[ Pobierz całość w formacie PDF ]
– Jezu, Sally, to jest ważniejsze. To jest ważniejsze niż dotrzymanie obietnicy. Chyba sama rozumiesz, prawda? Płacze coraz głośniej. – Nie krzycz na mnie. Wraca Joe. – Co się dzieje? Odwracam się do niego. – Nie razie nic nie mów. Zostań tam, gdzie stoisz. Zatrzymuje się w pół kroku, jakby przyrośnięty do podłogi. Trzyma w dłoni duże plastikowe wiadro wypełnione szczapami. – Co się stało? – pyta cicho. – Lucinda spotykała się z jakimś mężczyzną, a Sally o tym wiedziała. – Powiedziałaś policji? – pyta Joe. – Nie – kręci przecząco głową moja córka. – Co?! – wrzeszczę. – Co się z tobą dzieje? – Nie pytali mnie o to! Nie pytali, a ja nie chciałam się z tym wyrywać, bo jej mama o niczym nie wie i może mieć do mnie pretensje, jeśli… – Może mieć do ciebie pretensje? Sally, Lucinda prawdopodobnie nie żyje. Nie żyje. Rozumiesz to? Nikt nie miałby do ciebie najmniejszych pretensji. Choć mogą mieć teraz… – Dość – mówi Joe, a ja gromię go spojrzeniem. – Nie broń jej. Powinna powiedzieć o tym wcześniej. – A co by to zmieniło? – pyta. – Przede wszystkim nikt nie organizowałby aż trzech ekip poszukiwawczych. Ty… – dodaję, wskazując na niego palcem – nie traciłbyś czasu na włóczenie się na mrozie po lesie, bo wszyscy dobrze byśmy wiedzieli, że na pewno jej tam nie ma. – Zamykam oczy. – Kurwa – mówię dobitnie. – Kurwa. Sally szlocha żałośnie, wiem, że powinnam przestać, ale po prostu nie mogę uwierzyć, że była na tyle głupia, by zataić tak ważną informację. Mierzę ją ostrym spojrzeniem. – Podaj mi telefon. Zadzwonię do Kate. Joe odstawia w końcu wiadro z drewnem. – Poczekaj – mówi. – Dlaczego? Powinna o tym wiedzieć. – Zadzwoń najpierw na policję, do tej detektyw. Porozmawiaj najpierw z nią, a dopiero potem z Kate. Dzwonię do detektyw Aspinall, ale włącza się poczta głosowa. – Mówi Lisa Kallisto. Proszę do mnie oddzwonić, gdy odbierze pani tę wiadomość. Potem biorę głęboki wdech i patrzę na Sally. Unika mojego wzroku. – Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś, Sal? Widzę, jak drżą jej ramiona. – Bo nie zawsze jest tak, jak ci się wydaje – chlipie. – Myślisz, że ludzie są tacy jak my, że wszystkie dziewczyny są takie jak ja… A to nieprawda. – Nie wiem, co masz na myśli… Wyjaśnij mi, o co ci chodzi. Zerka na Joego i przygryza wargę. – Wolałabyś, żeby nie było przy tym taty? Kiwa głową. Zerkam znacząco na Joego, a on tylko wzrusza ramionami, bo nie ma wyboru. Wychodzi, a ja mówię: – No dobrze, powiedz mi teraz wszystko, nie będę się złościć. Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Po prostu jestem zdenerwowana. I boję się o ciebie, Sally. Dlatego tak się wkurzyłam. – Myślisz, że skoro nie mam chłopaka i żadna z moich przyjaciółek nie ma chłopaka, to wszystkie dziewczyny w szkole są niewinne. A nie są. Naprawdę, mamo. – Kochanie, wiem o tym. Trzynastolatki bywają bardzo różne. Tak samo było w czasach, gdy ja chodziłam do szkoły. Niektóre uprawiają już seks, ale większość nie. Sally kuli się odruchowo, gdy wypowiadam słowo „seks”. Przez cały miniony rok zastanawiałam się, jak o tym mówić, ale wszystkie inne określenia wydawały mi się absurdalne, więc zostałam przy najprostszym. Sally siąka nosem. – Jesteśmy cały czas pod presją – chlipie. – Chłopcy wyśmiewają nas, jeśli jeszcze tego nie robiłyśmy, mówią, że jesteśmy… – Przerywa raptownie, po czym dodaje: – Ciężko mi, mamo. Czasami bardzo ciężko. Oni naprawdę potrafią zatruć życie. Ciężka dola nastolatki. Nikt nie może ich zrozumieć, a już na pewno nie matka. – Ciągle nam dokuczają. Mówili, że Lucinda jest oziębła i świętoszkowata, a ona tego nie cierpi. Rozumiem, dlaczego chłopcy przyczepili się do Lucindy. Czasami rzeczywiście wydaje się wyniosła i świętsza od papieża. Mówi też inaczej niż inne dzieciaki – częściowo dlatego, że Kate wysyłała ją do prywatnej szkoły podstawowej, a częściowo ze względu na Guya. Guy pochodzi z południa, więc Lucinda i Fergus przeciągają trochę samogłoski i naśladują jego akcent, do czego zachęca ich Kate. Tłumaczę Sally, że ci chłopcy, ci okropni, nieznośni chłopcy, mniej więcej za rok będą chcieli się z nią przespać, a tymi złośliwościami chcą zwrócić na siebie jej uwagę. Ale Sally z miejsca odrzuca tę sugestię i patrzy na mnie, jakby chciała powiedzieć: „Zwariowałaś?”. Sięgam po telefon i dzwonię do Kate. Wybieram numer. Sally stoi obok mnie, zasmucona. – Powiedz jej, że bardzo mi przykro – szepcze. – Oczywiście. – Kiwam głową. Ale telefon dzwoni i dzwoni. – Jak to możliwe, że nikt nie odbiera u Kate?! – wołam do Joego. Wraca z salonu, przynosząc ze sobą zapach sztucznej podpałki i dymu. – Poczekaj trochę – mówi. – Pewnie rozmawiają z grupą poszukiwawczą albo z policją. Tak robię. Czekam, aż minie trzydzieści sygnałów. Potem dzwonię na jej komórkę. Też nikt nie odbiera. Obserwuje je wystarczająco długo, by wiedzieć, co podnieca go najbardziej, już po kilku pierwszych spojrzeniach. Dokonuje oceny niemal natychmiast. Czasami różni je tak wiele, jakby nie należały do tego samego gatunku. Przypuszcza, że przypomina to trochę rasy psów. Każda jest inna. Wysokie, niski, grube, szczupłe, w różnych odcieniach czerni i bieli. To ciekawe, że człowiek nie wie, co naprawdę go kręci, dopóki tego nie spróbuje. Najpierw wpadł na pomysł, ale dopiero gdy zaczął go realizować, dokładnie określił swoje preferencje. Kto wie, może za jakiś czas znów je zmieni? Może dla odmiany spróbuje którejś z tych długonogich bladych dziewczyn. Przekona się, jak to jest wejść pomiędzy te miękkie, białe uda. Sprawdzi, czy są tak zimne, jak się wydają. Ale to później. Na razie dokonał już wyboru. Prawdę mówiąc, poszło mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|