[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszyscy będą gotowi, spróbuję zająć bez walki dyspozytornię, tak by nie przerwać dostawy prądu. Wykonać! Moje wojsko rozpierzchło się niczym stado tresowanych zajęcy, atakując dokładnie według instrukcji: kilka skoków do przodu, w bruzdę, ubezpieczenie następnych i zmiana. Po paru minutach zaćwierkała radiostacja meldunkami tej samej treści: cel osiągnięty, brak oporu jak i kontaktu z przeciwnikiem. Nadszedł mój czas. Razem z sierżantem sztabowym i jego dwoma pomocnikami pomaszerowaliśmy do głównego budynku. Otworzyłem pierwsze z brzegu drzwi. Prowadziły do hali turbin, które pracowały sobie bez żadnego nadzoru. - W pełni automatyczne - ocenił sierżant. - Na to wygląda. Szukamy dyspozytorni. Napięcie narastało w miarę przeszukiwania budynku. Raz po raz gratulowałem sobie pomysłu z bronią. Moją trzymałem w garści, ale zabezpieczoną. - Tu ktoś jest, sir! - zameldował jeden z wojaków sprawdzając korytarz. Czym prędzej podszedłem bliżej. Faktycznie, przez matowe szkło widać było poruszającą się postać. - Dobra robota - pochwaliłem. - Wchodzicie za mną jako osłona. Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem drzwi rzucając się do wnętrza szczupakiem, by uniknąć ewentualnego ostrzału. Potoczyłem się, wstałem i rozejrzałem... Przy pulpicie sterowniczym siedział szpakowaty facet i stukał w jakiś zegar. Poza nim i moimi podwładnymi nie było tu nikogo więcej. - Ne fant nenionl - poleciłem. - Vi estas kaptito. Manoj en la aeronl - Ciekawe - odezwał się z uśmiechem. - Obcy gość i obcy język. Witajcie, przybysze, w Elektrowni Bellegarrique. - Mówisz odmianą dolnoinglisskiego, którą posługują się na Rajskim Zakątku - ucieszyłem się, przechodząc na tenże dialekt. - Nigdy nie słyszałem o takim miejscu, ale pomimo dziwnego akcentu rozumiem cię doskonale. - Co on mówi, sir? - spytał Blogh. - Skąd pan zna ten slang, sir? - Ze szkoły. - Była to święta prawda. - Wita nas. - Jest tu ktoś jeszcze? - Zaraz, po kolei, sierżancie. Są tu inni pracownicy? - Naturalnie, ale śpią. Pracujemy na zmiany, najliczniejsza jest nocna. Musisz opowiedzieć o sobie i kolegach. Ja jestem Stirner, a ty? W ostatniej chwili ugryzłem się w język. To nie był najwłaściwszy sposób prowadzenia wojny. - To jest akurat mało ważne - odparłem. - Istotne jest, po co tutaj jestem, a mianowicie jestem po to, by powiedzieć ci, że ta planeta znalazła się właśnie pod kontrolą sił zbrojnych Nevenkebli, ale nic ci się nie stanie, jeśli będziesz z nami współpracował. Przełożyłem to na esperanto wraz z informacją o śpiących pracownikach, aby i reszta wiedziała, o co chodzi. Stirner uprzejmie milczał, dopóki nie skończyłem, poczekał jeszcze, aż sierżant pośle ludzi po nocną zmianę, i spytał: - Nowe, ciekawe doświadczenie! Wojsko, powiadasz? To znaczy, że to, co masz w ręku, to jest broń? - Jest. Oni też ją mają i będą się bronić, jeśli ktoś ich zaatakuje. - To mnie akurat nie dotyczy. Jako uznający zasady Przyzwalającej Wspólnoty Otwartej, nigdy bym nikogo nie skrzywdził. - Ale wasza armia lub policja może być innego zdania. - Znam, naturalnie, te słowa, ale nie macie się czego bać. Nie mamy wojska ani policji. Ale, ale, co ze mnie za gospodarz. Napijecie się czegoś? - Nie wierzę własnym uszom! - jęknąłem. - Albo ja mam świra, albo ten świat oszalał! Sierżancie, łączcie się ze sztabem i zameldujcie o nawiązaniu kontaktu z przeciwnikiem. %7ładnego oporu, a język twierdzi, że nie mają tu wojska ani policji. Stirner wyjął tymczasem z szafki szklanki i ciekawie wyglądającą butelkę. - Wino - poinformował. - Dla specjalnych gości. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. - Za gospodarza - odrzekłem, biorąc szklankę. - Twoja uprzejmość, bezimienny gościu, mnie zawstydza. - Upił ze swojej solidny łyk. Zrobiłem więc to samo i przyznałem mu rację. Wino było faktycznie niezłe. - Mam na linii pana generała, sir. - Sierżant przygalopował z radiostacją. - Tu kapitan Drem, panie generale - zameldowałem się przepisowo, biorąc słuchawkę. - Drem, u licha, co gada ten sierżant? Znalezliście wroga? - Zajęliśmy elektrownię. Bez strat i bez oporu. - Wreszcie ktoś wykonał zadanie! Jaka obrona? - %7ładna, sir. Wzięliśmy języka, który twierdzi, że tu nie ma wojska ani policji. - Gówno prawda! Wysyłam helikopter, proszę zjawić się z językiem jak najszybciej. Koniec. A niech to kulawa kaczka kopnie! Ostatnim miejscem, w którym pragnąłem się znalezć, był sztab. Zawsze istniało tam ryzyko przypadkowego natknięcia się na Zennora, a ta łachudra mogła mieć dobrą pamięć. Owszem, chciałem się z nim policzyć, ale na własnych warunkach. Instynkt samozachowawczy nakazywał mi nie lezć w gniazdo szerszeni, ale rysowała się szansa uratowania wielu żywych istot. Mogłem spróbować albo i nie, ale jak tu sobie potem spojrzeć w oczy przy goleniu? - Z rozkazu pana generała mam dostarczyć języka do sztabu - poinformowałem sierżanta. - Do czasu przybycia pana porucznika obejmiecie dowództwo. I zaopiekujcie się winem. - Tak, sir! - odparł radośnie, sięgając po butelkę. - Idziemy - powiedziałem do Stirnera, pokazując na drzwi. - Obawiam się, że nie mogę ci towarzyszyć. Muszę tu siedzieć do końca zmiany. - Obawiam się, że jednak pójdziesz ze mną, głównie dla dobra swoich współziomków. Posłuchaj uważnie. Na tej planecie wylądowała duża armia z wielką ilością broni i mordem w oczach. Zajmuje teraz twój kraj, co może doprowadzić do śmierci wielu ludzi. Mam zabrać cię do dowódcy, a ty może zdołasz go przekonać, że faktycznie nikt tu nie będzie stawiał czynnego oporu. Jeśli tak, to jest szansa na unikniecie masakry. Rozumiesz? Coś w końcu do niego dotarło. Zamiast uśmiechu na jego twarzy pojawił się strach. - Poważnie mówisz? Jasne, że poważnie, głupio pytam. To nie do wiary, ale najwyrazniej prawda... Pewnie, że muszę iść... Ale dalej trudno mi w to uwierzyć. - To ostatnie nas łączy - odparłem, otwierając drzwi. - Mogę zrozumieć państwo bez wojska, nie każdy ma narwanych sąsiadów, ale bez policji... Nie lubię ich, owszem, ale przyznaję, że policja to zło konieczne. - Nie zawsze, przynajmniej gdy wziąć pod uwagę zwolenników Przyzwalającej
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|