[ Pobierz całość w formacie PDF ]
charakterze nagrody pocieszenia. Marzyła, żeby mieć jeszcze kiedyś okazję wepchnięcia mu jej do gardła. Nie zapominając o słuchaczach w jadalni, rzekła radośnie: - No dobrze, Travis. Muszę już lecieć. Dzięki za telefon. Wesołych Zwiąt. Odkładając słuchawkę, zastanawiała się, co powiedzieć rodzinie. Nadal nie zamierzała zatruć wszystkim świąt, obwieszczając, że nie wyjdzie za Travisa. Dopóki nie wymyśli, jak subtelnie powiadomić ich o tym, zachowując jednocześnie twarz, będzie nadrabiać tupetem. Ale teraz potrzebowała odrobiny czasu, żeby się pozbierać. Zamiast wrócić do jadalni, pobiegła więc na górę. Zbliżyła się do drzwi pokoju, który obecnie zajmowała. Ze środka dochodziły ją głosy. Na łóżku leżała Marcie i karmiła Jamiego, a Chase podziwiał ich oboje. - Och, przepraszam, Sage - powiedziała Marcie, widząc dziewczynę stojącą w drzwiach. - Pójdziemy gdzieś indziej. Pokrywając uśmiechem zażenowanie, Sage wbiegła do pokoju. - Nie wygłupiajcie się. Wpadłam tylko poprawić makijaż. Podeszła do toaletki, by sprawdzić w lustrze ewentualne oznaki zdenerwowania na twarzy. Niczego nie zauważyła. Nałożyła sobie kilogram pudru i szminki, podeszła do łóżka i usiadła naprzeciw Chase a, który nie mógł oderwać wzroku od żony i dziecka. We trójkę uosabiali wzorzec rodzinnego szczęścia. Znowu Sage zebrało się na płacz, ale tym razem mogła to łatwo wytłumaczyć. Wszyscy czują wzruszenie na widok noworodka. - Jamie jest prześliczny. Hej, wy tam, wiecie? - oznajmiła podejrzanie niskim głosem. - Naprawdę prześliczny. - Dziękuję, chyba masz rację. Kiedy Marcie i Chase spojrzeli sobie w oczy, widać było, że łączy ich taka miłość i oddanie, iż Sage poczuła się jak intruz. Po chwili odezwał się Chase: - Właściwie nie miałem czasu, żeby się z tobą przywitać, siostrzyczko. A musisz wiedzieć, że jesteśmy cholernie dumni z twojego dyplomu. - Dziękuję. - Jaka szkoda, że Travis nie mógł z nami spędzić świąt - dodała Marcie ze współczuciem. - Chyba popsuliśmy wam plany. - Nieważne. My... Jeśli miałaby komuś powiedzieć o zerwanych zaręczynach, to właśnie tym dwojgu. Marcie była szczególnie wrażliwa na przeżycia bliznich, a Chase miał poważniejszy stosunek do życia niż Lucky, który koniecznie chciałby zaraz wiedzieć, dlaczego ten skurwysyn śmiał rzucić jego siostrę , albo zacząłby jej dokuczać. Ale Sage nie potrafiła się jeszcze przyznać do porażki. Przecież oni również przekażą jej wyrazy ubolewania i żalu, które będą tak samo trudne do zniesienia jak słowa Travisa. By oszczędzić wszystkim niezręcznej sytuacji, postanowiła podtrzymywać mit o narzeczeństwie. - Tyle razy zmienialiśmy już plany; co za różnica - jedna zmiana więcej... - Hej, Chase! - Do drzwi zapukał Lucky. - Czy zdołasz się oderwać od swojej żony i dziecka, żeby obejrzeć, jak Kowboje dają w tyłek Czerwonym? Chase spojrzał pytająco na Marcie, która wybuchnęła śmiechem. - Przecież nie powiem ci, żebyś został. - Ale mógłbym to obejrzeć z tobą. - Nie. Rozerwij się. Czuję się świetnie, gdy skończę karmić, zostanę tu i trochę odpocznę. - Wszystko w porządku? - Jasne. Przykucnął i pocałował ją w usta. Marcie odprowadziła go wzrokiem aż do drzwi, potem spojrzała na synka. Mały przestał właśnie ssać. Matka wysunęła pierś z jego usteczek. Sage wyciągnęła ręce. - Czy pozwolisz mi go potrzymać? - Jasne. Sage nauczyła się obchodzić z niemowlęciem, gdy przyszła na świat Lauren, więc podniosła chłopczyka bardzo ostrożnie. Marcie przyglądając się jej rzekła: - Przynajmniej będziesz miałajakieś doświadczenie, zanim urodzisz własne. A to pewnie nastąpi niedługo. Sage pokręciła gwałtownie głową. - Oj, chyba nie. - Nie rozmawialiście z Travisem o dzieciach? - Pewnie, że tak, ale odłożymy to przynajmniej na pięć lat. - Wiesz tak dokładnie? Sage przytaknęła. Marcie zaśmiała się cichutko, poprawiając się na poduszkach. - Czasem bywa inaczej. - Chase mówił, że zaszłaś w ciążę w noc poślubną. - To prawda, choć myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni. Dzięki Bogu, stało się, jak się stało - rzekła, patrząc ze wzruszeniem na synka. Sage pochyliła głowę nad śpiącym w jej ramionach noworodkiem i przytuliła policzek do małej ciepłej główki. - Dzięki Bogu. To prawdziwy aniołek. Po chwili zwróciła dziecko matce. Marcie zdawał zadowalać fakt, że po prostu leży i może obserwować Jamiego we śnie. Była absolutnie spokojna i szczęśliwa. Karierę zawodową zastąpiła świadomością, że kocha i jest kochana. - Co z twoją pracą? - zagadnęła Sage. - Będę korzystać ze zwolnienia, przynajmniej do czasu, kiedy odstawię Jamiego od piersi i przejdę na karmienie butelką. Mam dwóch agentów, którzy handlują teraz za mnie. Esma sprawnie prowadzi biuro. Czyli wszystko gra. Sage poczuła ukłucie zazdrości. Wcześniej to samo przeżyła w związku z Devon. Nie była wiele młodsza od swych bratowych, a tak mało osiągnęła. Nie zrobiła kariery ani też gorliwie do tego nie dążyła. Los nie powierzył jej także opieki nad dzieckiem. Nie miała również mężczyzny, który by ją czcił, adorował i widział w niej partnerkę na całe życie. Nagle poczuła, że pokój staje się za ciasny. Zaczęła się w nim dusić jak we własnym poczuciu bezsensu. - Chyba wypróbuję moją nową szpicrutę. - Nie siląc się na dokładniejsze wyjaśnienia, wybiegła z pokoju. Nie musiała się przebierać, bo już rano założyła skórzane spodnie. Wyszła z domu tylnymi drzwiami i po paru minutach siedząc w siodle galopowała po pastwisku. Dzień był przepiękny, a błękit nieba tak przejrzysty, że oczy bolały od patrzenia. Słońce grzało, ale zimny wiatr rozwiewał włosy i wyciskał łzy z oczu. Przynajmniej tak sobie tłumaczyła obecność słonych kropli na twarzy. Do czego sprowadzało się jej życie? Do niczego. Dokąd
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|