|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Otworzyła i zobaczyła Hanka. A tuż za nim stał... Brody Robinson, który patrzył na nią wzrokiem przyjaznym, choć bardzo zaskoczonym. - Hank...? Co tu robisz? - spytała. - Już od trzech godzin o to go pytam! - wykrzyknął Bro- dy. - Wpadł dziś do nas, na ranczo, jak burza i kazał mi tu ze sobą jechać, bo ma mi do powiedzenia coś bardzo ważne- go, ale zrobi to dopiero w twojej obecności. - Hank... nie rób głupstw! - Wiedziała doskonale, co Hank zamierzał zrobić: przyznać się do okłamywania Robin- sonów. - Chyba oszalałeś! - Masz zupełną rację. Oszalałem. Muszę cię przekonać, że cię kocham. I jak bardzo cię kocham - odparł Hank. - Brody, muszę ci coś powiedzieć. Zrobiłem rzecz, której bar- dzo się wstydzę. Okłamałem cię... - Okłamałeś mnie? W jakiej sprawie? - Brody groznie zmarszczył brwi. - Chodzi o mnie i Angelę... Nie jesteśmy małżeństwem. Udawałem, że nim jesteśmy, bo się bałem, że jeśli się do- wiesz, że jestem kawalerem, to przeniesiesz się do innej firmy reklamowej. - No, to kim ona jest? - Brody wskazał głową Angelę. - Moją sekretarką. - I zrobiłeś jej dziecko?! - Nie! - zaprotestowała gorąco Angela. Brody zupełnie zaskoczony przenosił wzrok z Hanka na Angelę i z powrotem. Hank zaczął szybko wyjaśniać: - Namówiłem Angelę, żeby udawała moją żonę. Ale w ciągu tego tygodnia u was zakochałem się w niej. Chcę się z nią ożenić, lecz ona nie wierzy zapewnieniom o mojej mi- 115 RS łości, ponieważ tyle nakłamałem przez ten tydzień. Uważa to za dalszy ciąg kłamstw. - Ale masz na imię Angela? - spytał Brody. Angela skinęła głową. Hank zwariował, zupełnie oszalał. Nie powinien był wyjawiać wszystkiego Robinsonowi, który może teraz zrezygnować z usług firmy. I po co to zrobił? Przecież ona i tak mu nie uwierzy. Brody wziął głęboki oddech i patrząc Hankowi w oczy, powiedział: - %7łałuję, że kłamaliście. Oboje. Zaprosiłem cię, Hank, na seminarium Barbary, ponieważ cię polubiłem i pomyślałem, że możesz dużo skorzystać. Powinieneś był powiedzieć mi prawdę. Nie wiem, co teraz zrodziło się między wami... - Miłość, miłość... Myślę, że i Angela trochę mnie poko- chała. Ale nie powinienem był kłamać. Rozumiem twoje wzburzenie. Jeśli chcesz przenieść się do innej agencji... - Nie mam najmniejszego zamiaru tego robić. Biznes to biznes, a stosunki towarzyskie to inna sprawa. Masz dobre pomysły, ja z nich korzystam i zamierzam nadal korzystać. A jeśli idzie o ciebie, Angelo! Jeżeli masz trochę oleju w gło- wie, dziewczyno, to wyjdziesz za niego. Bo inaczej on umrze z miłości. Zwariował na twoim punkcie. Zjawił się dziś u mnie z dzikim wyrazem twarzy. Nie tak łatwo dałem się namówić, żeby tu przyjechać. Musisz mi wynagrodzić ten kłopot. Tyle tylko mam do powiedzenia. Do widzenia, moi drodzy. Wracam na ranczo, gdzie czeka na mnie żona i gdzie wszystko jest jasne, a nie pogmatwane jak między wami. - Pożegnał się i poszedł do swego samochodu zaparkowane- go tuż za samochodem Hanka. - Jaki ty jesteś niemądry - powiedziała Angela po odjezdzie Brody'ego. - Narozrabiałeś i co masz z tego? Nic. Bo udowodniłeś coś, czego nie trzeba było wcale udowad- niać... - Nie rozumiem. 116 RS - Powiedziałeś mi przecież, że twoja agencja jest dość silna, by przeżyć utratę takiego klienta jak Robinson. - An- gela desperacko pragnęła zachować spokój i dystans. - Pojedz ze mną, Angelo - powiedział nagle Hank. - Po co? - Chcę ci coś pokazać... - Wyciągnął do niej dłoń. - Co takiego? Miała wielką ochotę zacząć tupać, krzyczeć i kazać mu się wynosić. Ale jednocześnie pragnęła rzucić mu się w ramiona, całować kochaną twarz i być całowaną. Chociaż ten jeden raz, by wspomnienie mogło wystarczyć na resztę życia... - Nie pytaj. Zobaczysz. Chodz ze mną! - prosił, patrząc zbolałym wzrokiem. Właściwie wbrew sobie podała mu dłoń i pozwoliła po- prowadzić się do samochodu. Na pewno robi głupstwo, po- zwalając na to sam na sam w aucie. Rozmowa z matką bar- dzo ją rozstroiła. Mury obronne, jakimi się otoczyła, groziły zawaleniem. Kiedy zajęła miejsce pasażera, Hank wreszcie puścił jej dłoń. To bardzo dobrze, bo ciepło emanujące z jego dłoni groziło dalszym pękaniem murów obronnych. Hank obszedł wóz i usiadł za kierownicą, uruchomił silnik, uśmiechnął się do siebie i ruszył z miejsca. - Odczytałaś moje poranne wyznanie? - spytał. - Masz na myśli ten chorobliwy, emocjonalny popis na niebie? - Zdawała sobie sprawę, że go rani, ale musiała zro- bić wszystko, aby sama mogła zachować emocjonalny dys- tans. - Zabolało - odparł. - Dokąd jedziemy? - spytała. - Chociaż właściwie to mnie nie obchodzi. Możesz ze mną polecieć na Księżyc, a nadal nic się nie zmieni. - Na Księżycu byłbym jedynym mężczyzną. Pytasz, do- kąd jedziemy. Otóż... Nie, nie powiem, dokąd jedziemy. Trochę cierpliwości. Może masz rację, że w ostatnich godzi- nach oszałamiam cię ekstrawagancją moich poczynań, ale to 117 RS dlatego, że nigdy jeszcze nie byłem tak zakochany. Nie znam obowiązujących w takim wypadku reguł gry.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|