[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potężniejsze, liczniejsze, niż w istocie są. Nie rób jednak tego. Oberjarla znowu uderzył wyraznie rozkazujący ton, słyszalny w głosie aralueńskiego zwiadowcy. Halt jednak spoglądał w oczy wodza bez drgnienia powieki. - Jeśli mam ci pomóc, musisz być ze mną szczery. I twoi jarlowie także. Ragnak zamyślił się na krótką chwilę, po czym wyraził zgodę: - Niech będzie - rzekł. - A zresztą - dodał - ten topór ma dwa ostrza. Ty bowiem pokażesz nam, jak planujesz bitwę i poznamy twój sposób myślenia. Na ustach Halta pojawiło się coś na kształt uśmiechu, gdy przyznał oberjarlowi rację. - To prawda - stwierdził. - Chyba z tego płynie wniosek, że jeśli chcemy zwyciężyć, obaj musimy nieco ustąpić pola. Znów przyglądali się sobie w milczeniu. Każdy z nich uznał, że konfrontacja wypadła pomyślnie. Ragnak gwałtownym ruchem wskazał gościowi jedno z wielkich drewnianych krzeseł. - Siadaj! - zawołał i przysunął w stronę Halta butlę gallijskiego wina, niemal niewidoczną pośród lśniących kryształów kandelabru. - Napij się. Chciałbym, żebyś mi coś powiedział. Jak myślisz, dlaczego ci Temudżeini uwzięli się akurat na Skandię? Przecież o wiele łatwiej byłoby im ruszyć na południe, przez Teutonię do Gallii? Halt napełnił szklanicę krwistoczerwonym trunkiem i upił spory łyk. Uniósł brwi z uznaniem. Stwierdził, nieco zaskoczony, że Ragnak zna się na winie, a przynajmniej wie, gdzie je rabować. - I ja się nad tym zastanawiałem - odpowiedział na jego pytanie. Przeklęte krzesło sporządzono na miarę rosłych Skandian, on zaś ledwo sięgał stopami podłogi. Czuł się jak mały chłopczyk, wezwany na rozmowę do swojego ojca. - Z pewnością wiedzą, że nawet jeśli uda im się zwyciężyć, czeka ich nielekka przeprawa. Z pewnością trudniejsza niż z Teutonami. Ragnak parsknął pogardliwie na wzmiankę o swych południowych sąsiadach. Pogrążeni w bratobójczych walkach, podzieleni na niezliczone stronnictwa i skłóceni, Teutonowie stanowili łatwy łup dla każdej zorganizowanej siły, która miałaby zamiar podbić ich kraj. Ragnak był przekonany, że gdyby tylko Skandianie zechcieli, podporządkowaliby ich sobie bez trudu, choćby i tamci mieli nad nimi liczebną przewagę. - Z Gallami poszłoby im niemal równie łatwo - ciągnął Halt. - Prawie nie sposób wyobrazić sobie, żeby Gallowie zdołali się zjednoczyć pod rozkazami jednego przywódcy. Zastanawiałem się więc, co skłoniło Temudżeinów do skierowania się tu, na północ, gdzie przecież czeka ich nieuchronnie krwawe starcie z twoimi wojownikami. - I co? - ponaglił go oberjarl. Halt wypił kolejny łyk wina, po czym w zamyśleniu zacisnął usta. - Zadałem sobie pytanie, czego mogą tu szukać, czego pragną tak bardzo, że zdecydowali się zapłacić za to cenę krwi. I tylko jedna rzecz przychodzi mi na myśl. Umilkł. Wiedział, że waży się na tani, jarmarczny gest, ale nie mógł się powstrzymać. Oberjarl oczywiście pochylił się ku niemu nad stołem, zaciekawiony w najwyższym stopniu. - Jaka to rzecz? Czegóż oni chcą? - Okrętów - odparł Halt. - Temudżeini chcą panować na morzach. A to znaczy, że nie ograniczają swych ambicji do Skandii. Zamierzają też napaść na Araluen. ROZDZIAA 19 Evanlyn przyglądała się, jak Will strzela z łuku. Gdy dotarli do w miarę bezpiecznego Hallasholm, Halt od razu dopilnował, by chłopak bezzwłocznie wznowił trening. Jego sprawność w posługiwaniu się bronią, szybkość oraz celność spadły poniżej poziomu, który zwiadowca zgodziłby się uznać za choćby wystarczający. Oczywiście, nie omieszkał natychmiast wytknąć swojemu uczniowi braków. - Pamiętasz naczelną zasadę? - spytał, przeprowadziwszy sprawdzian, polegający na tym, że Will miał wystrzelić dwanaście strzał do dwunastu tarcz znajdujących się przed nim w różnych odległościach - od pięćdziesięciu do dwustu metrów. Większość strzał Willa nie trafiła w tarcze ustawione nieco dalej, a wystrzelenie dwunastu pocisków zajęło mu zdecydowanie zbyt wiele czasu. Will zerknął na mistrza, doskonale zdając sobie sprawę, że się nie popisał. Halt marszczył brwi i z dezaprobatą kręcił głową. Na domiar złego właśnie wtedy pojawili się Evanlyn i Horace, żeby popatrzeć na trening przyjaciela. - Trzeba ćwiczyć, prawda? - odparł ponuro, a Halt stanowczo przytaknął. - Tak jest, ćwiczyć. Gdy szli razem pozbierać strzały, Halt objął chłopaka ramieniem. - Nie rób takiej zbolałej miny - rzekł. - Technikę nadal masz dobrą. Trudno jednak się było spodziewać, że utrzymasz formę, spędziwszy całą zimę na lepieniu bałwanków. - Bałwanków?! - oburzył się Will. - Zapewniam cię, że tam, w górach, wcale nie mieliśmy lekkiego życia... - urwał, bo zdał sobie sprawę, iż Halt kpi sobie z niego w żywe oczy. Poza tym musiał przyznać, że nauczyciel jak zwykle ma rację. Jedynym sposobem, by przy strzelaniu z łuku osiągnąć i utrzymać nieomal instynktowną celność oraz błyskawiczne tempo reakcji, czym chlubili się zwiadowcy, należało nieustannie, wytrwale, żmudnie - ćwiczyć. Przez kolejne dni prawie nie opuszczał łuczniczej strzelnicy, starając się odzyskać dawne umiejętności. Te zaś powracały prędzej, niż się spodziewał, a wraz z ich powrotem Will odzyskiwał też dawniejszą siłę oraz sprawność. Wkrótce na ćwiczebnym poletku zaczęli gromadzić się gapie. Choć Will nie osiągnął jeszcze biegłości
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|