|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mam nadzieję. Chodziło o zdjęcia miejsc zbrodni, sprecyzował facet - im bardziej makabryczne, tym lepiej, bo to właśnie zadowalało jego żądnych krwi redaktorów. Ruby podeszła, by spytać, czy Sullivan chce jeszcze kawy. Gdy powiedział, że nie, zaproponowała mu kawałek ciasta. Znów podziękował. Napełniła filiżankę fotografa i wróciła za kontuar. Fotograf podjął urwany wątek. - Zawsze mnie fascynowały... ten ich wygląd! Chodziło mu o trupy. Sullivan zadrżał - próbował utrzymać posiłek w żołądku. Nowy znajomy przypomniał mu jednak, że świat potrzebuje ludzi, którzy nie boją się nieprzyjemnych widoków. Gdzie byłoby społeczeństwo bez lekarzy? Bez pracowników zakładów pogrzebowych? Wzruszył ramionami. Wygląd człowieka, z którego dopiero co uszło życie, był tak intrygujący. - Widział pan jakiegoś? - spytał fotograf, mając na myśli trupa. - Nie takiego, który leży w trumnie... ale kilka minut po wydaniu ostatniego tchnienia. Sullivan skinął głową. - No to współczuję - powiedział facet nieprzekonująco. - To coś strasznego... - A teraz niestosowny uśmiech. - Ale w takich chwilach człowiek czuje, że żyje, no nie? Sullivan podniósł filiżankę. - Wypiję za to. Przez chwilę mężczyzna przyglądał się siedzącemu przy kontuarze gliniarzowi, który właśnie kończył jeść i płacił Ruby. Potem jego niemrugające oczy zwęziły się w szparki i znów wpiły w Sullivana. - Poci się pan od tego, co? - spytał. Sullivan skinął głową. - I lać mi się chce - powiedział, niepostrzeżenie zsuwając ze stołu nóż do smarowania chleba. Wygramolił się z boksu. - Przepraszam panią, gdzie jest ubikacja? Kiedy uzyskał odpowiedz, chwiejnym krokiem ruszył do kibla. Harlen Maguire obejrzał się, ciekaw, czy Mikę Sullivan jest tak pijany, jak się wydawało. Minęło pół minuty i zabrzęczał dzwonek nad drzwiami - policjant wyszedł. Maguire sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął trzydziestkę ósemkę i schował ją pod stolikiem. Usłyszał warkot odjeżdżającego samochodu. Dobrze jest, pomyślał Maguire. Gliniarz odjechał, zostali tylko farmer, kelnerka i kucharz. Połyskujące płytki w barze, chromowe sprzęty zbryzgane krwią (czerwień na kliszy wyjdzie czarna), porozrzucane zwłoki... co za widok. Nawet nie trzeba będzie lampy błyskowej . Zadzwonił dzwonek nad drzwiami. No dobra, jeszcze jeden klient, kolejny element kompozycji... nie, to znów ten glina! Policjant powoli podszedł do Ruby, uśmiechając się wstydliwie. - Zapomniałem o napiwku! Maguire wyskoczył z boksu i wybiegł z baru, ale ford zniknął - słychać było, jak z rykiem silnika rozpędza się na autostradzie. Cholera! Rzucił się do swojego samochodu i zobaczył poprzecinane opony... cztery cholerne kapcie! Nie zważając na gliniarza z baru, Maguire wybiegł na drogę i widząc ginące w oddali tylne światła wozu Sullivana, powoli, pewną ręką, wymierzył długolufowy rewolwer. Sullivan nie był pijany, ale opuścił szybę, by wywietrzała mu wypita na pokaz whisky. - Schyl się! - wrzasnął na syna. Michael obudził się, poderwał głowę i powiedział: - Po co? Co się dzieje... - Schyl się! Ojciec sięgnął do tyłu i ledwie przycisnął go do podłogi, tylna szyba eksplodowała. Maguire poczuł zadowolenie na brzęk tłuczonego szkła. Znów strzelił, tym razem bez efektu. Szlag by to trafił, pomyślał stojąc na drodze. Na dzwięk wystrzału policjant wybiegł z baru, odpinając jedną ręką kaburę u boku. - Ej! Co ty sobie myślisz... Maguire odwrócił się i strzelił do niego. Dwa razy. W ciemnościach rozkwitła krwawa mgła i martwy policjant upadł na plecy. Maguire westchnął, wziął pistolet i aparat i wrócił do baru, by dokończyć dzieła. Sullivan jechał z maksymalną dozwoloną prędkością. Na szczęście nie widział za sobą żadnych zbliżających się świateł; dziękował losowi za ciemną noc i pustą szosę. Przecinał autostradę 24, kierując się z powrotem w stronę, z której przybyli, zjazd na drogę do Perdition nie wchodził już w grę. W czapce i grubej zimowej kurtce, przyciśnięty do podłogi przez tatę, Michael nie został zraniony żadnym z kawałków szkła; odłamki walały się na tylnym siedzeniu jak kryształki lodu. Podczas gdy oszołomiony chłopiec wciąż siedział w milczeniu, Sullivan skręcił w boczną drogę. Kilka kilometrów dalej wjechał przez bramę na pole. Wkrótce zatrzymał wóz i wyłączył światła. Mężczyzna z aparatem tu ich nie znajdzie. Zdyszany, odwrócił się do syna, który miał szeroko otwarte oczy i ciężko oddychał. Wściekłość wezbrała w Sullivanie jak lawa. - Kiedy mówię: schyl się. to masz się schylić! - eksplodował. - I żadnych pytań!
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|
|
|