[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pióry. Ptak czy strzyga?!... - przerazi³ siê mnich. Nie skrzyd³a to ponoæ wiej¹ w oddali, spostrzega wreszcie, lecz dziewczyny rêce bia³e. I nie pióra to na wietrze ³opoc¹, lecz jej ra- miona w stroju czerwonym, pod rañtuszkiem zwiewnym, ustrzêpionym jak w pierze. Niesa- mowicie to jednak giêtkie i skrêtne, i polotne na stopach, a ochocze po nocy u dróg rozstaju. Srebrz¹ siê po ksiê¿ycu blade rêce i twarz dziewczyny... Nie nimfa to jaka znad tego tu stru- mienia?... Wolnam i ja! - huknie nagle, wyrzucaj¹c ramiona ku górze. Jak ¿agiel powia³a chusta w ob- ³oku pierzastym. Bacche!! - dzikim wrzaskiem odkrzykn¹ jej siê zewsz¹d ryba³ty. Witaj¹ pani¹ sw¹ zapóxnion¹ - królow¹ cygañstwa swego. Gdy tu¿ za ni¹, na goSciñcu, wy³ania siê nagle przed oczy mnicha postaæ ju¿ dlañ nie obca: cz³ecza na pozór, lecz na koxlich radach; w kud³ach g³owy wij¹ siê rogi capa. Na przedko- Scielnym placu dopad³ go ju¿ by³o stwór taki, ró¿ê królowej wyj¹³ mu wówczas z garSci i par- skn¹³ nad nim jak ten koñ. Tym razem struchla³ mnich tak, ¿e o za¿egnaniu nawet zapomnia³. Ono¿ to jest! - mySla³ - to z³o, które z ryba³tami w gród nasz³o. On ci to w postaci w³asnej: Z³y pasterz! który wypêdza w Swiaty trzodê swoj¹. Ostatni wynurzy³ siê z grodu, gdy wszyst- kie ju¿ dusze tu³acze z niego wygarn¹³. Lecz on stwór, mijaj¹c oto figurê u rozdro¿a, przyklêkn¹³ na jedno kolano, ¿egna siê raz i dru- gi... Z nieufnoSci¹ ogl¹da³ siê mnich na kamienn¹ postaæ Jezusa-za-murem, Wiêc nie darmo chcie- li dominikanie zburzyæ tê figurê, ¿e kacerska: pogañskim kszta³tem zdzia³ana. I z³o a czary na rozstaje przynêca. A tamten cap tymczasem popêdzaj¹c trzodê swoj¹, przygrywa sobie na fletni pasterskiej. St¹pa lekko na kopytkach, ko³ysze w chodzie zad t³usty. I dmie w dwoiste piszcza³ki swoje. Gra ci- cho - rzekniesz, g³osem tego strumienia, który na nurcie skrêtu w dwa zabe³tania dwoist¹ nut¹ 98 ci¹gle siê swarzy. Na organach nocnej ciszy wygrywa siê wci¹¿ ta muzyka sprzeczna: gdy nuta jedna szklanym g³osem jakby nimf swawol¹ pluska, ta druga - samego nurtu koniecznoSci¹ bulgoce, pr¹dem rzek wartkich na kamieniach zagra, a pod dali zawiewem i morzem wielkim w przeczuciach swych szumi... Tak siê gêdzie pieSñ Pana u ka¿dego nurtu... Po dniu wielce s³o- necznym skoczniów murawianych bezliki bior¹ strumienia nuty na tysi¹cog³osowy chora³ swo- ich namiêtnoSci po nocach utêsknienia. Czyni siê wtedy muzyka zaklêta: mru¿¹ siê - bacz, graj¹! - gwiazdy na wy¿y. Rwiat ca³y za organy staje, na których wygrywa siê gêdxba têsknoty niebie- skiej - pod te chóry na ni¿y jak pod wielki spazm namiêtnoSci ziemskich. Dmie Panek w dwoiste fletnie obie nuty ¿ycia i wi¹¿e, wieczyScie sprzeczne, w swoich uro- ków harmonie. Kiedy niekiedy zawtórzy mu z oddali Arcypoeta sam w ¿aków chórze: Factus de materia cinis elementi, similis sum folio: de quo ludunt venti... I ten chora³u spazm: nunquam permanenti!... Idzie mnich na wêdrowanie dalekie za morze, ku Ziemi Rwiêtej. Nie z dobrawoli pielgrzymi brat i nie za pobo¿nych mySli przewodem. Wiod¹ go w Swiaty, ni te topielice w wody wiel- kie, one dwie: Sintgunt, wêdrownica goSciñców, i jej towarzysza Saga, wiele wiedz¹ca opo- wiadaczka. Gdy ryba³tów tabor w mg³awej poSwiacie dotar³ nad urwê goSciñca, w ³êku miêdzy borami i zak³êbieniem mar czySæcowych (zda³o siê mnichowi) zaroi³ siê tam, w górze - ksiê¿yc nie opiera³ siê o prze³êcz, nie zamyka³ przepaSci, lecz umniejszony kszta³tem i jaSniejszy barw¹, p³yn¹³ jak w chmurze w mglistej otoczy. W czym ledwie siê rozejrzawszy, daremnie mnich powieki przeciera³: ju¿ i Sladu nawet nie by³o po wagantach. Pochód ich ca³y run¹³ snadx na tamt¹ stronê: w przepaSæ Swiata i czasów - w³aSnie jak ten str¹cony chór cz³owieczeñstwa!... Na mlecznej omgle wokó³ ksiê¿yca rysowa³a siê tylko cieniem rogata g³owa z piszcza³k¹ u wargi. I choæ tak wyogromnia³a kszta³tem, olbrzymieje wci¹¿ jeszcze, rozwiewa siê na wid- nokr¹g ca³y - wsi¹ka, rzekniesz, w Empireum samo... PrzedSwit to mo¿e rozsnuwa³ tak goñce ob³oków wokó³ póxnego ksiê¿yca. Na dalekim goSciñcu doganiaj¹ ju¿ oto mnicha pierwsze g³osy Switania z murów grodzkich. Pieje kur klasztorny jak co dnia przed Switem, odzywaj¹ mu siê ze wszystkich stron miasta te g³osy powszednie. Tam, w klasztorze, na d³ugo przed jutrzni¹ zrywaj¹ siê w tej chwili bracia franciszkanie, wszyscy zatrzepotani w ocknieniu radosnym, jak to Bo¿e ptactwo czujnoSci. Ka¿dym serca uderzeniem wraca³ mnich do klasztoru: przepaSæ dusz tu³aczych ujrza³ na wid- nokrêgu grodzkim. Dobry Pasterz podj¹³ na rozdro¿u owcê zb³¹kan¹, na bary j¹ wzi¹³ i odnosi przeorowi - w stro- nê grodu o Swicie id¹cy. WSród tych opa³Ã³w i perlistoSci cichego zaranka. Oto mury miasta otrz¹saj¹ ju¿ z siebie tuman nocy: do³em zatulone w bielej¹ce opary, po wie¿ach i blankach ociekaj¹ ju¿ roSni¹ czerwieni¹. Gdy uroki têsknot ksiê¿ycowych zalega³y 99 jeszcze nad duszami pierwsze g³osy Switu obwo³uj¹ zaprzañcom radosn¹ czujnoSæ dnia po- wszedniego - ju¿ oto kury wtóre piej¹ najwyraxniej: Christus natus est!... * * * Gdy u furty klasztornej ima³ siê brat krzy¿a ko³atki, stê¿a³a mu rêka... ,,Szkatu³a twoja kwe- starska - gdzie?! I w czyich rêkach?... A za co oddana? K³od¹ zwis³o ramiê, odpad³e od krzy¿a. A i próg furty, gdy doñ czo³em przy leg³, odpycha precz: Po coS tu siê zwlók³, mnichu? Rozw³Ã³czyæ chuci po klasztorze? Zam¹ciæ te Swiête cisze wziêtym w siebie zgie³kiem kobiecego ducha? On duch i najsurowsze mury samotnoSci po- kruszyæ zdo³a. Idx, idx, przeklêty, z mySl¹ o kobiecie w Swiata zgie³k! Za ¿onglerami Spiewaj na kobiet czeSæ! za skoczkami po rynkach skacz! za goliardem KoScio³owi bluxñ! Oddaj ha- bit, oddaj sznur!... Rozpaczliwym zaciskiem ramion przygarnia mnich do piersi habit, sznur i ró¿aniec. I odst¹- piwszy od furty, j¹³ siê b³¹kaæ ko³o muru, d³oni¹ po nim wci¹¿ wodz¹c. Tak sczezn¹³, powia- daj¹, mnich niejeden wypêdzony z klasztoru, choæ go mi³osierdzie braci podkarmia³o u furty z misy wystawianej dla psów zb³¹kanych. Wreszcie powali³ siê na klêczki gdzieS u wêg³a na zakrêcie muru. Tu bywa³ kres jego wêdrówek codziennych: tu przychodzi³ co ranka, zdobiæ kwiatami pod- nó¿e Tej oto, któr¹ pobo¿noSæ braci wystawi³a w kamieniu, by strzeg³a od z³ego granicy klasz- tornej. Oto kwiaty na po³y ju¿ zwiêd³e, które wczoraj o Swicie wychodz¹c, na kwestê z³o¿y³ by³o u Jej stóp. Wszystkie Swiête i rycerskie panie nabiera³y pod pêdzlem brata cichoSci Jej kamiennego lica; karty przeorowej ksiêgi zaludnia³y siê jakby smuk³ymi siostrami Tej oto postaci; w z³oto, b³ê- kit i purpurê przystraja³ je pracowicie pêdzel mnicha. Jak¿e siê cieszy³ przeor ka¿d¹ tak¹ pani¹ na karcie! Ka¿da mu by³a najpiêkniejsza, ¿e zawsze do Tej tu podobna. G³aska³ mu wtedy g³owê pochylon¹ nad prac¹ i mawia³: Z najczystszego xród³a piêknoSci niebieskich pijesz, bracie £ukaszu, dary sztuki twej... Po- mnij na onego ¿aka, który siê ³aski tego cudu doprasza³: by ujrzeæ na w³asne oczy Przenaj- Swiêtsz¹ Pannê. ¯e oSlepn¹æ musi, powiedziano mu, kto j¹ ujrzy za ¿ycia w glorii niebieskiej. I na to siê godzi³: takie mia³ oczy chciwe najwy¿szego piêkna! A przecie, w chwili iszczenia siê wymodlonego cudu, ¿ak chytry jedno oko przys³oni³, by je zratowaæ dla ¿ycia. Ujrza³. OSlep³ na oko, które widzenia dozna³o. Lecz odt¹d okiem uratowanym na ¿adne piêknoSci
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|