tam nie było, nie wiem, kto by miał rozpoznać... Motywy go nic nie obchodziły, niech się milicja męczy nad przyczynami, dla których pan Rakiewicz usunął z tego padołu panią Makowiecką. Zdumiona jestem, że panowie nie dali się na to nabrać. - Czasami zdarza się nam, że myślimy... - Przypuszczam, że z tym Frankiem i Wieśkiem panowie mieli kłopot. Przypuszczam, że dość trudno było na nich trafić, ponieważ nigdy nie siedzieli i nie byli notowani. Czy ja dobrze mu zwrócone. Nie ma żadnych zasług, aspołeczna jednostka. Teraz zamurowało kapitana. Major zaczął chichotać pod nosem. Porucznik Gumowski utkwił we mnie osłupiały wzrok. - To znaczy, że ci wszyscy... Jak proszę...? Ofiarodawcy...? Mam rozumieć, że ta cała banda geszefciarzy to są jednostki społeczne, które mają zasługi...?! - No, jeżeli dobrowolnie przyczynili się do tych korzyści... - A, dobrowolnie! - podchwycił żywo major. - To znaczy, teraz pani twierdzi, że oni dobrowolnie przekazywali te sumy do przemycania, a przyznać się pewnie nie chcą przez skromność? - Po pierwsze ja nic nie twierdzę, ja tylko przypuszczam. A po drugie, dlaczego nie? Efekt jest pozytywny! Porucznik Wilczewski jęknął i chwycił się za głowę. - Ile oni tego przemycili?! Niech pani chociaż to powie!!! - Pięćset siedemdziesiąt dziewięć tysięcy dolarów... - No i tak to wygląda - rzekł z rozgoryczeniem kapitan Różewicz, otrząsnąwszy się ze zgrozy. - W kwestii morderstwa mamy wszystko zapięte na ostatni guzik, bo morderstwo popełnili zwyczajni, porządni, można powiedzieć normalni zbrodniarze. Cała ta reszta to istny obłęd, w którym do niczego nie można dojść. Najgorzej, jak się za przestępstwa biorą przyzwoici ludzie, pomysły mają nie z tej ziemi i sam diabeł za nimi nie trafi. Ja mam tego dosyć. - Nie - zaprzeczył major. - Najgorzej, jak się przyzwoici ludzie kojarzą ze światem przestępczym. Widać, co z tego wynika. Bo niech pani sobie wyobrazi, my też coś tam przypuszczamy... - My przypuszczamy - podjął wzdychając rzewnie, porucznik Wilczewski. - Przepraszam, przypuszczaliśmy... %7łe ktoś przemyca na Zachód grubsze sumy w celach prozaicznych, przyziemnych, pospolitych, innymi słowy tak prywatnie, dla siebie. Skądś te sumy musiał brać. Zaczął je uzyskiwać drogą kradzieży i rabunku... - Nie żadnego rabunku, słyszysz przecież, że to byli dobrowolni ofiarodawcy - przerwał porucznik Gumowski. - Przypuszczamy, proszę pani, że ten ktoś łagodnie namawiał naszych geszefciarzy, żeby się przyczynili do tej szlachetnej akcji. - Przypuszczamy, że ten ktoś składał się z czworga pani przyjaciół - wtrącił major. - Przypuszczamy, że te perswazje im nie bardzo wychodziły, zaangażowali
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|