[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy trza doić? Już na niebie dzień a on się jeszcze gmyra. Bierz skopek. Nie pyskuj, Franka, bom zły. Za to patrzaj, obora kiej świetlica. Juści żeś się ta spóznił, a Franka zawdy pierwsza do wszystkiego odrzekł parobek. No, zdążyta, co ta dla was sześć krów znaczy, mucha! Po prawdzie to Franka sama powinna wydoić, bo to babska robota. Kiej wszyćkie dziesięć dojne, to jensza sprawa. Ale niech tam sobie jeszcze postojom, mniej roboty. Z samymi cielokami potem bebraj się a bebraj. Jaki ci wygodny! gderał parobek dalej. Równo dój, bo mleko strzyka na boki. Niezguła! RS 60 Wy Kadeju wielce przemądrzały. Rządcą was trza zwać ile, że pan wam dufa. Straśnieśta urośli od czasu, kiej nowe porządki tu nastały. U pana gospodarza tyło wy i wy. Widać, żem nie próżniak i że łeb a ręce mam nie od przystroju ino odrzekł Kadej flegmatycznie. A Franka zaśmiała się piskliwie. Godaj, Felek, godaj, a tymczasem ja już drugi skopek zlewam do bańki, a ty furt przy tym samym siedzisz. I bede siedział dokąd ino zechcę, a tobie nic do tego. Pewnie, że nic, swoje trzy krowy wydoję i póńdę do świń. Z tobą Kadej poredzi. Abo ja z nim. Słuchaj no Felek, nie mędrkuj, bo ja jak dobry to dobry, ale kiej się ozezlę, to ta zęby łacno porachować potrafię. A spróbuj ta ino. La Boga pani gospodyni już wstali pisnęła Franka. Do obory weszła Dęboszowa. Kobieta starsza, średniego wzrostu, raczej drobna, żywa i czerstwa. Głowę miała owiniętą w wełnianą chustkę, na sobie tułubek watowany. Twarz jej bladawa miała wyraz pogodny, oczy jasne, wesołe i dobre. Zwijata się dzieci? Bóg dopomagaj! Bóg zapłać! Zwijajom się tera, bo zdziebko zaspali, jako, że na zmianę jakowąś idzie tłumaczył Kadej uchyliwszy grzecznie czapki. Ano już dzień duży a roboty huk! Felek odwiezie mleko do mleczarni a Kadej niech obrządzi konie i po śniadaniu trza jechać na kolej po syna. Prawda, że to dziś już przyjadom! To i chwała Bogu! Cni się bez niego, bo człek zawdy pewniejszy kiej znające oko patrzy. Pewno, pewno, ale was, Kadeju nie bardzo trza pilnować. Pomyślenie niezłe macie w głowie. A mnie to pani gospodyni nic nie rzeknie? przymiliła się Franka. Wiadomo, żeś śwarna dziewka! Ale idz no już do świń, maciory trza wypuścić a w koryta narychtować. Felek niech zaraz parnik rozpali... A mliko? spytał chłopak. Powieziesz, ja parnika dojrzę. Przódzi jeszcze zjeta śniadanie, już się warzy. To ja letę zakrzyknął Felek, ale zatrzymała go Franka. Pomóż mi bańki powytaczać, strasecnie ciężkie. Otwórz chlew i wypuść karmniki, ja biegnę po żarcie. Juści wszystko Felek a Felek!... a kiej kogo chwalą, to już aby nie jego. Nie póńdę. Otwieraj sama. RS 61 Pani gospodyni, Felek sie sprzeciwio wrzasnęła dziewczyna. Cichojta, cichojta bez krzyku. Każde niech swoje robi a nie swarzy się wołała gospodyni otwierając kurnik. Ej, Franka, ty się jeszcze w moje ręce popadniesz warknął chłopak. Owa, nie bojam się ciebie, kulfonie! Gospodyni zamknęła się w kurniku, gdzie powstała wrzawa i zawzięte gdakanie. Coraz to otwierały się drzwiczki i jedna kura wypadała z nich strzepując skrzydłami, nieco zawstydzona ale i zadowolona z dzisiejszej swobody i biegła co tchu w stronę chlewów, gdzie już poważnie chrząkały maciory i kręciły się różowe ciała pasionych na sprzedaż bekonów. Gdy wszystkie kury zostały przez gospodynię solidnie zrewidowane, całe stado z kogutami na czele rozprysło się po podwórzu różnobarwnymi plamami, od rudo-czerwonych i czarnych do pstrych, siwych i białych. Ale wnet wołanie... cip, cip, cip, cipuchny! zgromadziło znowu całą tę rzeszę wokół gospodyni, rzucającej ziarno z fartucha na ubity tok podwórka. Z dachu spłynęły gołębie siwe, z oczkami jak czerwone paciorki i nuż dziobać wespół z drobiem. Wypadały z chlewka jak kluski duże, tłuste kaczki i kwacząc biegły koślawo na poranny żer najsmaczniejszy. Zagulgotały indory i trzęsąc czerwonymi nosami śpieszyły opasłe a chciwe, rozganiając kury i gołębie. Zaczęły się bójki, bo nasrożone koguty stanęły w obronie pokrzywdzonych kokoszek. Podniósł się wrzask, gdakanie, i gniewne, oburkliwe przedrzeznianie się indyków. Wtem hałas nowy. Wypuszczono gęsi. Głośne jazgoty wzbiły się ponad cały zgiełk ptasi. Zawodzący gęg, syczenie gąsiorów i szum skrzydeł. Zabielało się od tej nowej falangi skrzydlatej. Białopióry lud zdobywał swe prawa zaborczo, z tyranią i uporem. Gołębie zbyt delikatne na te podniebne wrzaski białej zgrai frunęły na dach domu i jęły cicho gruchać. A na podwórzu wrzało, kipiały
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|