[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i błyszczącym, a podłogę pokrywała szachownica czarnych i białych płytek. Za- paliło się przemyślnie rozmieszczone oświetlenie i otoczył ją ptasi świergot. Aa- zienka była prawie tak duża jak pokój, z wanną wielkości miniaturowego czarnego basenu i czymś, w czym Chia dopiero po chwili rozpoznała toaletę. Pamiętając tę w biurze Eddiego, odstawiła torbę i z najwyższą ostrożnością podeszła do urzą- dzenia. Było czarne i chromowane, z poręczami i oparciem, jak fotel u fryzjera. Na małym ekranie obok przewijały się napisy. W gąszczu japońskich znaków dostrzegła angielskie litery. Zobaczyła słowa A. Przyjemność i B. Superprzy- jemność . Hmm mruknęła. Obejrzawszy siedzenie i złowrogo wyglądającą, czarną miskę klozetową, spu- ściła spodnie, ostrożnie usadowiła się nad toaletą i wysikała się, nie siadając. Niech ktoś inny ją spłucze, pomyślała, myjąc ręce nad umywalką, lecz zaraz usły- szała szum spuszczanej wody. Obok umywalki stała torebka z różowego papieru, z napisem Przybory toa- letowe Tin Tin , wydrukowanym ozdobnymi literami. Torba była zamknięta sre- brzystym spinaczem. Chia zdjęła go i zajrzała do środka. Mnóstwo jednorazo- wych kosmetyków i co najmniej tuzin różnego rodzaju prezerwatyw, wszystko opakowane tak, że wyglądało jak cukierki. Obok lustra nad umywalką wisiała lśniąca czarna szafka jedyna rzecz w tym pomieszczeniu wyglądająca na japońską i znajomą. Chia otworzyła ją: w środku zapaliło się światło, ukazując trzy szklane półki z opakowanymi w celo- fan męskimi członkami różnej wielkości i o różnych kolorach. Innych przedmio- tów nie zdołała rozpoznać: jakieś kulki, coś, co wyglądało jak mały paralizator, miniaturowe rurki z gumowymi wąsami. Na środku stała malutka czarnowłosa la- leczka w pięknym kimonie z kolorowego papieru i złotogłowiu. Kiedy Chia pró- bowała ją podnieść, peruka i kimono opadły, ukazując kolejną atrapę w celofanie, z namalowanymi oczami i wygiętymi wargami Kupidyna. Próbowała z powrotem nałożyć kimono i perukę, ale atrapa upadła, wywracając wszystko na półce, więc Chia szybko zamknęła szafkę. Potem ponownie umyła ręce. Wróciła do pokoju. Masahiko podłączał swój komputer do czarnej konsoli na półce pełnej różnego sprzętu. Chia położyła torbę na biurku. Coś cicho brzęknęło, dwukrotnie, a potem powierzchnia łóżka zaczęła falować, powolnymi osmotycz- nymi ruchami, koncentrującymi się pod torbą, która zaczęła podnosić się i opa- dać. . . 132 Och! powiedziała Chia i zdjęła torbę z łóżka, które znów zabrzęczało i wygładziło się. Masahiko zerknął na nią i ponownie zajął się sprzętem na półce. Chia za- uważyła, że pokój ma okno, schowane za zasłoną. Po kolei dotykała uchwytów przytrzymujących zasłonę, aż ta odsunęła się na niewidocznym karniszu. Okno wychodziło na otoczony siatką parking obok niskiego, beżowego budynku z fa- listego plastiku. Stały tam trzy ciężarówki, pierwsze samochody, jakie widziała w Japonii, które nie były ani nowe, ani czyste. Spod jednej wyszedł zmoknięty bury kot i skoczył w cień pod sąsiednim wozem. Wciąż padało. Dobrze usłyszała zadowolony głos Masahiko. Ruszamy do Warow- nego Miasta. Rozdział 25 Idoru Co to ma znaczyć ona tu jest ? zapytał Laney Yamazakiego, gdy prze- chodzili za Shermana. Do segmentów masywnych gąsienic czołgu przywarły ka- wały zaschniętego błota. Jest tu pan Kuwayama szepnął Yamazaki. On ją reprezentuje. . . La- ney zobaczył, że przy niskim stole siedzi już kilka osób. Dwaj mężczyzni. I ko- bieta. Tą kobietą musiała być Rei Toei. Jeśli w ogóle jakoś ją sobie wyobrażał, to jako superrozdzielczy konglomerat twarzy trzech tuzinów kobiet najpopularniejszych w japońskich mediach. Zwykle tak robiono w Hollywood, a tej reguły przestrzegano jeszcze ściślej w przypadku software u syntetyków o algorytmicznie przetworzonych rysach jakiejś szcze- gólnie popularnej osoby. Tymczasem ona była zupełnie inna. Jej czarne włosy, prosto przycięte i lśniące, przy każdym ruchu głowy omia- tały odsłonięte ramiona. Nie miała brwi, a obie powieki i rzęsy były oproszone czymś białym, ostro kontrastującym z czarnymi tęczówkami. A teraz ich spojrzenia się spotkały. Jakby przekroczył niewidzialną linię. Sama struktura jej twarzy, geometrii ko- ści, kryła historię dynastii, przewrotów, przymusowych migracji. Ujrzał kamienne grobowce na stromych górskich halach, nadproża pokryte śniegiem. Rząd kudła- tych kucyków, ciągnących ścieżką nad wąwozem. Mróz zamieniał ich oddechy w białą parę. Zakola rzeki w dole, jak ledwie widoczne smugi srebra. Szczęk że- laznych dzwonków w granatowym zmierzchu. Laney zadrżał. W ustach poczuł smak zardzewiałego metalu. Oczy idoru, posłanki jakiegoś wyimaginowanego kraju, napotkały jego spoj- rzenie. Siadamy tutaj. To Arleigh u jego boku wzięła go pod rękę. Wskazała na dwa miejsca przy stole. Wszystko w porządku? spytała cicho. Zdejmij buty. 134 Laney spojrzał na Blackwella, który ze zbolałą miną popatrzył na idoru, ale ten grymas zaraz zniknął, skryty pod maską blizn. Laney usłuchał: klęknął i zdjął buty, poruszając się jak pijany lub śpiący człowiek, chociaż wiedział, że jest zu- pełnie trzezwy. Idoru uśmiechnęła się, rozświetliła od wewnątrz. Laney? Stół rozstawiono w zagłębieniu podłogi. Laney usadowił się, wkładając nogi pod blat i oburącz ściskając poduszkę. Co? Dobrze się czujesz? Czuję? Wyglądałeś jak. . . oślepiony. Rez zajął miejsce u szczytu stołu, mając idoru po prawej, a kogoś innego Laney rozpoznał gitarzystę Lo po lewej ręce. Z drugiej strony idoru siedział dystyngowany starszy pan w okularach bez oprawek, z siwymi włosami zacze- sanymi do góry i odsłaniającymi gładkie czoło. Miał na sobie bardzo kosztownie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkarro31.pev.pl
|