[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lucy i ja skrzyżowaliśmy szpady, jak mawiacie w Anglii, ale zapewniam panią, że znajdziemy rozwiązanie. - To, co skrzyżowało się z pańską twarzą, nie wygląda na szpadę - zażartowała Elaine. - Bardziej na ślad dłoni, i bardzo dobrze. %7łonaty mężczyzna powinien wiedzieć, że nie może się kręcić wokół samotnej kobiety. Te dwie kobiety chciały doprowadzić go do obłędu. - Jaki żonaty mężczyzna? - spytał. Chyba nie zdążyła się już związać z innym mężczyzną? Nie, żeby go to specjalnie obeszło, chciał przecież wyrzucić Lucy Steadman ze swojego życia i był gotów za to zapłacić. %7łałował tylko, że nie wyrzucił Steadmanów z kręgu swojej rodziny przed laty, zanim jej brat nie zaraził Antonia swoim bezmyślnym stylem życia, który go zabił. - Pan, oczywiście - odpowiedziała Elaine. - Lucy powiedziała mi o panu wszystko. - Ach, tak? - Lorenzo nie spuszczał z Lucy wzroku. - Zaskakujesz mnie, Lucy. Doskonale wiesz, że nie jestem, nigdy nie byłem i mało prawdopodobne, żebym kiedykolwiek był żonaty. Co każe mi się zastanawiać, jakich jeszcze bajek naopowiadałaś swojej przyjaciółce - mówił, potrząsając drwiąco głową. - Naprawdę musimy porozmawiać. - Nie jest żonaty? - Elaine spojrzała na Lucy. - O ile wiem, to nie. Zresztą nigdy ci nie mówiłam, że jest, Elaine. Musiałaś wyciągnąć mylny wniosek, pamiętając własne niefortunne doświadczenia z wesel. Elaine patrzyła to na jedno, to na drugie. - A, to co innego - zachichotała. - W takim razie, Lucy, powodzenia w rozwiązywaniu problemów. Wezmę tylko torebkę i wyjdę. - Zniknęła na zapleczu i pojawiła się znowu minutę pózniej, pomachała z uśmiechem na do widzenia, zamknęła za sobą drzwi i wyszła. R L T Zapadła cisza. Lucy zerknęła i napotkała błyszczący wzrok Lorenza. Poczuła skurcz żołądka i zarumieniła się. - Czas na pana, panie Zanelli - powiedziała szorstko. - Nie mamy nic więcej do przedyskutowania. Muszę zamykać. - Nie odpowiedział i nie poruszył się. Stał przy niej, górując nad nią wzrostem i onieśmielając ją. Miała tego dość. - Dobranoc i krzyżyk na drogę. Czy to dostatecznie jasne dla pana? - Znowu sięgnęła do klamki. Ale Lorenzo był szybszy. Zanim zdążyła zareagować, jego silne ramiona przy- ciągnęły ją do siebie. Przycisnął usta do jej szyi w miejscu, gdzie jej puls bił szaleńczo. To dotknięcie paliło. - Puść mnie, nienawidzę cię! - To nieprawda. Chcesz mnie. Kobiety takie jak ty nic nie mogą na to poradzić. Uderzyła go piąstką, ale to było jak uderzanie w mur. Zanim zdołała zaczerpnąć oddechu i krzyknąć w proteście, jego usta wymusiły na niej kapitulację. Przez moment zmuszała się, żeby stać sztywno, ale wtedy jej wargi zadrżały i poddała się potężnej sile pocałunku. Kiedy ją wreszcie puścił, otarła się ręką, ale nie mogła tak łatwo rozprawić się z emocjami, jakie nią targały. - Nie powinien był pan tego robić, panie Zanelli - burknęła. - Może i nie, ale sprowokowałaś mnie. Skoro udało mi się zamknąć ci usta na wystarczająco długo, żebyś mnie wysłuchała, to było warto. I skończ z tym panem Zanelli, znasz moje imię i używałaś go sytuacjach zbyt intymnych, żeby udawać coś innego. Teraz możemy pójść do ciebie i powiem ci, dlaczego tu jestem. Lucy patrzyła na niego nieufnie, po cichu przyznając, że nazywanie go panem Zanelli było dziecinne. Nie mogła go wyrzucić - to było czysto fizyczną niemożnością. Nie miała wyjścia, musiała wysłuchać, co miał do powiedzenia. - Dobrze, ale nie będziemy rozmawiać tutaj. W soboty zwykle jadam na mieście. Możesz iść ze mną. - Z Lorenzem wolała być z dala od swego mieszkania i pośród ludzi, po prostu dlatego, że przy nim nie ufała samej sobie. - Pojedziemy twoim czy moim samochodem? - spytał, kiedy zamykała drzwi galerii. - %7ładnym. Pójdziemy pieszo, to nie jest daleko. R L T Ruszyli trawiastym poboczem. Po chwili minął ich jeep z czterema młodymi ludz- mi w środku. - Cześć, Lucy - wrzasnęli, machając do niej. Lucy odmachała. - Twoi przyjaciele? - Tak, uczniowie z mojej klasy z zajęć plastycznych. Możesz zacząć mówić, słucham. Kolejny samochód przejechał, trąbiąc klaksonem i Lucy znowu pomachała. - Nie. Wolałbym poczekać, aż dojdziemy do restauracji. Tam będzie spokojniej. - I więcej c
asu, żeby ochłonąć, powiedział do siebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|