[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nawet wejść do środka i przyjrzeć się we śnie waszym twarzom. Długo snułam się w pobliżu nie opuszczamy dawnych miejsc, dopóki żyje w nich ktoś przez nas ukochany czy znienawidzony. Starałam się na próżno dać znać o sobie, aby mój mąż i syn pojęli, że istnieję, że bardzo ich kocham i głęboko im współczuję. Gdy zbliżałam się do nich w nocy, od razu budzili się ze snu, a gdy z rozpaczy ośmieliłam się podejść do nich w dzień, odstraszali mnie spojrzeniem przerazliwych oczu żywych ludzi. Owej nocy szukałam ich daremnie. Nie było ich ani w domu, ani w ogródku zalanym światłem księżyca. Wprawdzie słońce nigdy nam nie świeci, ale księżyc pozostał z nami, widzimy go nocą i za dnia, w pełni czy na nowiu, tylko wschodzi i zachodzi tak samo, jak po tamtej stronie życia. Wyszłam z ogródka na drogę, wokół panowała cisza. Wałęsałam się żałośnie w bladym świetle księżyca. Raptem usłyszałam głos męża. Krzyknął coś ze zdumienia, a syn przekonywał go i uspokajał. I oto w cieniu drzew ujrzałam ich obu tak blisko! Mąż nie spuszczał ze mnie oczu. Widział mnie nareszcie, nareszcie mnie widział! Nie czułam już strachu. Miłość moja skruszyła pieczęć śmierci. Zawołałam w uniesieniu, na pewno zawołałam: Widzi mnie! Widzi i pojmie! . Opanowałam się i z uroczym uśmiechem wyszłam mu naprzeciw; niech wezmie mnie w ramiona, niech go pocieszę, przemówię do nich obu, stwarzając więz między światem żywych i umarłych. Niestety. Twarz mu zbielała z trwogi, w oczach pojawił się zwierzęcy lęk. Zaczął cofać się przede mną i nagle rzucił się do ucieczki. Umknął do lasu i przepadł, sama nie wiem gdzie. Nie udało mi się nigdy dać znać o sobie mojemu biednemu chłopcu, którego osamotniliśmy oboje. Wkrótce i on znajdzie się w Krainie Cieni i postradam go na zawsze. Diagnoza śmierci Nie jestem tak przesądny, jak wielu spośród was, lekarzy, choć lubicie się nazywać ludzmi nauki odezwał się Hawver, odpowiadając na nieuczyniony zarzut. Są wśród was tacy, nieliczni wprawdzie, co wierzą w nieśmiertelność duszy i w istnienie zjaw, których żaden nie śmie nazwać duchami. Ja natomiast nie wykraczam poza przekonanie, że żywi ukazują się nieraz tam, gdzie byli dawniej gdzie spędzili wiele lat tak intensywnego życia, że zostawili swoje piętno na wszystkim, co ich otaczało. Właściwie przeko- nałem się, że martwe otoczenie może do tego stopnia nasiąknąć czyjąś indywidualnością, tak utrwalić obraz danego człowieka, że po latach może się on ukazać komuś innemu. Naturalnie trzeba do tego odpowiedniej indywidualności, no i odpowiednich oczu, choćby moich. Owszem, trzeba oczu, ale nie trzeba rozumu powiedział z uśmiechem doktor Frayley. Otóż to. Miło człowiekowi, gdy nie zawodzą go oczekiwania. Liczyłem, że zdobędzie się pan w swojej uprzejmości na taką mniej więcej odpowiedz. Niech mi pan wybaczy. Ale powiada pan, że takie jest pańskie przekonanie. To dosyć mocno powiedziane, nie uważa pan? Jeśli nic sprawi to panu kłopotu, może mi pan opowie, jak się pan o tym przekonał? Nazwie pan wszystko halucynacją odparł Hawver ale niech i tak będzie. I zaczął opowiadać. W ubiegłe lato, jak pan wie, uciekłem przed upałami do jednej z letniskowych miejscowości. Krewny, u którego zamierzałem się zatrzymać, zachorował, musiałem więc rozejrzeć się za jakimś innym pomieszczeniem. Miałem trochę kłopotów, zanim udało mi się wynająć umeblowane mieszkanie po pewnym ekscentrycznym doktorze, który nazywał się Mannering, Wyjechał gdzieś przed laty i nikt nie wiedział dokąd, nawet jego pełnomocnik. Dom ten sam sobie wybudował i mieszkał w nim ze starym sługą blisko dziesięć lat. Nie miał nigdy zbyt rozległej praktyki, a po jakimś czasie zupełnie z niej zrezygnował. Co więcej wycofał się z życia towarzyskiego i stał się odludkiem. Miejscowy lekarz, a tylko z nim utrzymywał jakie takie stosunki, opowiadał mi, że w zaciszu Mannering poświęcił się wyłącznie jednemu kierunkowi badań, których rezultat opublikował w swoim dziele. Nie zyskało ono uznania w oczach kolegów po fachu, którzy właściwie uważali go po trosze za wariata. Nie miałem w ręku tej książki i nie mogę przypomnieć sobie jej tytułu, ale mówiono mi, że stanowiła wykład dosyć zadziwiającej teorii. Mannering utrzymywał, że w wielu wypadkach z dokładnością da się przewidzieć śmierć całkiem zdrowej osoby na wiele tygodni naprzód. Bodajże w granicach osiemnastu miesięcy. Krążyły legendy o jego zdolnościach prognostycznych, a może jak by pan powiedział diagnostycznych. Mówiono, że ilekroć przestrzegał czyichś przyjaciół, dana osoba bez żadnych po temu przyczyn umierała niespodziewanie w określonym przez niego czasie. Nie ma to jednak nic wspólnego z tym, co chcę opowiedzieć. Myślałem tylko, że to pana zabawi jako lekarza. Dom pozostał umeblowany jak za czasów właściciela. Robił dosyć ponure wrażenie na kimś, kto nie ma pociągu do samotności i badań naukowych. Myślę, że udzieliło mi się coś z atmosfery tego domostwa, a może z charakteru dawnego gospodarza. Gnębiła mnie tam zawsze jakaś melancholia, choć nie leży ona w mojej naturze i nie płynęła chyba z samotności. Wprawdzie służba nie nocowała w domu, ale jak pan wie czuję się dobrze we własnym to- warzystwie, bo mam wielki pociąg do książek, choć mały do studiów. Dość na tym, że byłem przygnębiony i miałem wrażenie, że gdzieś czyha nieszczęście. Przytrafiało mi się to zwłaszcza w gabinecie doktora Manneringa, choć pokój ten miał wnętrze najjaśniejsze w całym domu. Wisiał w nim olejny konterfekt doktora naturalnej wielkości, który zdawał się panować nad całym gabinetem. Portret nie miał w sobie nic szczególnego: raczej przystojny mężczyzna, pod pięćdziesiątkę, szpakowaty, o gładko wygolonej twarzy i ciemnych, poważnych oczach. Nie wiem, dlaczego przyciągał stale moją uwagę, zżyłem się z jego sylwetką i zaczęła mnie nawet prześladować. Któregoś wieczoru przechodziłem przez gabinet do sypialni z lampą w ręce w miasteczku nie ma gazu. Zatrzymałem się jak zwykle przed portretem, który w świetle lampy jakoś się odmienił. Nabrał nowego wyrazu, którego nie potrafiłem określić, choć był wyraznie niesamowity. Zaciekawił mnie, ale nie zaniepokoił. Zacząłem oświetlać portret z różnych stron, aby zobaczyć, jakie to da efekty. W trakcie tej zabawy coś kazało mi obejrzeć się za siebie. Spojrzałem, ktoś szedł przez gabinet wprost ku mnie! Kiedy twarz jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|