|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego skomlącego kolegę. Oba odczyty były negatywne. Mówisz po angielsku, chłopcze? zapytał Graham. Chłopak oparł się plecami o ścianę, z oczami pełnymi przerażenia. Parlez vous anglais? przetłumaczyła Sabrina. Chłopak potrząsnął głową. Zapytała go o beczki od piwa. Pokazał na schody w końcu hallu. Co z nim? zapytał Graham, wskazując na uderzonego mężczyznę. Nigdzie się szybko nie ulotni. Drewniane schody prowadziły na dół do wąskiego korytarza oświetlonego pojedynczą, zwykłą żarówką, dyndającą na końcu kawałka przetartego przewodu. Jedyne drzwi, zabezpieczone kłódką, mieściły się na końcu korytarza. Podeszła do drzwi, lecz licznik znów niczego nie odczytał. Powiedziała chłopcu, by otworzył drzwi, lecz on potrząsnął tylko głową. Graham, który rozumiał rozmowę dzięki gestykulacji Sabriny, wskazującej na kłódkę, popchnął chłopaka brutalnie w kierunku drzwi. Gdy chłopak odwrócił się, ujrzał skierowaną na siebie lufę beretty. Pogrzebał przy pasie, by odpiąć klucze, jego ręce drżały, gdy starał się otworzyć drzwi. Trzy razy próbował utrafić w otwór kłódki kluczem zanim mu się udało. Upuścił kłódkę na podłogę, otworzył pchnięciem ciężkie drzwi i sięgnął do wewnątrz, by zapalić światło. Sabrina weszła za nim do pomieszczenia, ciągle nie mogąc nic odczytać z licznika Geigera-Mullera. Setki pojemników z piwem zgromadzono pod trzema pobielonymi ścianami, czwarta, najdłuższa ściana cała była zakryta szeregiem drewnianych półek, na których leżały butelki z krajowymi i importowanymi winami. Chłopak poprowadził ich przez sklepienie z cegieł do drugiego pomieszczenia. Było zapełnione kartonowymi pudłami, z których wiele było otwartych i widać było ich zawartość. Whisky. Wskazał na dziewięć beczek od piwa, stojących na środku tego pomieszczenia. Sabrina przejechała licznikiem przez te beczki. Strzałka nie ruszyła się. Wyłączyła licznik i ukucnęła obok beczek, by odczytać etykiety. Cztery butelki jasnego, pięć ciemnego piwa. I jedno i drugie pochodzi z Monachium. To przemyt. Cholerny nielegalny szynk Graham warknął ze złością. A więc mylny trop, mimo wszystko. Tak, mam jedynie nadzieję, że C. W. natknie się na coś bardziej konstruktywnego. * * * Whitlock natknął się na coś bardziej konstruktywnego i właśnie starał się zweryfikować autentyczność swego odkrycia. Jego samolot wystartował z Nowego Jorku w trzy godziny po odlocie samolotu do Paryża. Pogoda nad Atlantykiem już się nieco poprawiła, wobec czego mógł spać większą część podróży. Po wylądowaniu na lotnisku we Frankfurcie nad Menem, odebrał z okienka Hertza klucze do golfa i przejechał autostradą A 66 dwadzieścia cztery mile dzielące go od Monachium, gdzie zatrzymał się w hotelu Europa na Kaiserstrasse. Podobnie jak dla Grahama i Sabriny, również dla niego pozostawiono w skrytce na dworcu głównym torbę, zawierającą licznik Geigera-Mullera i jego ulubiony pistolet, browning Mk2. Na tym dworcu spędził trzy pracowite godziny, sprawdzając listy przewozowe na wszystkie ładunki nadane na dworcu towarowym w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Jeden z listów przewozowych ściśle odpowiadał temu, czego poszukiwał. Sześć metalowych beczek, załadowanych w Szwajcarii na pociąg, który zatrzymał się w Strassburgu dokładnie tego dnia, o którym mówił włóczęga. Chociaż nie był to wystarczający dowód, że chodzi o te same beczki, które znalazł włóczęga, wszystko jednak wskazywało, że nie był to zwykły zbieg okoliczności. Był tylko jeden pewny sposób sprawdzenia wszystkiego wizyta pod adresem, wskazanym na liście przewozowym, w celu sprawdzenia radioaktywności. Zapadła już noc, gdy Whitlock przejechał przez most Heussa na Renie i skręcił w Rampenstrasse, mrużąc oczy za przyciemnionymi okularami, gdy próbował odczytać numery, często przyblakłe i niewyrazne, na szeregu magazynów, biegnących nad brzegiem rzeki. Odnalazł magazyn, którego numer odpowiadał zapisowi w liście przewozowym, leżącym obok niego na sąsiednim siedzeniu i powoli zatrzymał się. Chwycił torbę z tylnego siedzenia i wysiadł. Tylko pięć innych samochodów parkowało obok jasno oświetlonej, włoskiej restauracji po drugiej stronie ulicy. Nie tylko wyglądała krzykliwie, ale także z kuchni wzbijały się w powietrze smrodliwe zapachy. Podszedł do magazynu. Niemalowane drzwi były zamknięte na kłódkę. Nad nimi z trudem odczytał nazwisko Strauss", napis został bowiem w znacznym stopniu zatarty pod wpływem zmiennej pogody. Rozejrzał się, wyjął z kieszeni pilnik do paznokci i zaczął pracować nad kłódką. W chwilę pózniej była otwarta. Zdjął łańcuch zabezpieczający drzwi i otworzył jedno skrzydło dostatecznie szeroko, by wśliznąć się do środka. Po wypróbowaniu kilku przełączników, udało mu się zaświecić żarówkę w dalekim kącie magazynu. Zardzewiałe haki zwisały ze staroświeckich, żelaznych belek, szyby w oknach zostały dawno powybijane, a spłowiałe ściany pomazane sprośnymi rysunkami. Nawet cementowa podłoga popękała ze starości i kępy chwastów wyrosły ze szczelin. Całe to miejsce cuchnęło opuszczeniem i zaniedbaniem. Otworzył torbę, wyjął licznik Geigera-Mullera i uruchomił go. Urządzenie natychmiast zaczęło pracować, przy czym odczyt wzmacniał się lub słabł w miarą, jak poruszał się po magazynie. Wyłączył licznik, upewniony, że beczki były przynajmniej przez jakiś czas w tym pomieszczeniu zmagazynowane. Was wunschen Sie Whitlock odwrócił się. Mężczyzna stojący w przejściu dobiegał trzydziestki, miał tłuste, jasne włosy i brudny fartuch zwisający luzno na tłustym brzuchu. Whitlock pomyślał o włoskiej restauracji i podszedł, by przyjrzeć się nieznajomemu lepiej. Sprawiał wrażenie przytłaczającej słabości. Whitlock wierzył mocno w fizjonomikę, a jego instynkt rzadko go zawodził. Czy mówi pan po angielsku? zapytał Whitlock. Trochę. Musimy mówić po angielsku, mamy tu mnóstwo Anglików.Whitlock przyjął, że tu" oznaczało Niemcy, a nie restaurację. Z pewnością żaden turysta nie odważyłby się wejść do niej. Z drugiej zaś strony... Sądzę, że pan pracuje w restauracji po drugiej stronie ulicy? Mężczyzna potaknął. Jak dawno? Blisko dwa lata. Whitlock sięgnął do kieszeni, wyciągnął paczkę banknotów obracając nią powoli w rękach. Słaby zawsze jest najłatwiejszy do przekupienia. Nienawidził łapówek, ponieważ był to rodzaj wydatków najtrudniejszych do wyjaśnienia Kolczyńskiemu. Poszukuję informacji i mogę dobrze zapłacić. Kto pan jest? Brytyjski policjant? Jeśli pan mi zapłaci, to ja będę odpowiadał. W przeciwnym razie, niech pan pozwoli, że ja będę zadawał pytania. Co pan chce wiedzieć? zapytał mężczyzna, wycierając dłonie w fartuch i przez cały czas nie spuszczając oczu z banknotów w rękach Whitlocka. Czy widział pan kogoś kręcącego się w tym magazynie w ciągu ostatnich sześciu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|