[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i wykonywał je, jak zresztą każdą inną pracę, najsumienniej jak tylko umiał. Nawet jeżeli zdawał sobie sprawę z tego, że po jej wykonaniu nie będzie się zajmował żadną inną, to najwyrazniej się tym nie przejmował. Robił, co do niego należało, i to mu wystarczało. A w tym czasie: Kocham cię powiedział Web. I ja ciebie kocham powiedziała Estelle. Nawet echo nie raczyło im odpowiedzieć. Amalfi mógł mieć wymówkę, gdyby ktoś uświadomił mu, że jej potrzebuje. Od chwili bowiem, w której postanowiono przyznać temu przedsięwzięciu bezwzględne pierwszeństwo, budowa sondy napotykała na trudności. Można by zresztą przypisać za to winę Estelle, która swoją przypadkowo rzuconą uwagą sprowokowała obecną sytuację, ale on o tym nie pamiętał. Z początku całe zagadnienie wyglądało o wiele prościej niż zastanawianie się a priori nad problemami teoretycznymi. Poza tym pociągało wszystkich tym, że pobudzało do działania. Ale nie można zaprojektować eksperymentu, nie dysponując fundamentalną wiedzą na temat tego, co zamierza się osiągnąć. A kiedy podjęto decyzję o budowie niematerialnej sondy, takiej wiedzy nikt nie posiadał. Jak się pózniej okazało, międzywszechświatowy posłaniec miał zostać zbudowany z submikroskopijnych cząstek tworzących podstawowe elementy jądra i znajdujących się tak blisko doskonałej nicości, jaka tylko mogła istnieć w każdym z tych dwóch wszechświatów. Musiał więc składać się z par neutrinowo-antyneutrinowych, a także cząsteczek o zerowym spinie i różnych ładunkach oraz masach. Nawet po jego zbudowaniu stwierdzenie, czy obiekt w ogóle istnieje, okazało się zadaniem prawie niemożliwym. Neutriny i antyneutriny nie mają ani ładunku, ani masy. Składają się po części z energii, a po części ze spinu. Na nic zdałaby się próba pokazania komukolwiek takich cząstek. Jak wszystkie elementarne cząstki znajdują się poza zasięgiem postrzegania w kategoriach makroskopowego świata. Materia jest dla nich tak przezroczysta, że zatrzymanie przeciętnego neutrina w locie wymagałoby warstwy ołowiu o grubości pięćdziesięciu lat świetlnych. Zarówno wirowanie, jak i moment magnetyczny każdej cząsteczki tego obiektu kontrolowały w pełni tylko wiratory stąd zresztą wzięła się ich nazwa. Dzięki temu możliwe było zbudowanie sondy, stwierdzenie, że istnieje i kierowanie nią podczas lotu. Posłaniec okazał się stabilnym, obojętnym elektrycznie i pozbawionym masy plazmoidem, czymś w rodzaju grawitacyjnego odpowiednika pioruna kulistego. Udało się go zbudować, jak wykazał to Jake, dzięki wykorzystaniu opracowanej jeszcze w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym roku teorii grawitacji Schiffa. Teoria ta została zarzucona, gdyż nie zgadzała się z wynikami trzech spośród sześciu podstawowych testów, którym sprostała opracowana nieco pózniej ogólna teoria względności. Z naszego punktu widzenia jest to niewątpliwa korzyść argumentował Jake. Zarzuty wynikające z ogólnej teorii względności nie mają tu nic do tTSCiy. W tym szczególnym przypadku każdy obiekt, który byłby inwariantny w sensie przekształcenia Lorentza, miałby oczywiste wady. Nie ma ich tylko obiekt zbudowany w oparciu o teorię Schiffa. Jednym z testów, którego wyniki potwierdziły tę teorię, było wyjaśnienie obecności przesunięcia prążków widma odległych galaktyk ku czerwieni. Wiemy teraz, że to zjawisko wynika z efektu zegarowego i nie jest wcale testem na potwierdzenie słuszności tej teorii. Powinniśmy raczej zabrać się do ponownej oceny dorobku naukowców w tej dziedzinie zgodnie z posiadaną teraz wiedzą. Rezultat prac naukowców spoczywał przed nimi pośrodku od dawna nie używanej sali przyjęć w ratuszu byłego wędrownego miasta. Sala ta była kiedyś wykorzystywana przez Amalfiego do przyjmowania delegacji z planet zainteresowanych usługami koczowników. Znajdowała się w niej masa elektronicznego sprzętu telekomunikacyjnego o różnym stopniu skomplikowania. Umożliwiał on niegdyś prowadzenie równoczesnych negocjacji z wieloma zaawansowanymi cywilizacjami, jakie od czasu do czasu spotykało na swojej drodze miasto. Teraz wszystkie te urządzenia miały być wykorzystane jako system telemetryczny parametrów międzywszechświatowego posłańca. Sam obiekt był właściwie wiratorowym sferycznym ekranem o skomplikowanej strukturze, osłaniającym niematerialne jądro. Gdyby nie cienka smuga wytwarzanego przy samej podłodze dymu, nawet nie dałoby się zobaczyć, co osłaniał ten ekran. Dym ten unosił się dzięki prądom konwekcji i omywał niematerialną sferę, która dzięki temu przypominała duży bąbel umieszczony pośrodku strugi wody w fontannie. We wnętrzu tego bąbla znajdowały się rozrzucone przypadkowo jarzące się różnobarwne punkty. Były to skupiska obdarzonych energią cząstek pozostałych po odarciu jąder atomów ze wszystkiego co materialne. Najtęższe umysły obydwu tak odmiennych światów wymyśliły metodę, aby cząstki te połączyć i zebrać w bardzo ograniczonej przestrzeni, mierzącej niecałe dwa metry średnicy. W środku tej niewidzialnej kuli osłanianej przez wirujący ekran umieszczono obiekt będący największym osiągnięciem naukowców pojedynczy kryształek antychlorku antysodu mniejszy od najmniejszego ziarnka piasku. Ta od tak dawna oczekiwana przez doktora Schlossa antymaterialna drobina była cudem liczącym sobie minus dwa tygodnie. Miała przed sobą jeszcze tydzień życia w osłoniętej przez ekran wiratora próżni. Potem zetknie się z chwilą bieżącą i zniknie. Po drugiej stronie stanie się tylko kryształkiem zwyczajnej soli, która być może zachowa albo zatraci swój smak podczas drogi powrotnej o ile, oczywiście, posłaniec w ogóle powróci. Amalfi spoglądał na czerwoną wskazówkę zegara jedyną, w którą to urządzenie zostało wyposażone odliczającą ułamki sekund czasu, który pozostał do przełomowej chwili. Wiedział, że wystrzelenia sondy nie może dokonać żaden człowiek, gdyż pomylenie się nawet o kilka milisekund mogłoby mieć fatalne skutki. Pozwolono mu jednak trzymać dłoń na przełączniku podczas oczekiwania na tę chwilę, gdy wskazówka dotrze do Zera. Przełącznik zwierał obwód, w którym w odpowiedniej chwili miał popłynąć prąd elektryczny. Prąd powinien uruchomić wirator i wysłać go razem z zawartością w przestrzeń, gdzie nie istniały ani materia, ani czas, ani nic, co byłoby znane ludziom. Nikt, nie wyłączając naukowców, nie wiedział, co wydarzy się pózniej. Pełniący swoją misję posłaniec nie będzie mógł wysyłać żadnych sygnałów. Po przekroczeniu bariery wszelka łączność z nim zostanie przerwana. Dopiero kiedy powróci do tej wielkiej i mrocznej sali ze swoim mikroskopijnym kryształkiem soli w środku, będzie można odczytać, co działo się z nim po drodze. Czas podróży miał bowiem zależeć od wartości energii tego drugiego, antymaterialnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|